wtorek, 27 grudnia 2016

234. Natasza Socha BIURO PRZESYŁEK NIEDORĘCZONYCH



Nie ma lepszego okresu dla czytania książek osadzonych w świątecznym klimacie niż ostatnie dni przed Gwiazdką. Nic to, że za oknem szaro, buro i ponuro albo dziesięć na plusie. Z taką książką naprawdę można nastroić się na Boże Narodzenie. A jeśli dodatkowo będzie ona okraszona humorem, tym lepiej, święta z klimatem i uśmiechem zagwarantowane.

Tuż przed tegorocznymi świętami wraz z Nataszą Sochą zawędrowałam do Miasteczka i zapukałam do Biura przesyłek niedoręczonych. Wyjątkowego miejsca, gdzie na regałach zalegają paczki i listy, których przeznaczeniem jest nigdy nie dotrzeć do adresatów. Razem ze mną do biura trafiła Zuzanna, młoda kobieta, która właśnie otrzymała tutaj pracę. Poruszona historią dwojga ludzi, którzy od niemal czterdziestu lat nie mogą się spotkać, decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce. Ma czas tylko do Wigilii!

Biuro przesyłek niedoręczonych to jedna z tych magicznych opowieści, które idealnie wplatają się w otoczkę świąt. I to bynajmniej nie tych słodkich, lukrowanych, jak pierniczki, bardziej rześkich, ożywczych, jak pachnąca lasem gałązka. Już sama historia, na której swą powieść oparła Natasza Socha jest soczysta i niebanalna. Bo czy może być coś bardziej tajemniczego niż przesyłki, które nie dotarły do adresatów? Jakie sekrety kryją? Jaką niezwykłą zawartość, jakie historie? Bohaterka powieści natrafia na ślad niezwykłej historii miłosnej, która nie może znaleźć szczęśliwego finału od niemal czterdziestu lat. Czy uda się jej skierować sprawy na właściwe tory?

Przepełniona ciepłem, życzliwością i świąteczną magią historia Nataszy Sochy skrzy się humorem. Zaskakuje zakończeniem, wzrusza do łez, nastraja do świąt, urzeka ładnym i ciekawym piórem. Czego chcieć więcej? hm... Dobre pytanie. Może jeszcze tak z pięćdziesięciu stron? Więcej życzeń nie pamiętam ;)

wtorek, 20 grudnia 2016

233. Milenkowe czytanie ELENA Z AVALORU Kocham ten film

Jeśli na Disney Junior lub Chanel pojawia się jakaś ciekawa bajka, to możemy być pewni, że w szybkim czasie Wydawnictwo Egmont zadba o jej książkową wersję. A ja się z tego bardzo cieszę, bo z ograniczania tv i czytania książek wynika wiele dobrego. Poza tym nie ma to, jak mieć na półce opowieści o ulubionych bohaterach i sięgać po nie, ile dusza zapragnie, a nie czekać, aż w programie pojawi się wymarzona bajka :)

Tym razem w nasze ręce trafiła książka Elena z Avaloru Kocham ten film. Od niedawna wspomniany serial animowany jest emitowany na kanale DCH, ale my wcześniej nie miałyśmy przyjemności się z nim zapoznać. Jest to opowieść o księżniczce Elenie, która ratuje królestwo Avaloru spod panowania złej czarownicy. Młoda, bo zaledwie 16-letnia, dziewczyna staje na czele królestwa, mając za sojuszników i pomoc swoich dziadków, małą siostrzyczkę, wuja oraz przyjaciół. Zanim nauczy się władać królestwem, przeżyje wiele fascynujących przygód. 

W książeczce, którą przeczytałyśmy, znajdują się trzy opowieści o Elenie, jej rodzinie i jej przyjaciołach: Najlepsza siostra, Wielka przygoda Eleny i Naomi oraz Lot Jagunów. Najbardziej do gustu przypadła nam pierwsza, która pokazuje siłę siostrzanej miłości i udowadnia, jak ważne jest to, by dotrzymywać danego słowa. Bajka została spisana bardzo przystępnie, więc spodoba się już młodszym dzieciom. Na każdej kartce znajdują się duże, wypełniające strony ilustracje z filmu. Są niezwykle barwne i żywe, ale kolorystyka została na tyle fajnie dobrana, że treść jest w pełni czytelna. Duża i wyraźna czcionka ułatwi czytanie tym dzieciom, które robią to już samodzielnie. Opowieści o Elenie, Izie, Naomi i innych bohaterach przypadły nam do gustu tak bardzo, że nie miałybyśmy nic przeciwko, żeby w książce było ich więcej. Trzy to dla nas stanowczo za mało. 






niedziela, 18 grudnia 2016

232. Camilla Lackberg MORDERSTWA I WOŃ MIGDAŁÓW

Najwyraźniej grudzień upłynie pod kątem recenzowanych opowiadań, ponieważ w moje ręce wpadła kolejna taka książka. Camilli Lackberg szerszemu gronu czytelników przedstawiać nie trzeba, jej saga o Fjalbace ma wielu wiernych fanów. Z pewnością oczekują oni niecierpliwie, aż w ich ręce trafi kolejna powieść z Eriką, Patrikiem i spółką, ale tym razem Wydawnictwo Czarna Owca oddaje w ich ręce publikację nieco inną. Morderstwa i woń migdałów to takie trzy w jednym. Czytelnicy znajdą tutaj trzy króciutkie opowiadania, jedną troszkę dłuższą nowelkę, krótką biografię autorki oraz stworzony przez nią mini-kurs pisania kryminałów.

Czy taka publikacja usatysfakcjonuje czytelników? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Dla wiernych czytelników Camilli Lackberg ta książeczka bezsprzecznie będzie prawdziwą gratką i zyska znaczenie kolekcjonerskie. Czytelników, którzy nastawią się na dłuższą lekturę i kryminalne wrażenia, może nieco rozczarować.

Pierwsze trzy opowiadania zawarte w książeczce są niezwykle króciutkie. Muszę przyznać, że bardzo mi się spodobały, zostały napisane fajnym językiem, do tego wyczułam w nich lekką ironię, zupełnie jakby LC puszczała swym czytelnikom oko. Co prawda są dość przewidywalne, ale nie o rozwiązanie zagadki tutaj chodziło. Są... takie urocze :)) Dłuższa nowelka, która po nich następuje, jest już polskim czytelnikom znana, gdyż ukazała się w książeczce „Zamieć śnieżna i woń migdałów”. Szczęśliwym trafem wcześniej się z nią nie zetknęłam, zatem miałam całkiem świeżą lekturę. Czytelnik spotyka tutaj jednego z policjantów znanych z serii o Fjalbace, który zaproszony na świąteczny obiad do ośrodka na wyspie i odcięty od świata przez szalejącą zamieć, musi rozwiązać zagadkę morderstwa wpływowego nestora rodu. Zgrabne, klimatyczne opowiadanie, wprost idealne na ponure zimowe popołudnia lub wieczory.

Kolejna część publikacji jest poświęcona biografii Camilli Lackberg. Z pewnością będzie ona bardzo wartościowa dla fanów autorki, szczególnie że w niektórych momentach wypowiada się ona sama. Camillę poznajemy jako małą dziewczynkę, dowiadujemy się, jakim była dzieckiem, kiedy zaczęła pisać i co tworzyła, a następnie towarzyszymy jej przez cały proces kreowania jest sylwetki jako autorki i celebrytki. Tej części towarzyszą również liczne zdjęcia, dlatego wydaje mi się, że dla wiernych czytelników będzie to prawdziwą gratką.

Na końcu zamieszczono krótki kurs pisania powieści stworzony przez samą Camillę Lackberg. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili wydał mi się okropnie banalny i uśmiechnęłam się pod nosem. Potem jednak zagłębiłam się dokładniej i muszę przyznać, że niektóre wskazówki są pomocne. Camilla skłania nawet swych czytelników do wykonania ćwiczeń, które mają utrwalić przytoczone przez nią wiadomości. W wolnej chwili na pewno spróbuję, bądź co bądź w komedii kryminalnej też przyda się trochę kryminału ;)

Podsumowując: dla mnie lektura satysfakcjonująca i wciągająca. Z przyjemnością przeczytałam opowiadania, część autobiograficzna była zajmująca, kurs pisania może się przydać. Książkę polecam głównie miłośników twórczości Camilli oraz tym, którzy nie czytali opowiadania „Zamieć śnieżna i woń migdałów”. Muszę też zaznaczyć, że książeczka została pięknie wydana, ma twardą okładkę z elementami lakierowanymi,fajnie się prezentuje, zatem jeśli szukacie skromnego upominku dla fana autorki, będzie jak znalazł.

niedziela, 4 grudnia 2016

231. Elizabeth Strout OLIVE KITTERIDGE


Nie przepadam za opowiadaniami i czytam je bardzo rzadko. Praktycznie w ogóle, wyjątek robię właściwie tylko dla Kinga. Olive Kitteridge też nie wzbudziłaby mojego entuzjazmu, gdybym uważniej przyjrzała się książce i wyłapała, że chodzi o zbiór opowiadań, ale stało się inaczej i zanim ja załapałam w czym rzecz, ona złapała mnie za serce. 

Jest coś, co łączy Elizabeth Strout z moim ulubionym pisarzem: oboje piszą o Maine i oboje czynią to w sposób niespieszny i bardzo klimatyczny. Chociaż z reguły przepadam za wartką akcją, urzekł mnie sposób narracji narzucony przez Strout. Opowieści snują się jedna za drugą, ukazując losy mieszkańców niewielkiego miasteczka nad zatoką i siłę przemijającego czasu. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że stoję na szczycie zalesionego wzgórza (dlaczego Maine zawsze kojarzy mi się z mnóstwem drzew i to jeszcze pokrytych jesienną szatą?) i spoglądam na położone w jego dole miasto. Widzę zadbane domy i sunące ulicą samochody. Obserwuję codzienność mieszkających w miasteczku ludzi i już wiem, dlaczego ta książka po raz pierwszy ukazała się pod tytułem "Okruchy codzienności", choć jej oryginalny tytuł jest identyczny z obecnym. Ona po prostu składa się z tych okruchów codzienności: małych i większych, ważnych i zupełnie nic nieznaczących. 

Ale fundamentem Olive Kitteridge bezsprzecznie jest tytułowa bohaterka. Olive jest ogniwem łączącym bohaterów występujących w poszczególnych opowiadaniach. Czasem pojawia się jako ich główna postać, skupiając na sobie uwagę czytelnika, innym razem staje się przechodniem, słuchaczem muzyki, dawną nauczycielką matematyki, którą wspomina się ze względu na wyjątkową surowość. Olive Kitteridge jest bohaterką z krwi i kości, wobec której nie sposób pozostać obojętnym. Nie zawsze wzbudza ona w czytelniku sympatię, ba, posunę się  nawet do stwierdzenia, że przy pierwszych opowieściach można poczuć do niej głęboką niechęć. Ale z każdą kolejną historią obraz Olive nabiera głębi i ja sama ze zdumieniem odkryłam na koniec, że ją polubiłam!

Elizabeth Strouth otrzymała za tę książkę nagrodę Pulitzera w 2009 roku. Na jej stronach porusza wiele problemów związanych z ludzką codziennością, odkrywa ludzkie słabości i obawy. I chociaż książka utrzyma jest w dość przygnębiającym nastroju, nie można jej odmówić pewnego subtelnego humoru i ciepła. Polecam serdecznie, szczególnie jeśli nie zależy Wam na dynamicznej akcji :)


niedziela, 20 listopada 2016

230. Marta Obuch FRANCUSKI PIESEK

Jako autorka komedii komedię docenić potrafię, bo wiem, że pisze się je wcale niełatwo. Wiem, ile się trzeba nagłówkować, by to co trzeba, wypadło zabawnie, ale równocześnie nie było zbyt przejaskrawione lub obraźliwe dla kogoś. Komedie częściej piszę, niż czytam, ale być może teraz to się zmieni. Takie powieści, jak Francuski Piesek do tego po prostu zachęcają. 

Na kartach książki czytelnik po raz kolejny spotyka bohaterów znanych z powieści "Łopatą do serca". Misia zostaje właścicielką uroczego domku i dużego ogrodu, ale musi zakasać rękawy i sama zająć się remontem. Niestety nie może liczyć na swojego ukochanego, bo ten ma mnóstwo pracy. Za to do pomocy jest chętny nowy sąsiad – Luk, wyśmienity kucharz, z pochodzenia Francuz. Misia chciałaby mu wynagrodzić starania, dlatego przygotowuje uroczystą kolację. Poda żaby i ślimaki, ale najpierw musi je złapać… Jakby tego było mało, przygarnia pod swój dach byłą kochankę swojego byłego męża i odtąd na Akacjowej zaczynają się dziać dziwne rzeczy… Tymczasem przyjaciółka Misi, Zuza, usiłuje zdobyć prawo jazdy, nie zamierza jednak zdawać kolejnego egzaminu! Schodzi więc na drogę przestępstwa. Nie ona jedna w tym towarzystwie…

Najnowsza powieść Marty Obuch to gwarancja doskonałej zabawy. Z humorem jest różnie, albo trafia do kogoś, albo nie. Poczucie humoru Marty Obuch to moje poczucie humoru, dlatego podczas lektury chichotałam pod nosem, a nawet zdarzało mi się głośniej parsknąć. We Francuskim piesku znajdziecie mnóstwo zabawnych porównań i odniesień, przepełnionych śmiechem dialogów i śmiesznych perypetii, w które non stop pakują się bohaterki. I cóż, że nie wszystkie są zupełnie prawdopodobne? To książkowy świat, który rządzi się własnymi prawami i w którym wszystkie chwyty są dozwolone. Nawet panierowanie nieboszczyka w cynamonie!

Zdecydowanym atutem powieści są jej bohaterki. Każda z nich jest inna, ale razem tworzą niesamowite, szalone trio. Mieć takie w bliskim sąsiedztwie, znaczy nie przespać spokojnie ani jednej nocy. Polubiłam je do tego stopnia, że będę chciała cofnąć się w twórczości autorki i zetknąć z nimi na kartach wcześniejszej powieści. Bohaterowie zresztą też są niczego sobie, a na przypomnienie językowych łamańców pewnego Francuza śmieję się sama do siebie! 

Powieść pisana prostym, ale fajnym, ładnym językiem. W treści znać, że Marta Obuch od dawna obcuje ze słowem i nie boi się nim bawić. Czyni to ładnie, zgrabnie i sympatycznie. Powieść ideał? Nie do końca. Jak dla mnie akcja troszkę mało wartka. Owszem, jak się dzieje, to się dzieje, ale są momenty, gdzie nie dzieje się tak bardzo, że ma się ochotę parę kartek przerzucić. I pod koniec czułam się już troszkę znużona lekturą, nie mogłam doczekać się rozwiązania zagadek - więc dla mnie jak na komedię ociupinkę za długa. Ale nie szkodzi, bo i tak polecam. To lektura, dzięki której się uśmiechniecie. Idealna na ponure jesienne i zimowe wieczory!






poniedziałek, 31 października 2016

O targach nieco inaczej

Krakowskie Targi Książki dotychczas odwiedzałam jako czytelnik, bloger i maniak książkowy. Tym razem role nieco się podzieliły, ponieważ po raz pierwszy pojawiłam się na nich także jako autor. Niesamowite przeżycie. Nie będę kłamać, bardzo stresujące. Już od kilku tygodni zamartwiałam się, jak to wypadnie, czy nie będę czasem siedzieć przy stoliczku sama i spoglądać ponuro na przewijających się obok ludzi. Na szczęście moim wspomnieniom z tegorocznych targów będą towarzyszyć zgoła odmienne emocje. A to wszystko dzięki wyjątkowym ludziom. 

Nim trafiłam na stoisko Czwartej Strony i ustawiono dla mnie szykowny stoliczek ze stosem książek, odwiedziłam w Krakowie wyjątkowe miejsce. Nigdy wcześniej nie byłam w krakowskim schronisku, ponieważ naszego bezdomniaka przywiozła dla nas pani Kasia Gromska z Radomia. Wraz z Kasią z wydawnictwa i towarzyszącym mi mężem miałam okazję zwiedzić schronisko, spotkać się z bezdomnymi czworonogami i porozmawiać z kierownikiem azylu, panem Szymonem. Było to dla nas niesamowite przeżycie, ponieważ ogrom pracy, jaki ci ludzie wkładają w pomoc zwierzętom jest po prostu nie do ogarnięcia, a samo spotkanie z mieszkańcami zakratowanych boksów dostarcza bardzo silnych emocji. Wspomniane spotkanie było w pewnym sensie związane z premierą kolejnej części cyklu Kalina w Malinach, zatem szerzej o nim napiszę w innym czasie. 

Po dojeździe na teren Targów i po powitaniu ekipy z wydawnictwa rzuciliśmy się między stoiska. Zakupy dla siebie, dla zaprzyjaźnionych osób, dla córki... uzbierało się z tego kilka pokaźnych pakunków. Wiem, że wiele osób narzeka, że na targach nie jest taniej, ale ja jestem zdania, że można upolować wiele perełek. Kupiłam kilka pozycji, na które miałam ochotę od dłuższego czasu, kilka przygotowałam w formie prezentu, uzupełniłam biblioteczkę Milenki. Przez kilka dni będę unikać zaglądania na konto, ale cóż tam ;)

Dla siebie zdobyłam: 
"Fortele nierządnicy" - Iny Lorentz
"Miasto archipelag" Filipa Springera 
"Ścianę sekretów" - Tany French 
"Dzieci Norwegii" - Macieja Czarneckiego 
"Wniebowzięte" - Anny Sulińskiej
"Mariannę" - Magdaleny Wali z autografem autorki 
"Serce z bibuły" - Karoliny Wilczyńskiej
Mój mąż postawił na pozycje dotyczące II Wojny Światowej, Wołynia oraz Powstania Warszawskiego, Milenka dostała ukochaną Kicię Kocię i nowe przygody Maksa :)

Przed spotkaniem udało mi się poznać Magdalenę Walę, autorkę "Przypadków pewnej desperatki" oraz "Marianny". Rozmowa na tematy literackie i nie tylko, okazała się przemiła. Magda jest niezwykle ciepłą i sympatyczną osobą, bardzo się cieszę, że udało nam się poznać i pogawędzić. Musicie też wiedzieć, że cała ekipa z Czwartej Strony i Wydawnictwa Poznańskiego to wspaniali ludzie, dzięki którym czułam się na Targach jak w domu i natychmiast minął mi stres związany ze spotkaniem! 

I nareszcie samo spotkanie! Nie macie pojęcia, jak się ucieszyłam, że czytelnicy do mnie przyszli! Na początek musiałam, po prostu musiałam, wyściskać Martę z bloga Do ostatniej pestki trzeba żyć. Marta dotrzymywała mi towarzystwa na stoisku, potem dołączył także Tomek z Nowalijek oraz Kasia i Daniel Englot. Oczywiście na blogowej braci się nie skończyło, przyszli także inni czytelnicy. Wielką przyjemnością było spotkanie, podpisywanie książek i krótka rozmowa. Nawet nie zauważyłam, kiedy upłynęła "moja" godzina, bo tyle było śmiechu i żartów! Dziękuję, że przyszliście i mogliśmy spędzić ten czas razem :)






 
 

niedziela, 30 października 2016

229. Elżbieta Cherezińska KRÓLOWA

Tak długiej przerwy na Babskim Czytaniu jeszcze chyba nie było, ale tak właśnie to wygląda, kiedy coś zjada czas. Kajać będę się innym razem, tłumaczyć też, dzisiejsza niedziela należy do Cherezińskiej i Królowej. W tytule i nie tylko...

     Kto przeczytał "Hardą", z pewnością nie potrafił przejść obojętnie obok "Królowej", chcąc poznać dalsze losy Świętosławy. Przyznaję, że i ja nie mogłam się oprzeć dalszym losom królowej. Córka Mieszka i siostra Bolesława przebywa w Danii ze swym mężem, Svenem, kiedy dociera do niej wiadomość o ślubie Olava. Zraniona do głębi pragnie zemsty, a porywczy małżonek jej ją poprzysięga. Po czasie Świętosława żałuje swojej porywczości. Idzie za głosem serca i zawiązuje sojusz z tym, którego ono uparcie wskazuje. Bitwa Trzech Królów nie przebiega jednak po jej myśli, a za zdradę męża królowa poniesie surową karę...

      Elżbieta Cherezińska zabiera nas na kolejne spotkanie ze Świętosławą, Bolesławem i wieloma postaciami znanymi z kart historii, utrzymując równie wysoki poziom, co przy pierwszej części cyklu. Fascynująca przygoda rozpoczyna się na północy, bo powrócić do Polanii, a stamtąd wyruszyć w kierunku ziem angielskich. Zagłębiając się w tę historię, czytelnik nie może narzekać na nudę. To ważny okres w dziejach Polski, Bolesław Chrobry prowadzi wiele bitew,zawiera sojusze, zdobywa ziemie. Jego siostra tymczasem odegra znaczącą rolę w historii Skandynawii i Anglii. Czytając tę książkę, nie mogłam oprzeć się zadawanemu w duchu pytaniu, jak bardzo historia mogłaby się zmienić, gdyby pochodząca z Polski władczyni miała nieco inny charakter...

      Królowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że powieści historyczne warto czytać, szczególnie jeśli są tak świetnie i przystępnie napisane, jak cykl "Harda". Nie posiadam wystarczającej wiedzy, aby oceniać je pod kątem merytorycznym, oceniam je jako zwyczajny czytelnik, któremu podczas lektury towarzyszyły silne emocje. Nie byłam w stanie szybko przeczytać Królowej, to opasłe tomisko, gdzie na skandynawskich nazwiskach można połamać sobie język, ale zrobiłam to z prawdziwą przyjemnością. Teraz pozostaje mi zapoznać się z innymi powieściami autorki... i czekać na ekranizację Hardej. Polecam!


wtorek, 11 października 2016

228. Fiona Barton WDOWA

Twórcy thrillerów robią wszystko, aby nas zaskoczyć, a wymyśloną przez siebie historię przedstawić niebanalnie i intrygująco. Zdarzało mi się już czytywać powieści w których zagłębiałam się w prowadzone śledztwo, a i tak nie byłam w stanie odkryć, kto popełnił zbrodnię. Bywały i takie, gdzie sprawca został ujawniony już na pierwszych stronach, a autor mocniej skupiał się na kwestii "dlaczego" zamiast "kto". Fiona Barton przedstawia nam jeszcze inne spojrzenie na zbrodnię. Jej opowieść skupia się przede wszystkim na żonie człowieka, który został oskarżony o uprowadzenie i morderstwo małej dziewczynki. 

Jean poślubiła Glena, kiedy była młodą dziewczyną. Zawsze sądziła, że stanowią dobre małżeństwo. Kochała go i wiernie trwała u jego boku nawet wtedy, gdy został oskarżony o zamordowanie małej Belli. Kiedy Glen ginie w nieszczęśliwym wypadku, oczy wszystkich zwracają się ku Jean. Przez tyle lat żyła z tym człowiekiem pod jednym dachem. Czy zdawała sobie sprawę z mrocznych tajemnic męża? Kobieta wie, że to dobry moment, by przemówić i opowiedzieć swoją historię. Jednak czy wyjawi prawdę? 

Fiona Barton przedstawia zbrodnię z nowej perspektywy. Oddaje głos osobie, która w fabule powieści kryminalnych zazwyczaj jest pomijana. Przypomina czytelnikom, że także zbrodniarz - nawet najbardziej okrutny i znienawidzony - ma kogoś bliskiego, kogoś, kto go kocha, być może bezgranicznie ufa. Uświadamia, że taka osoba może mieć do opowiedzenia fascynującą historię i rzucić nowe światło na wydarzenia. Że ponosi bolesne konsekwencje czynów bliskiej osoby i na zawsze zostaje napiętnowana zbrodnią, nawet jeśli nie miała o niczym pojęcia. 

Powieść Fiony Barton jest bolesna i przykra, chwyta za serce czytelnika, który podejrzewa, jak straszna zbrodnia musiała zostać popełniona. Nie odebrałam jej jednak jako specjalnie emocjonującej, mimo że liczne retrospekcje pozwalały cofnąć się w czasie i uczestniczyć w prowadzonym dochodzeniu, jak też obserwować je z perspektywy detektywa, matki czy dziennikarki. Postać tytułowej wdowy w znacznym stopniu zdominowała tę historię, a autorka skupiła się na relacjach małżeńskich, wspomnieniach i odczuciach kobiety. To bardzo interesujący i niebanalny wątek, niemniej najbardziej intrygująca i tak pozostaje część poświęcona małej Belli i śledztwu. Być może to kwestia bohaterki, ale po którymś z kolei rozdziale poświęconym wdowie, jej opowieść zaczęła mnie nużyć, a ją samą miałam chęć wstrząsnąć za naiwność i ślepotę! Prostota języka sprawia, że książkę czyta się bardzo lekko i szybko. Autorka wie, jak zaciekawić czytelnika, nie boi się trudnych i przykrych tematów, ale porusza się po nich subtelnie, nie epatuje przemocą czy wulgarnością. Wdowa to ciekawa pozycja, po którą warto sięgnąć, chociażby po to, by przekonać się, jak wygląda zbrodnia z innej perspektywy i do czego prowadzi ślepe oddanie w związku.


niedziela, 2 października 2016

227. Agnieszka Lewandowska-Kąkol DZIEWCZYNY OD ANDERSA


Dziewiętnaście historii przytoczonych w książce Agnieszki Lewandowskiej-Kąkol to w rzeczywistości zaledwie wierzchołek góry lodowej. Armii Andersa towarzyszyło ich bowiem tysiące: starszych i młodszych. Różniło je pochodzenie, ale łączyły dramatyczne doświadczenia. Godziny przesłuchań i tortur, tygodnie i miesiące spędzone w ciasnych i wilgotnych celach, gdzie brakowało miejsca nawet na to, aby usiąść na podłodze, długie dni spędzone w bydlęcych wygonach na podróży w bezkresy ZSRR, gdzie czekała mordercza praca i racja gliniastego chleba. Ból, trud, krew i łzy. I w końcu determinacja, by dotrzeć do miejsca, w którym formuje się polska armia, dostać się w jej struktury, opuścić znienawidzony kraj i walczyć z wrogiem. Przez kolegów z Polskiej Armii na Zachodzie określane były zdrobniale Pestkami - od Pomocniczej Służy Kobiet. Bardzo trafnie, bo w trudnych warunkach musiały być wyjątkowo twarde.

Agnieszka Lewandowska - Kąkol oddaje w ręce czytelników dziewiętnaście rozdziałów, dziewiętnaście scenariuszy, które historia napisała dla dzielnych kobiet. Do pewnego momentu scenariusze te są niemal bliźniacze: zatrzymania, przesłuchania, wywózki, gułagi, a potem dążenia, by dołączyć do Armii Andersa. Na miejscu ciężka praca, opieka nad chorymi żołnierzami w ogniskach szalejących epidemii, organizacja szpitali i szkół, próba stworzenia namiastki polskości z dala od ukochanej ojczyzny. Wspomnienia tych niezwykłych kobiet pozwalają zyskać troszkę inne spojrzenie na te wydarzenia, mniej historyczne, mniej oficjalne, takie po prostu kobiece, ludzkie. Autorka nie zamyka historii dzielnych Pestek w latach wojny. Wspomina o dylematach, jakie czekały na nie po jej zakończeniu. Wrócić do ojczyzny, nie wrócić? Pozostać na obczyźnie i próbować poskładać nowe życie z dala od rodzinnych stron? Przytacza ich powojenne losy i pokazuje, że te nie zawsze były łatwe. 

Publikacje jak Dziewczyny od Andersa są niezwykle potrzebne. Większość z nas zna rysy historyczne, wie, kim był Władysław Anders i co dokonała jego Armia. Roli kobiet w jej strukturach być może się nie pomija, ale też nie poświęca się jej zbyt wiele uwagi. Dla mnie - jako czytelniczki i kobiety - bardzo ważne jest to, że mogę przeczytać o nich tak szczegółowo, a to co czytam, pochodzi od nich samych, z ich relacji, z ich wspomnień i zapisków. Nie mogę wczuć się w ich przeżycia i myśli, ale mogę je poznać, spróbować je sobie wyobrazić. Dostrzec ludzką i kobiecą twarz ważnych, historycznych wydarzeń. To bardzo niezwykła lektura. Każda jej strona przesiąknęła siłą i odwagą, ale również strachem i bólem. Nie sposób podejść do niej bez emocji. Polecam Wam serdecznie!


sobota, 1 października 2016

226. Erica Spindler NAŚLADOWCA

Naśladowca Eriki Spindler na polskim rynku ukazuje się po raz któryś z kolei, co z potwierdza, jak znacznym zainteresowaniem czytelniczek nadal cieszy się ta poczytna, amerykańska pisarka. I ja miałam taki okres, gdy wręcz nałogowo pochłaniałam thrillery ukazujące się nakładem MIRA, ale Naśladowcy wcześniej nie czytałam. 

Mamy tu do czynienia z okrutnym mordercą, który nocą zakrada się do sypialni małych dziewczynek, zabija je, a następnie  upozowuje. Swoje ofiary wybiera starannie: mają to być dziesięcioletnie blondynki, nieskazitelne, idealne, i tak też mają prezentować się po śmierci. Potwór, którego policja określiła Mordercą śpiących aniołków już kiedy terroryzował małe miasteczko w Illinois. Zamordował trzy dziewczynki, a potem znikł. Teraz powraca, a na miejscu zbrodni spotykają się dwie twarde kobiece osobowości. Detektyw Riggio to młoda, ambitna policjantka, której nie w smak, że do śledztwa przydzielono także Kitt Lundgren, która Mordercą śpiących aniołków zajmowała się przed laty, a niepowodzenie w śledztwie przypłaciła rozbiciem małżeństwa i chorobą. Ale to właśnie Kitt dostrzega różnice między obecnymi zbrodniami a tymi sprzed lat. Wkrótce Kitt otrzyma telefon. Morderca ma dla niej zadanie. 

Podczas lektury żartowałam sobie, że mam do czynienia z klasycznym thrillerem w wydaniu spindlerowskim. Rzeczywiście, charakterystyczną cechą łączącą wszystkie książki tej autorki jest to, że akcja bywa niezwykle dynamiczna i szybka, i tak naprawdę nie pozostawia czasu ani na nudę ani na zastanowienie. Po prostu pędzi, odsłaniając kolejne szczegóły śledztwa i wydarzenia. Znajdziecie tutaj bardzo wiele dialogów, za to opisów praktycznie nie ma. Takie książki czyta się naprawdę bardzo szybko. Jeden wieczór, no, góra dwa i po lekturze. 

W moim odczuciu mocną stroną Naśladowcy jest zakończenie, kiedy to akcja jeszcze bardziej przyspiesza. Na światło dzienne wychodzą kolejne ślady, kolejne scenariusze stają się coraz bardziej prawdopodobne, a czytelnik już sam nie wie, kogo podejrzewać. Rozpoczyna się emocjonujący pojedynek z czasem, którego stawką będzie ludzkie życie. Muszę przyznać, że w tym miejscu naprawdę siedziałam, jak na szpilkach. Jeśli macie ochotę na nieskomplikowany, ale ciekawy i emocjonujący thriller w kobiecym wydaniu, Naśladowca powinien sprostać Waszym oczekiwaniom. 





niedziela, 18 września 2016

225. Filip Czekała HISTORIE WARTE POZNANIA Od PeWuKi i Baltony do kapitana Wrony


Z Poznaniem połączyła mnie osoba przyjaciółki, dzięki której miałam przyjemność odwiedzić to miasto. I choć nie jest on miastem wybitnie mi bliskim, nie potrafiłam odmówić sobie poznania jego historii. Nie tej historii, jaką znaleźć możemy na kartach podręczników, ale tych historii, które do opowiedzenia mają mieszkający i przebywający w mieście przez szereg lat ludzie. Bo nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie najbardziej pasjonujące są historie utkane z ludzkich wspomnień. 

Publikacje takie jak Historie warte Poznania Od PeWuKi i Baltony do kapitana Wrony to prawdziwe skarbnice ciekawostek i interesujących opowieści. Myślę, że każde miasto powinno się takiej dorobić. Każde miasto skrywa multum opowieści i historii przyprószonych kurzem czasu, ale wciąż ważnych dla jego mieszkańców. Dzięki podobnym książkom po latach, kiedy przeminą już Ci, którzy mogliby opowiedzieć to osobiście, można będzie odtworzyć pozornie nieważne szczegóły. Zobaczyć miasto takim, jakie było przez lata. W książce Filipa Czekały znajdziecie aż dwadzieścia pięć rozdziałów poświęconych historiom związanym z Poznaniem. Dzięki nim dowiecie się między innymi,  jak wyglądała Powszechna Wystawa Krajowa w 1929 i to za sprawą opowieści z pierwszej ręki. Oczyma wyobraźni ujrzycie, jak powstawały największe poznańskie osiedla, przespacerujecie się po najpopularniejszych w dawnych czasach lokalach gastronomicznych i wybierzecie się po zakupy do Pewex-u, albo Baltony. A jeśli swego czasu Wasze serca - jak moje - skradła Jeżycjada - odwiedzicie też miejsca, w których bywali bohaterowie M. Musierowicz, jak chociażby coctail - bar Kociak. 

"Historie..." zyskały także ciekawą oprawę, dzięki czemu książka jest jeszcze bardziej klimatyczna. Kolorowa jest tutaj tylko okładka, za to zdjęcia i grafiki umieszczone w książce są czarno-białe, co świetnie podkreśla upływ czasu. Każdy rozdział poprzedza także niewielka mapa, na której oznaczono opisany obiekt lub zjawisko. Nie brakuje także humorystycznych rysunków nawiązujących do treści oraz fotografii stron gazet, plakatów i ulotek z tamtych dni. Książkę czyta się niezwykle lekko, co jest zasługą zarówno fajnego pióra  autora, jak też doboru przyjemnych, interesujących tematów. Po tę pozycję obowiązkowo powinni sięgać mieszkańcy Wielkopolski i Poznania, ale jestem przekonana, że przypadnie do gustu także innym czytelnikom: miłośnikom historii, zwiedzania i ciekawych zjawisk społecznych.  Polecam serdecznie!





niedziela, 11 września 2016

224. Joanna Sykat CZTERY STRONY MIŁOŚCI



Ile stron ma miłość? Nie sposób tego policzyć, pewnie tyle – ile historii miłosnych. Historia miłosna Łucji bynajmniej nie jest romansem, choć pewnie kiedyś nim była. Ona – nauczycielka muzyki w średnim wieku jeszcze przed trzema laty była bardzo szczęśliwa. Przeżywała wspaniałą miłość, która wymykała się utartym schematom. Potem... sama nie wie, co się stało. Z dnia na dzień mąż odwrócił się od niej, dzieląc mieszkanie i wspólne życie na pół. Zamieniając małżeństwo w mękę, którą ciężko przerwać z powodu wspólnie budowanego domu i kredytu.

Historię Łucji poznajemy dwutorowo, przeplatając lekturę Łucją szczęśliwą, zakochaną i Łucją zniechęconą, zmęczoną trudną codziennością z niby-mężem zamkniętym szczelnie za drzwiami pokoju i we własnej skorupie, nierozumiejącą, co się wydarzyło, że nagle najważniejszy dla niej mężczyzna odwrócił się od niej. Historia stworzona przez Joannę Sykat pokazuje czytelnikom, do czego może doprowadzić brak szczerych rozmów w małżeństwie, ba, we wszelkich międzyludzkich relacjach. Jak łatwo zbudować mur wrogości lub obojętności i podnosić go każdym okrutnym słowem rzucanym w drugą osobę.

Joanna Sykat to autorka obdarzona dużym talentem literackim. Pisze pięknie, zgrabnie żongluje słowem i nie boi się stosować porównań. To nie jest taka sobie lekka i łatwa książka, choć napisana jest lekko i ładnie. Mimo swej niewielkiej objętości zamyka w sobie wiele emocji. Czytelnik nie pozostaje obojętnym wobec bohaterów. Może im kibicować, albo się na nich wściec (jak ja). Nie znajdziecie tutaj szybkiej akcji czy wielu wydarzeń, znajdziecie za to obraz pewnej miłości i dowiecie się, jak wszystko się skończyło. Jeśli macie ochotę na lekturę, która zagląda w kobiecą duszę, zachęcam. 



niedziela, 4 września 2016

W kilku słowach o... Steinbecku, Larssonie, Springerze

Dzisiaj w kilku słowach o pożyczonych książkach, które zrobiły na mnie duże, a niektóre nawet wielkie wrażenie. 

Jakiś czas temu postanowiłam poznać dzieła autorów przytaczanych na przez moich ulubionych autorów i bohaterów literackich lub filmowych. Zrobiłam sobie listę i wyruszyłam na łowy do biblioteki. Kiedy cała Polska czytała H. Sienkiewicza, ja nawiązywałam przyjaźń z Johnem Steinbeckiem. Jego powieść „Myszy i ludzie” uczyniła na mnie ogromne wrażenie. To opowieść o dwóch mężczyznach, którzy w czasach Wielkiego Kryzysu przemierzają Stany Zjednoczone, podejmując prace na różnych farmach. Ten niezwykły team tworzą George oraz Lenny, mężczyzna o umyśle małego dziecka zamkniętym w potężnym ciele. George roztacza nad przyjacielem opiekę, a ten przez swój sposób postrzegania świata i wielką siłę popada w tarapaty. To również opowieść o sile marzeń. Zaskoczyło mnie, jak ta skromna objętościowo książka okazała się głęboka i emocjonująca. Po lekturze nasunęła mi się również refleksja, że dość dawno nie spotkałam się z książką, w której autor tak poetycko i pięknie pisze o przyrodzie i jej zjawiskach. Obecnie książki są zazwyczaj proste i szybkie w przekazie. Właściwie szkoda. Nie obawiajcie się jednak długich opisów, nie ma ich tutaj, wszak to krótka nowelka. Trafił się jeden i od razu piękny :)


Dziennikarz Mikael Blomkvist otrzymuje od znanego przedsiębiorcy niezwykłe zadanie. Przed niemal czterdziestu lat w tajemniczych okolicznościach zniknęła jego krewniaczka, wówczas 16-letnia Harriet. Mikael ma napisać kronikę rodu Vangerów, a równocześnie rozwiązać zagadkę sprzed lat i znaleźć mordercę dziewczyny. Już jakiś czas temu zauważyłam, że kiedy tylko na rynku wydawniczym pojawia się nowy skandynawski autor, natychmiast jest porównywany do Stiega Larssona lub nawet okrzyknięty jego nowym wcieleniem. To było trochę denerwujące, szczególnie, że nie miałam przyjemności poznać trylogii „Millennium”. W końcu udało mi się dorwać książkę (pierwszy tom), przeczytać i... doszłam do wniosku, że wszelkie podobne próby są po prostu bezsensowne. Czytałam już skandynawskie kryminały różnych autorów i autorek, ale w moim odczuciu nikt nawet nie zbliżył się do kunsztu Larssona. „Mężczyźni którzy nienawidzą kobiet” to powieść stworzona z dużym rozmachem, kryminał wielkiego kalibru. Książka imponująca długością, ale zupełnie nie przegadana, nasycona treścią, tajemnicza i mroczna, a zarazem klimatyczna i wspaniale napisana. Kiedy ją odłożyłam, przez pewien czas nie potrafiłam wgryźć się w żadną lekturę, ponieważ wszystkie inne wydawały się przy niej płytkie i nijakie. Ale już wkróce spotkam się z bohaterami na kartach drugiej części cyklu... 

 


W reportażu „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni” Filip Springer opisuje i pokazuje to, co otacza nas na co dzień. Coś, czego jest tak wiele, że wtapiamy się w to i przestajemy na to zwracać uwagę. Coś, co pozornie może się wydawać nieważne, ale ważne być powinno. Na kartach publikacji Springera znajdujemy wiele zagadnień związanych z brzydotą czy estetyką naszego otoczenia. Czytamy o wszystkich kolorach tęczy na blokowiskach miast i domach mniejszych miejscowości. O zalewie reklam – tablic, billboardów, banerów – legalnych i nielegalnych. O inspiracjach architektonicznych, których efektem jest chociażby wenecki pałac... pod Warszawą. O osiedlach planowanych i budowanych na obrzeżach miast, które mają być enklawą spokoju i zieleni, a w końcu stają się więzieniem dla swych mieszkańców. I o wielu innych ważnych i ciekawych zjawiskach. Wszystko zobrazowane za pomocą interesujących fotografii.

sobota, 3 września 2016

223. Iwona Banach CZARCI KRĄG


Hanka, detektyw w biurze matrymonialnym, przyjeżdża do niewielkiego miasteczka ze specjalnym zadaniem. Okazuje się, że w Zagubinie jakiś czas wcześniej odkryto szkielet pogrzebany w pochówku wampirycznym. Całe miasteczko ogarnia wampirza gorączka, mieszkańcy planują nawet urządzić Wampiriadę! W tych niezwykłych i tajemniczych wydarzeniach prym wiodą zezowaty pies, szalony profesor ufologii, Hanka i policjant Maciek. Jakie tajemnice skrywa miasteczko?

Z humorem w książkach bywa różnie. Każdy ma własne poczucie humoru i śmieszą nas różne rzeczy, dlatego czasami książka, która u innych wzbudza niekontrolowane wybuchy śmiechu, u kolejnych zaledwie wzruszenie ramion, albo lekki uśmiech. Na szczęście Iwona Banach doskonale wstrzeliła się w moje poczucie humoru. Czarci krąg aż skrzy się humorem, nie brak tutaj zabawnych sytuacji, wesołych dialogów, jak i celnych, czasem wręcz komicznych porównań. A to wszystko w tajemniczej, momentami aż absurdalnej otoczce, gdzie wampir wampira pogania, a przynajmniej tak się wydaje.

W moim odczuciu specyfikę Czarciego kręgu najtrafniej oddaje określenie komedii kryminalnej, choć rzeczywiście można wyczuć tu kilka różnych gatunków. Gorące brawa dla autorki za pomysł na niebanalną fabułę powieści, jak też za ciekawą zagadkę kryminalną. To jedna z tych całkiem nieprzewidywalnych powieści, w których naprawdę trudno zgadywać, co się wydarzy. Przyznaję, że spodziewałam się zakończenia w tym kierunku, ale nie potrafiłam sama wydedukować, o co w tym wszystkim chodzi.

Wartka, dynamiczna akcja, zabawne dialogi i nie mniej zabawni, bardzo charakterystyczni bohaterowie – to z pewnością wielkie atuty tej książki. Jestem też pod wrażeniem języka, jakim posługuje się pani Iwona. Powieść czyta się bardzo lekko, przystępnie, ale wszystko jest tak ładnie poukładane, jedno zdanie wprost idealnie pasuje do drugiego, tworząc przyjemną całość. Brakuje tu przypadkowych zdań, które dość często bywają przez autorów wtrącane to tu to tam. Tutaj wszystko jest przemyślane i takie, mówiąc najprościej, bo jak to inaczej ująć: ładne! Jedynym małym zgrzytem podczas lektury był dla mnie przesyt „wampirami” w pewnym miejscu, ale jak pewnie sami stwierdzicie – trudno to nazwać wadą książki, takie tam czytelnicze odczucie.

Czy polecam Czarci krąg? Jak najbardziej: dla chwili uśmiechu, na poprawę humoru, kiedy macie ochotę na tajemnicę lub zagadkę z przymrużeniem oka. Jeśli wampiry wam nie straszne... a zresztą zawsze możecie zawiesić na szyi wianek czosnku i czytać dalej, prawda?

Zapraszam Was także do udziału w rozdawajce, w której do wygrania będzie ta książka :)
Rozdawajka będzie zorganizowana na FB, ale jeśli nie macie tam profilu, można będzie zgłosić się pod tym postem, rozdawajka będzie trwać do  11 września, a wyniki zostaną podane (podam na FB i blogu) 12 września. 




wtorek, 30 sierpnia 2016

322. Dinah Jefferies ŻONA PLANTATORA HERBATY

Gwen Hooper przybywa na Cejlon, gdzie jej mąż posiada plantację herbaty. Młoda kobieta jest bezgranicznie zakochana w mężu i zachwycona nowym miejscem, w którym przyszło jej żyć, ale szybko przekonuje się, że zapracowany Lawrence nie ma dla niej czasu. Podczas samotnych dni w posiadłości Gwen natrafia na ślady tajemniczej przeszłości: dziecięce ubranka, ukryty w ogrodzie grób, zamknięte pokoje. Mąż nie chce rozmawiać z Gwen o rodzinnych sekretach, a ona sama już wkrótce zacznie ukrywać swój własny...

Do lektury Żony plantatora herbaty skłonił mnie zachęcający zarys fabuły i fakt, że nigdy wcześniej nie miałam okazji czytać powieści osadzonej w tych realiach. Odrobinę obawiałam się, że książka zawiera zbyt wiele elementów romansu, z którym ostatnio nie jest mi po drodze. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ w powieści Dinah Jefferies romansu jest, jak na lekarstwo. To klimatyczna opowieść o rodzinnych relacjach i tajemnicach, umiejscowiona w pięknej scenerii plantacji herbaty.

Lubicie tajemnice, szczególnie te rodzinne i skrzętnie ukrywane? Na kartach powieści Jeffries znajdziecie ich wiele. Te, o których wspomina blurb wydawcy, to zaledwie początek, ponieważ historia przybiera zaskakujący obrót i zmusza bohaterkę do ukrywania kolejnych sekretów. Powieść pokazuje, jak szkodliwe mogą być takie tajemnice i jak niekorzystnie wpływają na tych, którzy muszą je skrywać.

Akcję swojej powieści Dinah Jeffries osadziła na Cejlonie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Czasy niby niespecjalnie odległe, a jednak tak inne. Tłem dla powieści stają się ważne wydarzenia w historii Sri Lanki, jak chociażby zamieszki powodowane walką o język wykładowy w szkołach, choć autorka wspomina, że nieco przesunęła je w czasie. Jeffries starała się również przybliżyć proces uprawy i wytwarzania herbaty, a przy tym ukazała kontrast pomiędzy zamożnymi plantatorami a zatrudnianymi przez nich robotnikami. Wspomina także, że w tych czasach warunki pracy uległy już poprawie, co pozwala nam się tylko domyślać, jak wyglądało to wcześniej...

Powieść została napisana niezwykle lekkim i przystępnym językiem, co pozwala na płynną, przyjemną lekturę. Żona plantatora herbaty to przejmująca i wzruszająca opowieść o rodzinnych tajemnicach, kłamstwach i przebaczeniu. Przeżycia i odczucia głównej bohaterki sprawiają, że powieść ta trafi przede wszystkim w gust pań. To również ciekawa historia, dzięki której można przybliżyć sobie nieco orientalny świat plantacji herbaty. 



piątek, 26 sierpnia 2016

321. Judy Blume KOLEJE LOSU

Elizabeth w stanie New Jersey, lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku. Miri Ammerman ma piętnaście lat i wiedzie spokojne, słodkie życie dorastającej dziewczyny. Spotyka się z przyjaciółkami, ogląda programy telewizyjne w odbiorniku z długimi uszami anteny i marzy o kaszmirowym sweterku. Wkrótce poznaje wyjątkowego chłopaka i zaczyna przeżywać swoją pierwszą miłość. Ten sielski obrazek niespodziewanie zostaje rozbity w drobny mak przez spadający na miasto samolot. To dopiero pierwsza z trzech katastrof lotniczych mających miejsce na terenie miasta w krótkim odstępie czasu... po trzydziestu pięciu latach Miri powróci do Elizabeth, aby wziąć udział w uroczystościach na cześć ofiar dramatycznych wydarzeń.

Na kartach powieści Koleje losu Jude Blume ożywia obraz, do którego zawsze bardzo chętnie wracam w książkach i obrazach filmowych: Ameryki lat pięćdziesiątych. To czasy, kiedy podróż powietrzna nadal była czymś wyjątkowym i ekscytującym. Czymś o czym marzyło się po cichu, zupełnie jak o kaszmirowym sweterku w landrynkowym odcieniu i fryzurze a'la Elizabeth Taylor. W ten słodki, nieco leniwy świat bohaterów Blume niczym niszczący pocisk wdziera się spadająca z nieba maszyna powietrzna. Ten upragniony samolot, który miał wznosić się w niebo i nieść ku słonecznej Florydzie i nie mniej słonecznym marzeniom, spada na miasto, siejąc spustoszenie i pochłaniając ofiary.

Jak się okazuje, nie był to odosobniony przypadek, ponieważ w dość krótkim czasie w Elizabeth rozbijają się dwie kolejne maszyny. Jude Blume nie tworzy przypadkowej historii. Wychowała się w tym mieście, obserwowała katastrofy lotnicze, które miały miejsce na przełomie 1951 i 1952 roku. Kiedy doszło do dramatycznych wydarzeń z udziałem samolotów, była nastolatką, zupełnie, jak stworzona przez nią bohaterka, Miri Ammerman. I chociaż autorka podkreśla, że powieść jest fikcją literacką, liczba zmarłych pasażerów oraz mieszkańców budynków, w które uderzył samolot, nie pozwala zapomnieć, że ta historia wydarzyła się naprawdę. A autorce świetnie udaje się oddać atmosferę ówczesnego miasteczka. Przedstawia ją po części z perspektywy nastoletniej dziewczyny, jaką sama wówczas była, ale równocześnie prezentuje różne ludzkie reakcje na zachodzące wypadki.

Pomimo dramatycznych wydarzeń, jakie na kartach swej powieści przytacza Jude Blume, opowieść jest bardzo lekka, momentami przesiąknięta tą wyjątkową słodyczą deseru bananowego, zapachem pudru i dotykiem psiego futerka. Idylliczny obraz amerykańskiego miasteczka i kontrastujące z nim płomienie buchające z rozbitych maszyn lotniczych. Poruszająca i wywołująca sporo emocji, a przy tym napisana tak lekko, że nieomal płynie się po jej kartach. Z pewnością bliższa literaturze kobiecej niż poważnej, a jednak na swój sposób ważna i warta przeczytania. Ma w sobie to coś, co sprawia, że płaczę podczas jej lektury, a potem odkładam na tę półkę z książkami do zatrzymania na zawsze.

sobota, 20 sierpnia 2016

320. Helene Tursten PORCELANOWY KONIK


Porcelanowy konik nie był moim pierwszym spotkaniem z Irene Huss, sprytną inspektor kryminalną poznałam już bowiem na ekranie telewizyjnym. I byłam bardzo ciekawa, jak wypadnie porównanie obrazu z literaturą...

Z balkonu luksusowego mieszkania wypada mężczyzna. To bogaty biznesmen z arystokratycznej rodziny – Richard von Knecht. Chociaż pozornie wszystko wskazuje na samobójstwo, policja rozpoczyna dochodzenie. Wkrótce pojawiają się kolejne ofiary, a zawikłana, trudna sprawa jest dla prowadzących śledztwo nie lada wyzwaniem. Irene Huss trafia na trop przebiegłego i niebezpiecznego mordercy.

Kolejna autorka szumnie określona mistrzynią szwedzkiego kryminału, jednak mam wrażenie, że trochę na wyrost. Owszem, Helene Tursten potrafi stworzyć intrygującą historię kryminalną i zaciekawić czytelnika, ale śmiem wątpić, czy to poziom mistrzowski. A może po prostu wciąż pozostaję pod wpływem pierwszego tomu Millennium Stiga Larssona i wszystko wydaje mi się płytkie? 

Zagadka przedstawiona na kartach Porcelanowego konika okazała się dla mnie ciekawa, powieść usatysfakcjonowała mnie również pod kątem zakończenie, które być może nie było jakoś specjalnie odkrywcze i oryginalne, niemniej pasowało do całości i wypadło naturalnie. Również bohaterowie są u Helene Tursten żywi i barwni (momentami aż za bardzo). Co zatem wypadło nie tak? Nużące okazało się dla mnie samo śledztwo, w którym brakowało dynamiki i które w znacznym stopniu opierało się na odprawach policjantów i wysuwaniu przez nich kolejnych wniosków. Do gustu przypadła mi obyczajowa otoczka powieści, która nie przytłacza kryminalnego wydźwięku, jest naturalna i niewymuszona, ale dość wyrazista.

Dużo do życzenia pozostawia niestety stylistyka powieści i tutaj mam nie małą zagwozdkę, zastanawiając się, czy jest to wina samej autorki, czy raczej zbyt dosłownego albo słabego tłumaczenia. Nie wiem, skąd wzięły się niektóre zdania ustawiona w dziwnym szyku i nienaturalnie brzmiące wypowiedzi, ale wiem, że podczas lektury zgrzytały mi między zębami, jak ziarenka piasku.

Porcelanowy konik nie jest złą powieścią, jestem pewna, że wielu czytelnikom się spodoba. Pomimo wspomnianych niedociągnięć, zamierzam mieć na oku tę serię i jeśli będzie sposobność, kontynuować ją. Rzadko ma u mnie miejsce sytuacja, gdy ekranizacja przypada do gustu bardziej niż książka. Być może kierowana częstym „książka jest lepsza” miałam co do powieści Helene Tursten zbyt wysokie oczekiwania. Oceńcie sami :)

czwartek, 18 sierpnia 2016

319. Milenkowe Czytanie WIELKA KSIĘGA ŁAMIGŁÓWEK PSZCZÓŁKA MAJA

Tym razem nie czytamy, ale i tak świetnie się bawimy. W tej księdze przewidziano łamigłówki dla dzieci w różnym wieku!

W naszym domu książki są kochane przez wszystkich, a już Milenka ukochała sobie je nieprzeciętnie. Jednak nawet ona od czasu do czasu potrzebuje odpocząć od czytania i przeglądania kolorowych książeczek. Im jest starsza, tym bardziej lubi wszelkiej maści łamigłówki i zadania edukacyjne. Jest z nimi właściwie za pan brat, ponieważ bardzo często rozwiązuje je na zajęciach logopedycznych, idzie jej to bardzo sprawnie i podobne książeczki z zadaniami „zużywają” się w naszym domu błyskawicznie.

Już dawno zauważyłam, że cienkie książeczki są w naszym przypadku nieekonomiczne. Najczęściej kosztują parę groszy, ale znajduje się w nich zaledwie kilka zadań i do tego nie ma gwarancji, że przypadną do gustu samej zainteresowanej. Dlatego od dawna skupiam się na grubszych publikacjach, jak chociażby Wielka księga łamigłówek Pszczółka Maja przygotowana przez wydawnictwo Egmont. W książce znajduje się ponad 170 stron, a na każdej znajduje się jakaś zabawa przewidziana z myślą o dzieciach. Księga okaże się znakomita w przypadku przedszkolaków, ale i starsze dzieci znajdą w niej coś dla siebie.

Łamigłówki zamieszczone w Wielkiej księdze dzieci rozwiązują w towarzystwie pszczółki Mai i jej bajkowych przyjaciół, więc jest sympatycznie i wesoło. Dzieciaki pomagają Mai pleść wianki, zdać egzamin z geometrii, czy odczytać zaszyfrowany list. Zabawa jest przy tym przednia! Wśród zadań do wykonania znajdziecie:

– wykreślanki
– labirynty
– łączenie kropek
– rysowanki
– malowanki
– rebusy
– krzyżówki obrazkowe
– sudoku

oraz wiele innych!
Zadania są naprawdę zróżnicowane, niektóre są dla Milenki jeszcze za trudne, zatem księga zostanie z nami trochę dłużej i będzie towarzyszyć w rozwoju. Podobne zadania są bardzo korzystne dla dziecka, ponieważ pomagają trenować wiele umiejętności: spostrzegawczość, koncentrację, cierpliwość, dziecko poznaje wiele nowych słów i ciekawostek o otaczającym je świecie, a do tego spotyka swoich bajkowych przyjaciół i świetnie się bawi! Polecamy bardzo bardzo gorąco!!







niedziela, 14 sierpnia 2016

318. Agata Przybyłek TAKIE RZECZY TYLKO Z MĘŻEM


Agata Przybyłek powoli podbija serca czytelniczek. Pokazała, że potrafi pisać komedie, udowodniła, że nie obce jej wrażliwsze nuty w powieści obyczajowej. Tym razem pod lupę bierze życie rodzinne i wyśmienicie przy tym bawi.

Na kartach powieści Takie rzeczy tylko z mężem poznajemy Zuzannę. Zuzanna – choć ma za sobą dość krótkie małżeństwo – dostrzega, że w jej związek wkradła się okrutna rutyna i obojętność. Mąż niemal wcale jej nie dostrzega, zapamiętale oddając się swemu hobby poszukiwacza skarbów. Dopiero przypadkowe spotkanie z trenerką personalną uświadamia Zuzannie, że powinna zawalczyć o uwagę męża. Kobieta próbuje się za to zabrać, ale na drodze co rusz stają jej nowe perypetie...

Jeżeli zdecydujecie się potowarzyszyć Zuzannie w tych zmaganiach, gwarantuję, że nawet przez moment nie będziecie się nudzić. Oczywiście, jeśli lubicie powieści osadzone w rodzinnym gronie, gdzie każdy krewniak, przyjaciel i sąsiad jest chodzącą indywidualnością i bez skrępowania prezentuje cały pakiet rozbrajających cech. W życiu bohaterki Agaty Przybyłek nieustannie coś się dzieje, a to przyjeżdża w pojęciu sąsiadów „satanistka muzułmanka”, a to mamusia wyprzedaje majątek, aby spokojnie przenieść się na tamten świat. Galeria zabawnych postaci i towarzyszących im śmiesznych zdarzeń jest imponująca. To jedna z tych książek, które naprawdę przyprawiają o uśmiech na twarzy, a nawet i wybuch śmiechu. A przy tym lekka i przyjemna, wprost idealna na wakacyjny wyjazd, wieczór przy lampce wina czy popołudnie na parkowej ławce.

Takie rzeczy tylko z mężem to komedia, jednak książka odsłania wiele cech tak charakterystycznych dla ludzi i wartych poprawki. Podejście do inności, zaniedbywanie dzieci dla kariery, rutyna małżeńska – to tylko niektóre z nich. Dlatego powieść Agaty warto poczytać nie tylko na rozluźnienie, ale się i nieco zastanowić, co można zmienić u siebie w tym względzie.

Na koniec ostrzeżenie: osobiście oskalpuję Autorkę za zakończenie, które pozostawiło mnie w niedosycie, tak się czytelnikowi nie robi, bo potem siwieje :))

Podczas lektury kilku recenzji tej książki zwróciłam uwagę, że recenzenci wspominają o niedopracowanej korekcie. I pod tym niestety też muszę się podpisać, ponieważ literówki psują radość z lektury i irytują. Mam nadzieję, że coś się na to zaradzi, aby czytelnicy nie zrażali się do książki na podstawie niedbałej korekty, bo jeszcze przejdzie im koło nosa kupa śmiechu :)






środa, 3 sierpnia 2016

317. Winston Graham DEMELZA

Kolejne spotkanie z rodziną Poldarków okazało się równie emocjonujące.

Ross i Demelza cieszą się z narodzin pierwszego dziecka. Szczęście młodych małżonków nie jest jednak pozbawione cieni. Demelza robi wszystko, aby dostosować się do życia, jakie wiodą kornwalijscy właściciele ziemscy, chce by mąż był z niej dumny. Ross z kolei uruchamia kolejną inwestycję i walczy o zachowanie praw własności kopalni miedzi, co powoduje, że staje się wrogiem potężnego bankiera.

Czytelnicy, którzy podczas lektury pierwszego toku sagi autorstwa Winstona Grahama mieli okazję poznać jej bohaterów, z pewnością chcieli powrócić do Nampary i przekonać się, jak dalej potoczą się ich losy. Demelza, druga odsłona serii, rozpoczyna się w radosnym momencie, kiedy Ross i jego młoda żona zostają rodzicami. Na świat przychodzi ich córka, Julia. Życie posiadaczy ziemskich nie jest jednak usłane różami i szczęście młodych małżonków mąci wiele spraw. Tytułowa Demelza stara się wpasować w sferę, w którą poprzez małżeństwo wprowadził ją mąż. On sam odczuwa coraz większe zniechęcenie na myśl o przedstawicielach swego stanu, w czym utwierdzają go kolejne dramatyczne wydarzenia.

Drugi tom serii Winstona Grahama czytelników z pewnością nie rozczaruje i nie znuży. Powieść obfituje w różne dramatyczne i emocjonujące wydarzenia, zarówno związane z rodziną Poldarków, jak również ich pracownikami i znajomymi mieszkających w pobliskich osadach. Na kartach Demezlzy pojawiają się kolejne postaci, niektóre z nich tylko czasowo, inne z pewnością spotkamy w kolejnych częściach sagi. Bohaterowie książki stają przed niełatwymi wyzwaniami, los szykuje dla nich kilka dramatycznych prób. Jak sobie z nimi poradzą?

W drugim tomie swojej sagi Winston Graham utrzymuje wysoki poziom. Powieść jest napisana lekko i interesująco, w ciekawy sposób obrazując sytuację społeczną i ekonomiczną Kornwalii tamtych czasów. Dla miłośników powieści historycznej – saga ta jest pozycją obowiązkową. Jeśli jeszcze nie poznaliście tej serii – radzę zacząć od początku :) Ja planuję teraz obejrzeć serial, ale szczerze wątpię, aby był aż tak dobry, jak książka :)



czwartek, 21 lipca 2016

316. Aleksandra Marinina EGZEKUCJA W DOBREJ WIERZE

Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio spotkałam się z Nastią Kamieńską. Na tyle dużo, że major Kamieńska zdążyła, ujmując to ładnie, dojrzeć niczym najlepsze wino (ale wciąż jest młodsza od Jane Marple) i przejść na emeryturę. Pracuje w agencji detektywistycznej swego przyjaciela i wraz ze służbowym partnerem Korotkowem wyjeżdża do Wierbicka, gdzie ma wybadać najlepsze grunty pod pensjonat swojego brata. Nastia nie ma ochoty na to zlecenie, ale kiedy przyjeżdża na miejsce, okazuje się, że w Wierbicku dochodzi do seryjnych zabójstw miejscowych ekologów. Anastazja lepiej zna się na morderstwach niż na działkach budowlanych, zatem z przyjemnością angażuje się w nieoficjalne śledztwo. To, co odkrywa, zaskakuje nawet ją...

Aleksandra Marinina jest określana carycą rosyjskiego kryminału. Na ten zaszczytny tytuł zapracowała doprawdy porządnie, wydając ponad trzydzieści powieści, których bohaterką jest major Anastazja Kamieńska. Egzekucja w dobrej wierze to najnowsza powieść autorki, jej bohaterka jest tutaj już nieco starszą panią, ale nie traci sprytu, przebiegłości oraz zmysłu obserwacyjnego. Z prawdziwą energią zabiera się za rozwikływanie kolejnej zagadki kryminalnej. Aleksandra Marinina zabiera czytelnika do syberyjskiego Wierbicka i bez najmniejszego skrępowania kreśli obraz rosyjskiego (a może wciąż troszkę radzieckiego?) społeczeństwa?

Spotkanie z Marininą i jej bohaterką było dla mnie czymś na kształt egzotycznej wycieczki. Z rosyjskim kryminałem, ba, w ogóle z rosyjską literaturą współczesną jestem nieco na bakier. Zdarzyło mi się sięgnąć po zaledwie kilka powieści, więc tamtejsze klimaty nadal pozostają dla mnie obce i niezwykłe. A Marinina tworzy historie kryminalne z naprawdę fajnym tłem społeczno-obyczajowym. Być może nie zagłębia się wielce w życie prywatne swych bohaterów, a przynajmniej nie w tej odsłonie, ale dobrze kreśli tło dla swych wydarzeń. Co więcej: pokazuje, jak ono wygląda naprawdę, nie krępuje się. Łapówki zawarte w kopertach? Pijący na służbie policjanci? Obraz rosyjskiej prowincji na kartach powieści carycy jest przekonujący, a w moim przypadku działa trochę jak magnes, sprawia, że mam ochotę jeszcze szybciej przewracać kartki i czytać.

Mimo mojej ogólnej satysfakcji z lektury, muszę przyznać, że powieść nie jest pozbawiona wad. Choć to akurat zależy od punktu widzenia, bo dla innych czytelników może to być walorem historii. Jednak w moim odczuciu Egzekucja w dobrej wierze jest nieco „przegadana”. Owszem, śledztwo Kamieńskiej zatacza różne kręgi, kluczy, a wszystko to, by zmylić czytelnika i podnieść napięcie, ale w pewnej chwili poczułam się po prostu znużona i zapragnęłam, aby już odkryto, co się wydarzyło. Do tego mam wrażenie, że powieść parę razy zaliczyła wpadkę ze zmianą czasu. Niby nic wielkiego, ale drażni. Być może to wina autorki, być może tłumaczenia. W ostatecznym rozrachunku caryca wypada dobrze, choć pewnie znalazłabym niejedną kandydatkę, która mogłaby ją zdetronizować...




sobota, 16 lipca 2016

315. Magdalena Kordel NADZIEJE I MARZENIA

Po raz kolejny Magdalena Kordel zaprasza swoje czytelniczki do Malowniczego. Jej bohaterka właśnie otrzymuje list z francuskiej kancelarii i musi zająć się sprawą dość tajemniczego spadku. To nie jedyne kłopoty, w obliczu których staje Madeleine. Czarne chmury zbierają się bowiem nad jej związkiem z Michałem, a do tego dochodzą problemy z dziećmi. Tymczasem sto pięćdziesiąt lat wcześniej w dworze gdzieś w świętokrzyskim, młoda Sabina angażuje się w spisek przeciw zaborcom. Jej ukochany zrobi wszystko, aby ją chronić, ale los bywa bardzo przewrotny. W jaki sposób połączą się losy Magdy i Sabiny?

Przyłapałam się na tym, że w dzisiejszej opinii chcę napisać coś, co napisałam już przy Tajemnicy bzów. Ale tak naprawdę trudno napisać coś zgoła innego, gdy właśnie tak wygląda prawda: czytelniczki kochają książki Magdy Kordel za ciepło, spokój i niezwykły klimat małego Malowniczego, gdzie sielskość przeplata się z uśmiechem i humorem. Poznani w kolejnych książkach bohaterowie stają się nam bliscy i traktujemy ich jak dawno nie widzianych znajomych. Oczekujemy chwili, gdy będziemy mogli zajrzeć, co u nich słychać, z ciekawością, ale też sympatią. Ale ja już wiem, że najbardziej kocham powieści Magdy Kordel za te wspaniałe, klimatyczne wstawki historyczne. Pojawiła się już taka w Tajemnicy bzów, gdzie wraz z autorką wracaliśmy w przeszłość, aby poznać losy Leontyny. Pojawia się i teraz, gdy przenosimy się do 1843 roku i pięknego dworu ukrytego wśród parkowych drzew.

Tę część książki ukochałam sobie nad resztę. Do tej chwili czytałam przyjemnie, ale bez emocji, raz czy dwa pomyślałam, że chyba za dużo ostatnio czytam polskich powieści, bo już mnie nie porywają. I właśnie wtedy Magda Kordel wrzuciła mnie do wehikułu czasu. Siedziałam jak urzeczona, czytając i zagłębiając się w losy rodziny zamieszkałej w dworku i towarzysząc staremu Maciejowi w jego niezwykłych wędrówkach i praktykach. Od tego momentu nie byłam w stanie się oderwać, dopóki książki nie zamknęłam. Chciałabym, bardzo bym chciała, aby Magda Kordel napisała powieść całkowicie umiejscowioną w przeszłości. Teraźniejszość wychodzi jej świetnie, lubię jej miasteczko i bohaterów, lubię jej sposób narracji i styl, ale uważam (to moje zdanie, bo z pewnością wiele czytelniczek zechce mnie udusić :)) ), że części historyczne wychodzą jej najwspanialej.

Nadzieje i marzenia to tytuł znamienny, ponieważ po tej książce wiele czytelniczek zamarzy, że Magda Kordel rozpocznie nową serię, z modrzewiowym dworkiem w tle. Zakończenie książki wskazuje na nowe przeżycia, nowe tajemnice... Pozostaje nam poczekać, gdzie tym razem zaprosi nas autorka. A póki co: czytać to, co już napisała. Zachęcam Was do sięgnięcia po jej najnowszą powieść, jestem pewna, że się Wam spodoba. Ale jeśli jak mnie, wyda Wam się z początkiem nieco senna, to poczekajcie, aż nabierze tempa i akcji, bo naprawdę warto...


wtorek, 12 lipca 2016

314. Elżbieta Cherezińska HARDA


Nie macie pojęcia, jak bardzo ciekawa byłam prozy Elżbiety Cherezińskiej po tym, gdy usłyszałam na jej temat tak wiele pozytywnych, a nawet znakomitych opinii. Przez długi czas byłam przekonana, że to zupełnie nie moje klimaty, aż w końcu pomyślałam: czyżby? Przecież chętnie czytam powieści historyczne, lubię też nawiązania do skandynawskiej mitologii, zatem Cherezińska może wpasować się w mój gust. I nie pomyliłam się!

Imponująca księga (niemal 600 stron) przedstawia losy Świętosławy, córki Mieszka I oraz siostry Bolesława Chrobrego. Postaci równie fascynującej, co tajemniczej i magicznej. Kobiety, która pojawia się w kronikach historyków i skandynawskich legendach, lecz której istnienie zostało niejednokrotnie podważone. Właśnie tę władczynię na kartach swej powieści ożywia Elżbieta Cherezińska. W jej słowach piastowska księżniczka i późniejsza królowa Szwecji i Danii jest kobietą niepokorną, hardą i ambitną, a przy tym odważną, zdecydowaną i namiętną. Świętosława – w późniejszym czasie określana Sygrydą Storradą – nierozerwalnie połączyła historię Polski, krajów skandynawskich oraz Anglii.

Chociaż książka jest poświęcona przede wszystkim tytułowej Hardej, na jej stronach spotkamy wiele innych ciekawych postaci, znanych nam z podręczników historii. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się czytać powieści historycznej osadzonej w tych czasach i dotyczącej historii Polski. A trzeba przyznać, że czasy to były wyjątkowe, znamienne. Mieszko I przygotowuje kraj do przyjęcia chrześcijaństwa. Obala dotychczasowe wierzenia, przyjmuje chrzest i wiarę w Chrystusa. Autorka doskonale oddaje nastroje towarzyszące tej chwili, zupełnie inaczej niż lekcje historii, które przekazywały nam tylko suche fakty i daty. Tutaj czytelnik dowiaduje się, po co i jak, poznaje polityczne niuanse i posunięcia. Córka Mieszka I – nie jedna zresztą – jest pionkiem na jego politycznej szachownicy, ale sama również stanie się wprawionym graczem...

Elżbieta Cherezińska nie przedstawia nam papierowych bohaterów z kart podręczników czy zapisków sag skandynawskich, jej postaci są żywe i prawdziwe. Tak łatwo je sobie wyobrazić, ujrzeć oczyma wyobraźni, jak wyglądał ówczesny kraj, jak zachowywali się władcy i ich poddani. Czasy tak odległe, a tak wiele pozostało bez zmian. Autorka zwraca uwagę czytelnika również na fakt istnienia kobiet, które w biogramach dynastii zostały oznaczone „nn”, na ich temat historia przeważnie milczy, choć niejedna z nich odegrała rolę kluczową dla losów państwa.

I na koniec parę słów na temat stylu autorki. Wspaniały, naprawdę imponujący. Elżbieta Cherezińska stworzyła epicką fascynującą historię, która opiera się na intrygujących bohaterach i nie mniej intrygujących wydarzeniach historycznych. Ale ta historia nie byłaby tak znakomita, gdyby nie wyjątkowo dopracowane pióro autorki oraz rozległa wiedza, jaką ona dysponuje. Gdyby nie lekkość, z jaką zostały przedstawione poszczególne wydarzenia i gdyby nie realizm, z jakim oddała ich bohaterów. Dzięki temu powieść ta robi wielkie wrażenie i pozostawia czytelnika z uczuciem niedosytu. Ale tego niedosytu w pozytywnym znaczeniu, ponieważ chce się czytać jeszcze, i jeszcze, i jeszcze...




poniedziałek, 11 lipca 2016

313. Katarzyna Zychla BOJACZEK CZYLI WYPRAWA PO ODWAGĘ

Na dalekich bagnach żyją różne zwierzęta. Pewnego dnia pada na nie blady strach, ponieważ dowiadują się, że bagna mają zostać osuszone! Jest jednak szansa. Ten, komu przyśni się szklana kulka z serduszkiem w środku, może ocalić mokradła przed wpływem człowieka, wcześniej jednak musi udać się między ludzi oraz odnaleźć właściciela szklanego przedmiotu. Zadanie to … spada na Bojaczka, najbardziej strachliwego z całej rodziny Strachulków. Czy sympatycznemu stworzonku uda się dotrzeć do ludzi i powstrzymać proces wyniszczania bagien? Czy odnajdzie swojego tatę? I jaką rolę w tej historii odgrywają Maciek i Zosia?

Bojaczek czyli wyprawa po odwagę to piękna historia, idealna dla dzieci! Świetnie obrazuje, że strach nie jest czymś złym i wstydliwym, że mamy prawo się bać. Równocześnie pokazuje, jak niewiele trzeba, aby pokonać swoje słabości i lęki. Przede wszystkim trzeba uwierzyć w siebie! Jednak Bojaczek... nie jest wyłącznie historią o odwadze, to książeczka, która przywodzi wiele innych ważnych wartości. Rodzina, dla której mały stworek jest gotów podjąć wyzwanie. Tęsknot za najbliższymi, jaką odczuwa przebywający w niewoli tata Strachulek, a także wspaniała, bezinteresowna przyjaźń.

Książeczka Katarzyny Zychli doskonale pokazuje również, czym jest odrzucenie, w tym przypadku z powodu niepełnosprawności. Spotykamy dwójkę dzieci, które są izolowane przez szkolnych kolegów z racji odmienności. Na szczęście spotykają siebie, a pomiędzy nimi nawiązuje się cudowna, głęboka i zupełnie bezinteresowna przyjaźń. Ta dwójka odegra w historii Bojaczka kluczową rolę, co dowodzi że osoba niepełnosprawna także może być bohaterem!

To bardzo mądra i ciepła opowieść, która zainteresuje najmłodszych i ogrzeje serca dorosłych. Książka posiada twardą okładkę i piękną oprawę graficzną. Ilustracje Ewy Podleś zawsze bardzo mi się podobają. Tym razem także są one bardzo radosne, pełne barw, soczyste i takie na swój sposób magiczne. A sam Bojaczek podbił nasze serca, bo to taki Bojaczek, co by się go chciało przytulić...Zresztą zobaczcie sami!