czwartek, 31 lipca 2014

149. Rebecca Jane W SZPILKACH NA TROPIE


Jesteście ciekawi, jak działa prawdziwa agencja detektywistyczna? Powinniście przeczytać tę książkę!

Są sprytne, przebiegłe i potrafią się kamuflować jak mało kto, a do tego śledzą swoje "ofiary" poruszając się na niebotycznych obcasach! Cztery przyjaciółki z Damskiej Agencji Detektywistycznej specjalizują się w wykrywaniu małżeńskich zdrad. Temat znają, jak mało kto, gdyż same były zdradzane... lub zdradzały. W szpilkach na tropie to prawdziwa historia prawdziwej agencji detektywistycznej, która święci triumfy w Wielkiej Brytanii. Chcecie skorzystać z ich usług? Znajdziecie je TUTAJ

Na pomysł założenia agencji detektywistycznej Rebecca Jane wpadła w chwili, kiedy zmagała się ze zdradą swojego męża i nie mogła uzyskać pomocy od detektywa, który zebrałby dowody zaistniałej niewierności. Wszyscy detektywi podchodzili do sprawy bezdusznie, wszyscy żądali horrendalnych stawek. Rebecca postawiła sobie za punkt honoru, że jej firma będzie inna. Wraz z trzema przyjaciółkami założyła Damską Agencję Detektywistyczną i dowiodła, że nawet zdradę można udowodnić po ludzku.

Z pewnością zakładając agencję, nie mogła podejrzewać, że od tej pory jej życie stanie na głowie i przemieni się w jedną wielką przygodę. W szpilkach na tropie.Prawdziwa historia damskiej agencji detektywistycznej to zapis wydarzeń, jakie stały się udziałem dzielnych pań na obcasach, którym przyszło tropić zdradliwych partnerów. Książka Rebeki Jane jest niezwykle emocjonującą lekturą, która zabiera czytelnika w świat domniemanych - i nie tylko! - zdrad, podsłuchów, pościgów samochodowych i kamuflażu, w którym główną rolę gra babeczka z Avonu! Lekturą tym bardziej podniecającą, że opartą na faktach!

Rebecca Jane przeprowadza nas przez wiele prowadzonych przez siebie spraw, które splatają się z przemianami zachodzącymi w jej prywatnym życiu. Nie czaruje nas. Przedstawia pościgi samochodowe po autostradzie, by po chwili wspomnieć o całym dniu spędzonym na grze w telefonie i zajadaniu chińszczyzny w samochodzie ustawionym pod domem obserwowanego "obiektu". Pokazuje, że praca detektywa nie zawsze jest pasjonująca i przyjemna. Nie ukrywa również tego, że nie każdą sprawę udało jej się doprowadzić do końca. Z dochodzeń wyciąga wnioski, które wiele mówią jej na temat ludzkiej natury i z pewnością przydają się w dalszej praktyce.

Powieść jest niezwykle lekka w odbiorze. Styl autorki przyjemny i dość dynamiczny. W tej książce nie ma miejsca na zbędne opisy, one nie są potrzebne. Akcja biegnie szybko i sprawnie, a dialogi są bardzo realistyczne. Bohaterki żywe i prawdziwe, nakreślone sprawnie i plastycznie. Autorce udało się osiągnąć to, o czym z pewnością marzy nie jeden autor: sprawiła, że czytelnik uczestniczył we wszystkich wydarzeniach książki. Być może Rebecca Jane minęła się z powołaniem?


Za możliwość poznanie Damskiej Agencji Detektywistycznej dziękuję: 











środa, 30 lipca 2014

148. Chiara Gamberale PRZEZ 10 MINUT

Czy zastanawialiście się kiedyś, ile czasu potrzeba, żeby odszukać szczęście? Być może wystarczy tylko 10 minut?

Chiara przeżywa trudny okres w swoim życiu. Porzucił ją ukochany mąż, a na dodatek straciła pracę w miejscowej gazecie. Kobieta szuka wsparcia u psychoterapeutki. Pani doktor poleca jej interesującą grę. Każdego dnia przez najbliższy miesiąc Chiara ma przez 10 minut robić coś, czego jeszcze nigdy nie robiła. Początkowo nastawiona sceptycznie Chiara podejmuje wyzwanie. Od tego momentu jej życiem rządzą rzeczy jeszcze niewykonane, a ona sama powoli porządkuje swoje życie, dostrzegając piękno otaczających ją drobiazgów.

Kiedy zakończyłam lekturę „Przez 10 minut”, dopadła mnie refleksja: jak rzadko doceniamy wyjątkowość małych radości, jakie niesie nam życie? Tak często je przegapiamy, pędząc do przodu w zawrotnym tempie! Kolorowy lakier na paznokciach czy własnoręcznie zasiana sałata – wszystko może stać się źródłem nieskrępowanej radości, jeśli tylko na to pozwolimy. Ta lekcja przydałaby się każdemu z nas, tymczasem dzieli się nią z nami Chiara Gamberale, autorka autobiograficznej powieści „Przez dziesięć minut”.

Kiedy życie daje tam solidnego kopa, że aż traci się dech, nie pozostaje nic innego, jak znaleźć coś, co dla odmiany przyniesie uśmiech zamiast łez. Czemu ma służyć ta terapia? Ukazaniem, że zawsze można znaleźć jasne strony życia? Podnieść się z najgorszych opresji i otrzepać się, jak pies po deszczu?

Chiara Gamberale podzieliła się z tysiącami czytelniczek na całym świecie receptą na dziesięć minut szczęścia i opowieścią o tym, jak podniosła się z kolan, na które rzucił ją los. To, co spotkało Chiarę, może dotknąć każdej z nas, bez względu na wiek, pochodzenie czy kolor skóry. Bywa, że nie mamy wpływu na to, co przynosi nam los. Mamy jednak ogromny wpływ na to, co z tym zrobimy...

Mogłabym traktować "Przez 10 minut" jako oryginalny poradnik, jak radzić sobie z przeciwnościami losu i przyjmować radość płynącą z drobiazgów. Wolę jednak podejść do tej książki, jako lekkiej powieści z dobrym morałem. Powieść Chiary Gamberale charakteryzuje się niesamowitą lekkością, wdziękiem, a momentami dobrym humorem. Na swój sposób jest spokojna i wyciszająca, a jednak jej akcja ani na moment nie ustaje, wciąż coś się dzieje. Jej lektura sprawiła mi wiele przyjemności, choć jedno było rozczarowujące... czyta się tak szybko, że starczyło mi jej zaledwie na jeden dzień...

Dziękuję za egzemplarz wydawnictwu:


niedziela, 27 lipca 2014

147. Beata i Eugeniusz Dębscy DWUDZIESTA TRZECIA

Uwielbiam, kiedy z szafy wysypują się szkielety. W powieści Beaty i Eugeniusza Dębskich wysypują się one nad wyraz często...

Tomasz Winkler, ekspolicjant zwolniony za domniemaną korupcję, otrzymuje niecodzienne zlecenie. Ma wyjaśnić tajemnicę śmierci żony bogatego biznesmena i zainkasować za to niezłą sumkę. Śledztwo rozpoczyna się od obserwacji wziętego ortopedy, z którym ofiara mogła być uwikłana w romans. Pomimo zebranych informacji Tomasz ma wrażenie, że nie posuwa się do przodu, ale wprost przeciwnie: poznaje tajemnice odległych czasów, które wydają się nie mieć nic wspólnego z tajemniczą śmiercią żony biznesmena. Czy jednak na pewno?

Tak chętnie sięgamy po książki zagranicznych pisarzy, jakby z góry zakładając, że są lepsze. Tymczasem na rodzimym rynku także pojawiają się perełki, którym warto poświęcić nieco czasu. Kilka dni temu uświadomiłam sobie, ba! Przypomniałam sobie, jak bardzo lubię stare PRL-owskie kryminały. Dwudziesta trzecia kryminałem PRL-owskim nie jest, jednak poznając losy Tomasza Winklera, poczułam podobne napięcie, jakie towarzyszy jedynie rozwiązywaniu wciągającej zagadki. No, bo wiecie przecież, jak jest z kryminałem. Czy się chce, czy nie, rozwiązuje się zagadkę wraz z bohaterem...

Zagadka, z jaką mierzy czytelnik w powieści Beaty i Eugeniusza Dębskich wydaje się niezwykle prosta. Główny bohater, Tomasz Winkler, otrzymuje na tacy głowę podejrzanego w sprawie o morderstwo. Jego zadaniem jest udowodnić, że żonę zleceniodawcy zamordował wpływowy lekarz. Szybko okazuje się, że nie tak łatwo jest znaleźć na podejrzanego przysłowiowego „haka”. Tomasz zagłębia się w przeszłość lekarza, szuka rozwiązania, badając jego korzenie. To, co odkryje, okaże się nie tylko wstrząsające ale i bardzo niebezpieczne.

Największym atutem tej powieści są emocje, które towarzyszą czytelnikowi aż do samego końca. Jednak na uwagę zasługuje także mistrzowsko stworzone tło rodzinne detektywa. Tomasz mieszka na co dzień z babcią i niedużym kundelkiem, Kropką. Babcia Roma jest niezwykle specyficzną i ciepłą osobą. Chętnie wypija z wnukiem szklaneczkę dobrego koniaku, kielonka także wychyla. Przegryza wszystko śledzikiem, papieroskiem, sudoku oraz celnym, często mocno zgryźliwym komentarzem. Okazuje prowadzącemu śledztwo wnukowi wsparcie przy pomocy trafnych spostrzeżeń. Nie sposób babci Romy nie polubić i to ona odgrywa w tej powieści rolę oscarową...

Dwudziesta trzecia jest dobrze skonstruowanym kryminałem, który zaskakuje i emocjonuje.  Zaskakuje przede wszystkim finałem, o którym z względów oczywistych wspomnieć nie mogę, ale który rasowych czytelników thrillerów/kryminałów zadowolić powinien. Jest krwawo, jest tajemniczo i jest emocjonująco.
W moim przypadku do szczęścia więcej nie potrzeba, no może poza dobrym, przyswajalnym językiem powieści. Dwudziestą trzecią pod kątem języka oceniam dobrze, niemniej mogłoby być lepiej. Momentami drażniły mnie wtrącenia ni z gruszki ni z pietruszki, ale w ferworze emocji, jakie towarzyszą książce, szybko to zgubiłam. Z bohaterami państwa Dębskich się zaprzyjaźniłam, więc mam nadzieję, że spotkam ich na kartach kolejnej powieści. 







środa, 23 lipca 2014

146. Marta Pustuł BLUE DRINK

Jak można zmarnować weekend? Sięgnąć nie po tę książkę co trzeba!

Marta i Dunia to przebojowe, pomysłowe, kochające życie nastolatki, które zawsze trzymają się razem. Kiedy zbliżają się wakacje, postanawiają zaszaleć i bukują bilety do Tunezji. Zapowiadają się leniwe dwa tygodnie z all inclusive, drinkami z palemką i wylegiwaniem na plaży. Okazuje się, że Hammamet to urokliwe, bogate w rozrywki miejsce, które nigdy nie chodzi spać, a tutejsza ludność jest energiczna, serdeczna i pogodna. Dziewczyny szybko doceniają życzliwość pracowników swojego hotelu, a oni, ukontentowani ich otwartością, postanawiają dać lepiej im się poznać i pokazać swoją kulturę. Nastolatki odkrywają nowe aktywności – teraz poza ulubioną planktonizacją, regularnym kotwiczeniem się w barze i wariowaniem do Vivy spędzają wiele czasu z nowymi przyjaciółmi, szybko przekonując się, że Arabowie to nie tylko nachalni naciągacze i podrywacze, za jakich uważa ich większość turystów.


Nie lubię źle pisać o książkach. Mam wrażenie, że podcinam autorowi skrzydła, szczególnie gdy chodzi o debiut. Staram się w każdej książce dostrzec choć iskierkę. Wciągająca fabuła? Wspaniale! Dobre, dowcipne dialogi? Jeszcze lepiej! Jednak czasami nawet tak tolerancyjna osoba, jak ja po prostu rozkłada ręce. I nie umie napisać o książce nic dobrego!

Jeszcze nigdy nie czułam się tak rozczarowana książką. Nie żebym oczekiwała nie wiadomo czego, o nie! Oczekiwałam wyłącznie miłej, wesołej i ładnie napisanej kobiecej powieści, z którą będę mogła spędzić niedzielne popołudnie w ogrodzie. Ochoczo zabrałam się do lektury, kolorowa, letnia okładka już od jakiegoś czasu mrugała do mnie z półki. Niestety, już pierwsze strony wzbudziły moją konsternację. 
Wróciłam, by sprawdzić, czy książka przeszła korektę. Przeszła. Być może edytorem tekstu, ale z pewnością nikt nie ingerował w składnię zdań... niestety. 

Andrzej Kalinin napisał na tylnej okładce: "Moim zdaniem jest to znakomicie zapowiadająca się młoda pisarka.Gdy przeczytasz przyznasz mi rację. [...] Posługuje się przy tym pięknym językiem, z młodzieńczą werwą, ale bez wszystkich modnych obecnie wzorców literackich. Będę wdzięczny za przyjazne potraktowanie tego debiutu"


Chciałabym znaleźć w tej powieści ów piękny język...
Może w tym zdaniu? Cytat z książki str 73: "Po obiedzie około godziny czwartej zawsze były naleśniki, do których kolejka praktycznie zawijała, a ciasta było jak dla wojska. "  
Lub w tych dwóch, następujących nie wiadomo czemu po sobie str.72 : "Kiedy skończyłyśmy jeść naszym obowiązkiem było uzupełnić płyny kolejny raz. Teraz poszłyśmy wszystkie, bo chciałyśmy odprężyć się na basenie".

Czy tylko dla mnie te zdania brzmią nienaturalnie? Niestety, jest ich znacznie więcej. A właściwie to z takich zdań składa się cała książka. Owszem, autorka napisała ją, będąc nastolatką, bohaterki opowieści są nastolatkami i powinny wypowiadać się tak jak nastolatki. Jednak według mnie nie powinno mieć to wpływu na składnię zdania i jego sens. Wszak 19 latka potrafi się wysławiać poprawnie i powiedzieć, że "zna język", nie że "umie język", prawda?

Oczywiście, nie można zapominać, że Blue Drink jest debiutem. Jest debiutem i to debiutem z interesującym pomysłem na fabułę lekkiej, letniej powieści. To mnie skusiło i dlatego chciałam ją przeczytać. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby napisane przez autorkę zdania przeszły korektę, że gdyby wydawca wyrzucił nieco treści, powieść nabrałaby głębi i miłego brzmienia. Przygody bohaterek są dynamiczne i ciekawe, z pewnością spotkałyby się z zainteresowaniem młodszego czytelnika. Ja jestem albo za stara, albo zbyt krytyczna, ale po prostu nie polecam. Wspomnę w tym miejscu, że sama zdecydowałam się na tę książkę, gdyż była polecana przez inną blogerkę. Niestety, zawiodłam się. 




poniedziałek, 21 lipca 2014

145. Consilia Maria Lakotta MADELEINE


Jak głęboko można pogrążyć się w miłości? Do jakiej zbrodni się posunąć? Odpowiedzi na te pytania udziela nam w powieści Madeleine  Consilia Maria Lakotta. 

Madeleine i Heliera łączy wielkie i czyste uczucie. Planują rozpocząć wspólne życie, kiedy tylko skończą studia: ona farmaceutyczne, on medycynę. W trakcie wakacji zjawiają się w niewielkim normandzkim miasteczku, skąd pochodzi dziewczyna. Chcą spotkać się z jej ojcem i uzyskać poparcie dla swojego związku. Niespodziewanie pomiędzy młodymi ludźmi staje piękna i kapryśna kuzynka Madeleine - Yvonne. Ogarnięta namiętną miłością do narzeczonego kuzynki Yvonne nie cofnie się przed niczym, by ich rozdzielić. W wyniku nieszczęśliwego biegu wypadków Helier musi wziąć odpowiedzialność za Yvonne. Dumna Madeleine nie czeka na wyjaśnienia i zgadza się poślubić bliskiego przyjaciela. Choć to małżeństwo wydaje się być skazanym na porażkę, bliskość dwóch osób zaowocuje partnerstwem ciepłym i pełnym wyrzeczeń. Po latach Madeleine i Helier spotkają się jako wolni i gotowi do miłości ludzie, by przekonać się, że ich uczucie przetrwało próbę czasu, rozstania i wielkiego cierpienia.

Rzadko zdarza się, by czytelnik sięgając po powieść, znał jej prawdopodobne zakończenie. Można spekulować, zgadywać, a nawet mieć pobożne życzenia, niemniej zakończenie zawsze może przynieść wielkie zaskoczenie. W przypadku powieści Madeleine zakończenie powieści poznajemy z opisu wydawcy na tylnej okładce, co sugeruje, że nie sam finał, ale treść która ku niemu wiedzie jest najważniejszą.

Zauważyłam, że wiele osób określa Madeleine mianem romansu. Rzeczywiście, miłość dwojga ludzi na przestrzeni wielu lat stała się główną osią powieści. Jednak nie mniej ważne są małostkowe zachowania ludzi, które Consilia Maria Lakotta odsłania w swojej powieści, oraz konsekwencje ludzkich wyborów, które stają się udziałem jej bohaterów. Bo czyż można być szczęśliwym, decydując się na małżeństwo bez miłości? W powieści Madeleine można! Tutaj obok namiętności jest miejsce także na wymiar czysto duchowy: przywiązanie, ciepło, bliskość drugiego człowieka, jak również chęć niesienia pomocy.

Bohaterowie Madeline zostali naszkicowani przy pomocy mocnego kontrastu. Jak pionki na szachownicy przyoblekli barwę białą lub czarną. Spotykamy więc szlachetną Madeleine, która jest oddaną córką i żoną, uporządkowanego Heliera, który przyjmuje na siebie konsekwencje cudzych czynów, by zachować się jak należy, oraz tę trzecią... intrygantkę i manipulantkę, ogarniętą miłością do narzeczonego kuzynki. Czy tak sztywny podział może przeszkadzać? I tak i nie. Na początku ciężko jest przyzwyczaić się do bohaterów, którzy nie mają wad, lub wydają się być z wad stworzeni, ukazują się nierzeczywiści i sztuczni. Z biegiem stron czytelnik jednak przyjmuje punkt widzenia autorki i skupia się na tym, co ona sama na temat swoich bohaterów mu podaje.

Madeleine jest moim drugim spotkaniem z twórczością Consilii Marii Lakotty, więc mogę pozwolić sobie na maleńkie podsumowanie dotychczasowej przygody z autorką. Powieści węgierskiej pisarki cechuje niesamowity spokój i harmonia, one nie pędzą, ale powoli i dostojnie kroczą. Brak w nich dynamiki, ale ku mojemu zaskoczeniu - nie jest to wadą! Przyzwyczaiłam się, że spokojne książki często mnie nudzą. Powieść Cosilii Marii Lakotty nie może mnie nudzić, bo jest wielkim ładunkiem ludzkich emocji: dobrych i złych. Miłości i namiętności. Kłamstw i zdrady. Zbrodni i kary.

Za możliwość spotkania z autorką dziękuję : 




czwartek, 17 lipca 2014

144. Cecelia Ahern ZAKOCHAĆ SIĘ


Większość czytelników poznało Cecelię Ahern podczas lektury PS.Kocham cię. Moim pierwszym spotkaniem z autorką było Sto Imion. Powieść tak bardzo mi się spodobała, że nie zawaham się (użyć siły, by) sięgnąć po kolejne. Tym razem przyszła pora na Zakochać się, czyli historię pewnej kobiety, która odważyła się wyciągnąć pomocną dłoń do mężczyzny stojącego na krawędzi mostu...


Kiedy Christine Rose pierwszy raz spotyka Adama, ten właśnie ma zamiar popełnić samobójstwo, skacząc z dublińskiego mostu. Bez chwili wahania kobieta wyciąga do niego pomocną dłoń i powstrzymuje go przed desperackim krokiem. Christine obiecuje przekonać Adama, że życie jest piękne. Zawierają układ: jeśli uda się jej to przed jego trzydziestymi piątymi urodzinami, mężczyzna już nigdy nie pomyśli o pozbawieniu siebie życia, jeśli nie... Christine ochoczo zabiera się do pracy, serwując Adamowi szereg drobnych przyjemności i robiąc wszystko, by  odzyskał utraconą kobietę. Im jednak bliżej przyjęcia urodzinowego, tym mocniej uświadamia sobie, że walczy już o życie ukochanego mężczyzny...

Cecelia Ahern posiada niezwykły talent do kreślenia nieszablonowych bohaterów, z którymi aż chce się zaprzyjaźnić. Taką osobą jest Christine Rose, młoda Dublinianka, która swoje życie uzależnia od tego, co podpowiadają jej stojące na półce poradniki. Choć takie osoby na ogół kojarzą mi się z życiowo niezdolnymi niezgułami, Christine zaliczam do kobiet niezwykle odważnych. W chwili, kiedy ją poznajemy właśnie rozstaje się z mężem, z którym była nieszczęśliwa. Wierzy, że odnajdzie szczęście. Mimo to nie jest zapatrzona w czubek własnego nosa i kiedy napotyka mężczyznę, który zamierza rzucić się z mostu, bez wahania rusza mu na ratunek. Podaje mu pomocną dłoń? Bardziej obrazowe będzie określenie: przywiera do niego całym ciałem. Obiecuje, że pokaże mu, jakie piękne jest życie, udowodni, że warto walczyć o utracone uczucie. Czyż nie jest odważna? Która z nas, by się na to zdecydowała?

Autorka kolejny raz zabiera nas w świat romantycznej miłości, udowodniając, że ten maglowany na różne sposoby temat wciąż może zaskakiwać i tchnąć świeżością. Wystarczy tylko znaleźć nieco inne spojrzenie na fabułę i ożywić ją ciekawym tematem, niekoniecznie łatwym. W wypadku Ahern tematem tym stała się próba samobójcza. Każdego roku wiele osób decyduje się na ten desperacki krok, ponieważ nie ma osoby, która okazałaby im wsparcie. Nie napotykają na swojej drodze Christine Rose. Zastanawiam się, co też chciała nam przekazać w swojej powieści Cecelia. Czy powinniśmy baczniej rozglądać się na boki, by nie przeoczyć potrzebującej duszyczki? Czy może chodzi o to, że miłość jest lekarstwem na wszystkie problemy?

Powieść "Zakochać się" jest jedną z tych książek, od których trudno się oderwać choćby na chwilę. Losy bohaterów - i to nie tylko tych głównych - stają się dla czytelnika ważne, utożsamia się z nimi, jakby sam uczestniczył w toczących się wydarzeniach. Być może na tym polega niezwykłość irlandzkiej pisarki? Nie można zaprzeczyć, że potrafi ona tworzyć wyjątkowo interesujące tło dla swoich powieści. W przypadku Zakochać się zachwycił mnie obraz rodziny Christine, wesołych, pełnych energii ludzi, którzy posiadają niezwykłe poczucie humoru, choć ich życie także naznacza tragedia z przeszłości. Spotykając ich na kartach powieści, czuje się rodzinne ciepło i wzajemną miłość, choć zdają się ją przykrywać dość specyficznymi żarcikami i przekomarzaniami.

Pochylając się nad charakterem relacji między Christine a Adamem, należy przyznać, że wyjątkowo łatwo przewidzieć zakończenie tej książki. Taki już urok tego typu historii. Niektórych czytelników może to zachęcać, innych wprost przeciwnie. To jednak fascynujące obserwować przemianę zachodzącą w dwóch tak różnych osobach jak bohaterowie Ahern i być może wcale zakończenie z happy endem nie jest tutaj najważniejsze?

Cieszę się, że jest na rynku pisarka, która potrafi uchwycić lekkim piórem istotne tematy i nie boi się użyć przy tym dobrego poczucia humoru. Dzięki temu jej historie poznaje się z czystą przyjemnością i ... cóż, kolejny raz mam ochotę powiedzieć: na ekranizację tej książki chętnie poszłabym do kina!







środa, 16 lipca 2014

143. Iza Skabek GABA i PAJĄK (Milenkowe czytanie)



Zapraszamy dziś na kolejną odsłonę Milenkowego czytania. Niestety, główna zainteresowana odmówiła tym razem udziału w sesji. Chyba wstała lewą nogą :) Cóż, zdjęcia są tutaj mniej ważne, liczy się treść. A mamy przed sobą kolejną książeczkę pani Izy Skabek :)

Przypomnę, że pani Iza jest poetką i autorką książeczek dla dzieci. W czerwcu miałyśmy przyjemność poznać jej Alfabet owocowo-warzywny, z którym Milenka do tej pory się nie rozstaje i dzięki któremu wszędzie widzi agjest :)


Książeczka, o której dzisiaj napiszemy jest inna niż Alfabet. Nie ma tutaj śmiesznych wierszyków, są za to przygody małej dziewczynki opisane przy pomocy krótkiej prozy. Dziewczyna ma na imię Gaba, rumiane policzka i jak łatwo się domyśleć posiada charakterek. Wypisz wymaluj moje dziecko... poza imieniem oczywiście. 

Gaba bywa niegrzeczna...Milenka także bywa niegrzeczna. Czy to dlatego tak prędko złapały wspólny język i z tego powodu Mila zafascynowana słuchała o przygodach nieco starszej dziewczynki?
Nie wiem, ale myślę, że pomogły kolorowe duże ilustracje. Gaba jest skierowana do troszeczkę starszych dzieci niż moja dwulatka, jednak dzięki bajecznym obrazkom historia stała się jeszcze ciekawsza i przyciągnęła uwagę na dłużej. 

A co spotkało Gabę? 




Gaba była niegjećna! - powiedziałaby z nabożną czcią moja córka, bo ten fragment nie wiadomo czemu wzbudził jej gorący entuzjazm. Pewnie dlatego, że sama nie unika łobuzowania. :D



Gaba to dziewczynka z wielką wyobraźnią, nie sposób jej nie polubić. Sprawiła na mnie wrażenie takiej, co to lubią ją kłopoty. Z taką bohaterką nie może być nudno. I rzeczywiście. Udziałem Gaby stanie się nielicha przygoda. I to taka z morałem! Czy mała gaduła wyciągnie z niej wnioski?


To nie koniec przygód Gaby. 
Jest ona bohaterką serii książeczek z serii Gaba gada. 
Tak, rezolutna z niej dziewuszka, wie, po co jej język i potrafi szukać przygód. 
Dzieci nie będą się z nią nudzić gwarantuję!

Książeczka o Gabie to sympatyczna i wesoła opowieść o dziecięcej wyobraźni i o 
niegrzeczności trochę też. Ukazuje, jak bogata może być wyobraźnia dziecka. 
Nie jest długa, taka dla 3-4 latka w sam raz, ale tak jak wspominałam piękne ilustracje 
Pani Doroty Prończuk potrafią przyciągnąć spojrzenie i zainteresować także młodsze dzieci. 

Co ważne literki są tak duże i czytelne, że książeczka doskonale sprawdzi się przy pierwszych próbach czytania, szczególnie że historia Gaby i pająka rozbudza ciekawość i zachęca do lektury. 






niedziela, 13 lipca 2014

142. Edyta Świętek CIENIE PRZESZŁOŚCI - PRZEDPREMIEROWO!

Na trzy dni przed premierą prezentuję Wam recenzję powieści Cienie Przeszłości. Książki, która pochłonęła mnie na długie godziny i której nie potrafiłam odłożyć, póki nie skończyłam....

Została napadnięta i budzi się w szpitalu. Niczego nie pamięta. Nawet tego, jak ma na imię. Mężczyzna, który pojawia się u jej łóżka twierdzi, że ma na imię Karina, jest jego narzeczoną i wkrótce mają się pobrać. Ze strzępków wyjaśnień  usłyszanych od Wiktora dowiaduje się, że jest kobietą zamożną, zajmuje czołowe stanowisko w jednej z dużych korporacji i ma wielu wrogów. Czy to któryś z nich posunął się do tego, by zlecić jej napad?

Kiedy Karina wychodzi ze szpitala, okazuje się, że nieznany sprawca nie odpuszcza. Plądruje i niszczy wszystkie rzeczy w jej mieszkaniu, przysyła jej obelżywe listy i wypisuje wulgaryzmy na drzwiach mieszkania. Karina przeprowadza się do mieszkania Wiktora, ale choć mężczyzna twierdzi, że bardzo się kochają, coraz częściej czuje, że to obcy człowiek. Dodatkowo robi się coraz bardziej nadopiekuńczy, ściśle kontrolując każde jej posunięcie. A w snach Kariny coraz częściej pojawia się cień zupełnie innego mężczyzny...

Kiedy zapoznałam się z zapowiedzią powieści Edyty Świętek, byłam przekonana, że mam do czynienia z typową literaturą kobiecą. Jednak już przy pierwszych stronach lektury zauważyłam, że otrzymałam coś znacznie więcej. Teraz - kiedy poznałam całą historię Kariny - wiem, że Cienie Przeszłości to doskonała powieść, która łączy w sobie cechy literatury dla pań z dobrym thrillerem, zahaczając także o elementy psychologii.

Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak autorka poprowadziła swoją historię, żonglując naszymi emocjami już od pierwszych stron. Cienie Przeszłości to jedna z tych książek, które trzymają w napięciu przez cały czas, czytelnik nie wie i nawet nie jest w stanie domyślić się, co też może się wydarzyć na kolejnej stronie. Historia Kariny jest zwarta i dopracowana w każdym szczególe, od dramatycznego początku po emocjonujący koniec. W fabule nie brakuje logiki i przemyślanych zwrotów, a bohaterowie są tak żywi, jakby stali tuż obok i zerkali czytelnikowi przez ramię, jak mu idzie lektura.

Równocześnie autorka wykazała wielkość swojego pióra. Powieść jest napisana lekko i dynamicznie, nie pozostawia czasu na nudę (czy choćby zrobienie sobie kubka herbaty). Chce się ją przeczytać już, teraz! Poznać wszystkie tajemnice, pozbierać puzzle, które rozsypały się po "zdarzeniu", jak Karina nazywa napad i amnezję i ułożyć z nich obraz. Historia stworzona przez Edytę Świętek jest fascynującą całością, gdyż każde zdanie jest tutaj misternie dopasowane i mówiąc prostym babskim stylem - jest po prostu ładne!

Jak wspomniałam, bohaterowie u Edyty Świętek są wspaniale dopracowani, ale na szczególną uwagę zasługuje główna bohaterka. Karinę poznajemy w momencie, kiedy zostaje brutalnie napadnięta. Następnie towarzyszymy jej, kiedy ogarnia ją mgła amnezji, porusza się po omacku, jest po części nieporadna jak raczkujące niemowlę, a równocześnie wyjątkowo silna i nie ulega histeriom. Znamy Karinę nękaną przez nieznanego sprawcę, jednak ze słów ludzi, którzy byli z nią blisko, zanim straciła pamięć, wysnuwa się postać innej Kariny: Kariny twardej, nieznoszącej sprzeciwu, apodyktycznej, a nawet posiadającej wszystkie cechy i zachowania "złego szefa". Jako czytelnicy zaczynamy się zastanawiać, która Karina jest prawdziwa. Która dojdzie do głosu, gdy pamięć wróci. I wreszcie: co jeszcze czyha w jej przeszłości i pojawi się, by wziąć nas znienacka?

"Cienie przeszłości" są najlepszą książką, jaką było mi czytać tego lata. Tajemniczą, emocjonującą, doskonale napisaną. Polecam ją z czystym sumieniem i jeszcze czystszą przyjemnością.


Dziękuję :)





















sobota, 12 lipca 2014

141. Diego Galdino PIERWSZA KAWA O PORANKU


Moja pierwsza kawa o poranku stoi właśnie przede mną, więc to chyba najlepszy moment, by napisać o powieści Diego Galdino.

Massimo Tiberi ma niewiele ponad trzydzieści lat i jest właścielem niewielkiego baru na rzymskim Zatybrzu. Spotyka się tam cała miejscowa śmietanka towarzyska, aby ... No, właśnie? Co mogą pić o poranku rodowici Rzymianie? Oczywiście kawę! Więc przy barze na rzymskim Zatybrzu (oj, jak spodobała mi się ta nazwa!) spotykają się mechanik Tonino (caffe lungo), fryzjer Pino (caffe el vetro), kwiaciarka Rina (caffe el vetro z obowiązkową szklaneczką wody do popicia) i wielu innych. Spotykają się, piją swoje ulubione kawy i rozprawiają, z pewnością żywo gestykulując, jak to Włosi mają w zwyczaju.

Massimo jest baristą z dziada pradziada, tak jak był baristą jego ojciec, a wcześniej dziadek. Marzył o innej przyszłości, jednak kiedy jego ojciec niepodziewanie zapadł w śpiączkę i zmarł, porzucił szkołę, stanął za barem i zaopiekował się matką i siostrą. Od tej chwili minęło kilkanaście lat, a on zżył się z gośćmi swego baru, szczególnie mocno zaś z Marią, starszą panią, która skrywa jakąś tajemnicę. Maria umiera, a w drzwiach baru staje dziewczyna o piegowatej twarzy i najbardziej zielonych oczach na świecie. Massimo traci dla niej głowę, ona także zdaje się coś do niego czuć, jednak niespodziewanie wyjeżdża. Aby zdobyć miłość, Massimo będzie musiał poznać tragiczne losy ukochanej, które boleśnie łączą się z losami zmarłej pani Marii.

Muszę przyznać, że nie mogłam się doczekać, aż powieść Diego Galdino dotrze do mnie od wydawcy. Po lekturze mam bardzo mieszane uczucia. Podeszłam do lektury z niezwykłym entuzjazmem, niemal czując na języku parzący smak włoskiej kawy. Niezwykle klimatyczna okładka utrzymana w tonacji ciepłej kawy z mlekiem podsycała mój czytelniczy apetyt. Początek powieści także przypadł mi do gustu, gdyż przekonałam się, że autor posiada lekkie pióro i subtelne, nieco ironiczne poczucie humoru. Byłam pewna,że "Pierwsza kawa o poranku" i ja świetnie się ze sobą dogadamy.

Niestety, mój entuzjazm słabł z każdym rozdziałem. Dlaczego? Według mnie książce brakuje "iskry". Przedstawione wydarzenia są może i ciekawe, być może są idealnym tematem do fabuły książki o Włochach, kawie i miłości, jednak były opisane bez polotu. Tak jakby ktoś siedział w oknie i obserwując toczące się na ulicy wydarzenia, streszczał je osobie siedzącej w głębi pokoju. Zbyt mało emocji, choć przecież chodziło o miłość pomiędzy przystojnym Włochem i piękną Francuzką! Być może inaczej by się to prezentowało, gdyby powieść była przedstawiona w pierwszej osobie?

Jednak...
Powieść została podzielona na dwie części. I paradoksalnie z momentem wyjazdu Genevive opowieść nabrała głębi i stała się bardziej interesująca. Kiedy Massimo zajął się rozwiązywaniem tajemnic z przeszłości i czytaniem dziennika, który pozostawiła mu dziewczyna, poczułam zaintrygowanie i na powrót zagłębiłam się w lekturze z czystą przyjemnością. Każdy kto mnie zna, wie, że uwielbiam tajemnice z przeszłości. A im bardziej tragiczne, tym lepiej. Na koniec pozwoliłam sobie nawet na dwie łezki wzruszenia, nie mogłam więcej, bo znów nabrałam ochoty na kawę...

Jak więc widzicie, mam mieszane uczucia co do tej powieści.
Została ona napisana pięknym językiem. Autor potrafił oddać wiernie atmosferę zalanych słońcem ulic Zatybrza i wnętrza kawiarni. A, przepraszam - baru. Potrafił wiernie odmalować postacie hałaśliwych, kłótliwych Włochów, nieco zadumanego Massima i odrobinkę wyniosłej Francuzki. Udało mu się sprawić, że do dziś czuję w powietrzu zapach kawy. Pod tym względem czuję się literacko bardziej niż spełniona.
Zabrakło emocji, tego rozkosznego dreszczyku, który popycha do przewracania kartek. Szkoda.

Na koniec wspomnę, że Diego Galdino - podobnie jak Massimo Tiberi - prowadzi w Rzymie bar. Zastanawiam się nawet, czy u jego boku nie stoi zielonooka piękność...
Macie ochotę na włoską kawę?
Przepisy znajdziecie na końcu powieści :)

Dziękuję!








czwartek, 10 lipca 2014

140. J.K. Johansson LAURA

Co się stało z Laurą A.?

Sielskie, niewielkie miasteczko. Zaginiona uczennica liceum. Czy nie brzmi znajomo?

Nie, to nie jest kolejna odsłona Miasteczka Twin Peaks. To pierwsza część trylogii, której areną stało się fińskie miasteczko Palokaski. Thriller psychologiczny stworzony przez grupę popularnych scenarzystów filmowych i telewizyjnych już na wstępie trąca intrygującą tajemnicą. I nasuwa skojarzenia z jednym z najsłynniejszych seriali lat dziewięćdziesiątych. Czy słusznie?

Palokaski, niewielkie, senne miasteczko, gdzie każdy zna każdego i każdy o każdym wszystko wie. Kiedy w tajemniczych okolicznościach znika uczennica miejscowego liceum, spokój mieszkańców zostaje zburzony. Co wydarzyło się na plaży, gdzie po raz ostatni widziano piętnastolatkę? Utonęła? Uciekła? A może ktoś ją skrzywdził? Spekulacje na temat losu dziewczyny nie milkną.

W tym samym czasie w liceum rozpoczyna pracę Miia Pohjavirta, była policjantka, która stara się zwalczyć uzależnienie od Internetu. Kiedy Miia dowiaduje się, że jej brat Nikke – pracujący w tej samej szkole jako psycholog – zajmował się nastolatką i to nie tylko w czterech ścianach gabinetu, postanawia zaangażować się w sprawę tajemniczego zaginięcia. Okazuje się, że życie mieszkańców niewielkiego miasteczka spowija gęsta mgła tajemnic.

Spokojne, prowincjonalne miasteczko i okrutna zbrodnia: to połączenie w literaturze pojawia się często. Ostatnimi czasy – nader często. I pomimo to, wciąż nie czuję przesytu, wciąż poszukuję w tych opowieściach „tego czegoś”. Co znalazłam w „Laurze”? Przede wszystkim rzuca się w oczy zupełnie inna atmosfera niż towarzysząca sławetnemu Twin Peaks. Czy twórcy chcieli nawiązać w swojej powieści do historii Laury Palmer, czy raczej wydawcy znaleźli dobry trik reklamowy? Nie wiem. Wiem, że powieść J.K. Johanssona posiada swój własny, niepowtarzalny klimat. Różny od amerykańskiego serialu i różny od skandynawskich kryminałów, które do tej pory wpadły w moje ręce.

Akcja nie pozostawia miejsca na zbędne opisy i wynurzenia. Jest dynamiczna, co chwila wnosi w fabułę coś nowego, coś się dzieje, coś wyjaśnia. Poczułam w niej pewność surowość, tak jakby twórcy powieści nie chcieli zbyt mocno rozwijać się na boki. Przez większość czasu towarzyszymy głównej bohaterce – zarówno w prowadzonym dochodzeniu, jak i w spotkaniach: towarzyskich, rodzinnych, seksualnych. Nie poznajemy sytuacji z perspektywy licznych bohaterów, przez co towarzyszyło mi uczucie, że czegoś brakuje...

Trzeba przyznać, że autorom powieści udało się zbudować potężne napięcie, które pod koniec książki sięga niemal granic wytrzymałości. Jeśli jednak liczymy na to, że wszystkie tajemnice znajdą swoje rozwiązanie i staną się dla nas jasne, srogo się zawiedziemy. Owszem, autorzy uchylili rąbka sekretu, niemniej pod koniec książki okazało się, że Worek z tajemnicami nie ma dna, a my otrzymujemy więcej pytań niż odpowiedzi.


Tym samym pozostaje nam czekać na kolejną część trylogii o Palokaski. Być może wtedy dowiemy się, co skrywa fińskie miasteczko. I poznamy odpowiedź, co stało się z Laurą A...

niedziela, 6 lipca 2014

139. Elizabeth Haran SZEPT WIATRU


Powieść, którą dzisiaj opisuję, jest bardzo kobieca. Piękna. Mądra. Interesująca. I bardzo letnia. Na wakacje jak znalazł.

Amelia Divine.
Młoda, piękna i bogata.
Zepsuta i nieznośna.
Do tego samotna i nieszczęśliwa, gdyż parę miesięcy wcześniej w tragicznym wypadku zginęli wszyscy jej bliscy. Na pokładzie "Gazeli" płynie na Wyspę Kangura u wybrzeży Australii, gdzie ma zamieszkać u przyjaciółki swojej matki. Kiedy statek zaczyna tonąć, Amelia wymusza na swojej służącej, by ta ustąpiła jej miejsca w szalupie ratunkowej. Pokojówka ginie.

Sarah Jones.
Młoda więźniarka, która niesłusznie odbywa karę za kradzież, której nie popełniła. Potrafi ciężko pracować i bardzo tęskni za swoimi rodzicami, którzy pozostali w Anglii. Na pokładzie "Gazeli" płynie, by odpracować ostatnie dwa lata wyroku na farmie na Wyspie Kangura. Ma zajmować się osieroconymi dziećmi farmera, sprzątać, prać, gotować. Kiedy statek tonie, Sarah widzi, jak Amelia zmusza swoją pokojówkę do opuszczenia szalupy. Nienawidzi jej za to z całego serca.

Kiedy parowiec idzie na dno, ocalenie znajdują tylko te dwie kobiety. Amelia uderza się w głowę i traci pamięć. Sarah wykorzystuje to i postanawia wymierzyć jej karę. Podaje się za bogatą dziedziczkę, chce odmienić swoje życie i odzyskać wolność. Robi wszystko, by już nigdy nie spotkać Amelii. Ich losy wydają się być jednak splecione już na zawsze...

Powieść Elizabeth Haran skradła moje serce już od pierwszych stron. Autorka rozpoczęła swoją historię bardzo dynamicznie, już na wstępie burząc losy swoich bohaterek i wzbudzając tym samym wiele emocji. Nakreślając osobowości dwóch różnych kobiet, poniekąd zmusiła czytelnika do opowiedzenia się po którejś stronie i okazania sympatii tudzież niechęci. Z pewnością nikogo nie zdziwi fakt, że ja sama gorącą atencją obdarzyłam Sarę, Amelia z urzędu (i opisu książki) wzbudza bardzo nieprzyjemne wrażenie. Dla Elizabeth Haran byłoby to jednak zbyt proste. Na kartach jej powieści bohaterki przychodzą głęboką przemianę wewnętrzną, co zdaje się być dziełem warunków, w jakich się znalazły, zmian życiowych, lub po prostu ludzkiej słabości...

Akcja powieści Szept Wiatru zaplata się wokół losów dwóch kobiet. Pierwsza z nich przechodzi ciężkie chwile, gdyż nie potrafi przypomnieć sobie żadnego wydarzenia ze swojej przeszłości. Druga plącze się w coraz gęstszej sieci kłamstw i nie potrafi okiełznać targających nią uczuć. To sprawia, że książka jest wyjątkowo emocjonująca i nie sposób się przy niej nudzić. Niezwykłą atmosferę podgrzewa misternie uplecione tło społeczno-obyczajowe, które nakreśla nam obraz Australii końca pierwszej połowy dziewiętnastego wieku, Australii dzikiej, nie do końca okiełznanej i momentami niebezpiecznej. 

Szept Wiatru jest powieścią, w której pierwsze skrzypce gra cała gama ludzkich uczuć i to nie zawsze chwalebnych. Obok gorącej miłości napotykamy równie płomienną nienawiść. Obok namiętności - zdradę. Udziałem bohaterów stanie się chciwość, strach, zazdrość, ale również przebaczenie i wiara w drugiego człowieka. Ludzkie losy przeplatają się ze sobą i snują opowieść, od której nie sposób się oderwać. Jedno jest pewne: Elizabeth Haran niezwykły talent do snucia opowieści posiada, aż chce się ich więcej i więcej, choć książka do najcieńszych nie należy...

Jeśli szukacie kobiecej powieści na letnie wieczory, takiej co to spomiędzy kartek tchnie zapachem buszu, przywodzi na myśl szum far rozbijających się o burtę statku, policzka pokrywa emocjonującymi rumieńcami, a momentami zaciska dłonie z tłumionego gniewu... tak, Szept Wiatru jest powieścią dla Was. 

Autorkę wpisuję na listę moich ulubionych dzięki: 












środa, 2 lipca 2014

138. Fiona McFarlane NOCNY GOŚĆ


W zaciszu własnego domu na ogół czujemy się bezpiecznie. Co jednak, jeśli pojawi się intruz?

Po śmierci męża Ruth mieszka samotnie w położonym nieopodal plaży domu. Choć jest już starszą osobą, radzi sobie zaskakująco dobrze i nie cierpi z powodu odosobnienia. No, może tylko nocami, kiedy ma wrażenie, że po jej domu grasuje tygrys. Wydaje się absurdalne? Być może, jednak Ruth wyraźnie słyszy, jak tygrys przemieszcza się po ciemnym salonie, jego obecność wyczuwają nawet jej ukochane koty...

Nic więc dziwnego, że kiedy w drzwiach staje tajemnicza Frida, kobieta przyjmuje towarzystwo z pewną ulgą. Frida twierdzi, że przysłano ją, by otoczyła starszą panią opieką. Pomaga sprzątać, gotuje, a kiedy trzeba wysłucha opowieści o minionych czasach. Obiecuje także rozprawić się z tygrysem, który zagraża Ruth. Czy jednak to tygrysa powinna się lękać kobieta? A może w jej domu czai się groźniejszy przeciwnik?

Kiedy zaznajomiłam się za zapowiedzią debiutanckiej powieści Fiony McFarlane, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Na myśl o niebezpieczeństwie, jakie kryje się w przytulnych czterech ścianach domu poczułam rozkoszny dreszczyk. Uwielbiam historie, które kryją w sobie podwójne dno. W tym wypadku podejrzewałam, że tygrys będzie tylko preludium do bardziej dramatycznych wydarzeń. Nie pomyliłam się.

Nocny Gość zaczyna się dość sennie i sielankowo. Mały domek przy plaży i sympatyczna starsza pani, która po śmierci męża żyje samotnie z dwoma kotami, starając się nie absorbować zbytnio dorosłych dzieci i wnuków. Co prawda, kiedy przychodzi noc, dręczy ją świadomość, że po domu krąży tygrys, niemniej czytelnik podejrzewa, że są to delikatne urojenia. Z chwilą kiedy w domku zjawia się tajemnicza Frida, w lekturę wkrada się niepokój. Bo Frida potrafi nie tylko świetnie gotować i dotrzymywać starszej pani towarzystwa. Potrafi także być bardzo nieprzyjemna, jakby na chwilę opadała z niej maska serdeczności. Zaczynamy podejrzewać, że z tej znajomości wynikną kłopoty...

Fiona McFarlane potrafi znakomicie stopniować napięcie. Od subtelnej fabuły, poprzez lekki niepokój, aż do silnego napięcia. Z każdą stroną czytelnik staje się bardziej zaangażowany w historię Ruth i Fridy, wiedząc, że wydarzy się coś strasznego, ale nie mogąc nic uczynić. Bezwolnie "przygląda" się więc, jak bohaterka zmierza w stronę niebezpieczeństwa. Porównanie stylu powieści Nocny Gość do klimatu filmów Hitchcocka wydaje mi się wyjątkowo trafione: ten sam niepokój, to samo napięcie i poczucie nieuchronności i nieprzewidywalności. Czytelnik do końca nie podejrzewa, jak zakończy się ta historia, choć nastrój grozy sugeruje, że nie będzie to nic przyjemnego...

Powieść pani McFarlane ma jednak jeszcze jedno oblicze. Spomiędzy stron wysuwa się obraz kobiety, która samotnie, ale w godny sposób dobiega kresu życia. Chociaż czuje oznaki starości, dokuczają jej różne dolegliwości, a z pamięci nieraz coś umyka - nie uskarża się. Jest pogodna, korzysta z życia, dając szansę nawet niespełnionej miłości z młodych lat.

Powieść Nocny Gość jest świetną książką zarówno pod względem języka autorki, interesującej fabuły, jak i zgrabnie budowanego napięcia. Historia, która sięga w głąb ludzkiego umysłu, uświadamiając nam jak jest on silny, a równocześnie kruchy. Uczy pokory wobec upływu lat i sił, równocześnie ostrzegając przed nadmierną ufnością, jaką często wykazujemy....

Dziękuję: