piątek, 28 listopada 2014

182. Krzysztof Koehler WNUCZKA RAGUELA

Bezdomność jest dla nas zjawiskiem niewygodnym. Kiedy na ulicy lub w parku natykamy się na charakterystyczne postaci, pospiesznie umykamy wzrokiem, by nie sprowokować ich zainteresowania. Marszczymy nosy w obawie przed nieprzyjemnym zapachem. Nie zadajemy sobie trudu, by dostrzec człowieka w człowieku. 





Krzysztof Koehler jest poetą, eseistą i krytykiem literackim. Współpracuje z pismami Arcana, Pressje i Fronda. Jest współtwórcą Gońca Kulturalnego oraz programu Po godzinach. Przez pięć lat pełnił funkcję dyrektora TVP Kultura. Na każdym kroku podkreśla swoje przywiązanie do chrześcijańskich wartości. Wykłada w Instytucie Języka Polskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz w Akademii Ignatianum. Na co dzień mieszka w Krakowie. W październiku ukazała się jego powieść pod tytułem Wnuczka Raguela.

W powieści Krzysztofa Koehlera stajemy oko w oko z ludźmi, których codziennością jest ulica. Przypadek splata ze sobą losy dwójki młodych ludzi, dziewczyny i chłopaka. Nie znamy ich imion, pozostają anonimowi, jak większość cieni przemykających w podziemnych przejściach i zachwaszczonych ogródkach działkowych. Z czasem poznajemy dramatyczne przeżycia, które doprowadziły ich w miejsce, w którym się zetknęli. Co ich połączyło? Trudno określić. Być może przypadek, być może chęć przetrwania, być może cienka nić sympatii. Dochodzi jednak do momentu, kiedy połączy ich wspólna odpowiedzialność za dziecko. Maleńką, kruchą istotę, którą ciężko wyobrazić sobie w tak prymitywnym, brudnym świecie. Bohaterowie przemierzają Polskę, ukazując jej obraz, jaki na ogół jest nam obcy. Ich podróż naszpikowana jest trudnymi przeżyciami i dramatycznymi decyzjami, które kształtują ich przyszłość. 

Wnuczka Raguela nie jest powieścią łatwą i z pewnością nie jest to lektura odpowiednia dla osób, które poszukują chwili relaksu z książką. Ta pozycja wymaga skupienia, skłania do refleksji i chwili zadumy. Świat bezdomnych, w jaki wciąga czytelnika Krzysztof Koehler wielu z nas wyda się brutalny, niektórzy z nas uznają go za surrealistyczny i nieprawdopodobny. Jednak wystarczy rozejrzeć się naokoło siebie, by dostrzec, że otaczają nas ludzie podobni do bohaterów Wnuczki Raguela. Że z chwilą nadejścia zimy nie każdy będzie mógł się schronić w ciepłym domu i ci, którzy nie mają tej możliwości, być może przypłacą to zdrowiem bądź życiem. 

W swojej powieści Krzysztof Koehler pragnie zwrócić naszą uwagę na fakt, że za każdym bytem człowieka kryje się jakaś historia. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, dlaczego ktoś wiedzie właśnie takie życie, jakie dramaty stały się jego udziałem i jakie decyzje był zmuszony w życiu podjąć. Książka wydaje się być pewnym manifestem, który ma na celu skłonić nas do tego byśmy dostrzegali człowieka w innym człowieku, nie tylko w tym, który jest bliski nam pod względem pochodzenia i stanu materialnego. Nikt nie żąda od nas wybitnej sympatii, jednak ludzkie odruchy, zwykła życzliwość i szacunek mają rację bytu. 

Wnuczka Raguela została napisana językiem dosyć specyficznym, niełatwym. Momentami akcja staje się chaotyczna, a czytelnik musi się poważnie skupić, by za nią nadążyć. Nie brakuje również malowniczych opisów, toczonych językiem jakby poetyckim. Powieści Krzysztofa Koehlera nie da się czytać szybko, połykając kolejne kartki. Następujące po sobie wydarzenia wymagają skupienia, wsłuchania się w książkę i zrozumienia. Książkę tę jednak warto przeczytać, ponieważ kryje mądrą  i życiową historię. 

Egzemplarz dzięki uprzejmości: 






poniedziałek, 24 listopada 2014

181. Kamil Janicki DAMY ZŁOTEGO WIEKU

W rozmowie ze znajomą blogerką stwierdziłam, że gdyby moi nauczyciele historii przekazywali wiedzę w takiej formie, w jakiej czyni to Kamil Janicki, miałabym same piątki. Mam nadzieję, że szanowni profesorowie się nie pogniewają, jednak nigdy nie udało im się nawet w maleńkiej części wzbudzić takiego zainteresowania, z jakim pochłonęłam Damy Złotego Wieku. 


Kamil Janicki jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, historykiem, pisarzem i publicystą. Z jego twórczością po raz pierwszy zetknęłam się podczas lektury Upadłych Dam II Rzeczpospolitej. Szybko przekonałam się, że autor ma czytelnikowi do zaoferowania nie tylko dobre i przystępne pióro, ale również rozległy zasób wiedzy. O tym drugim może świadczyć chociażby rozległość tematyki, jaką decyduje się poruszać Kamil Janicki. Po Pierwszych damach II Rzeczpospolitej i Upadłych damach II Rzeczpospolitej przychodzi pora na Damy Złotego Wieku: kobiety, które wyraźną i mocną kreską zapisały się na kartach historii XVI wiecznej Polski. 

Nie bez kozery XVI wiek zwie się złotym stuleciem dla Polski. Był to okres, kiedy nasza ojczyzna na mapach Europy i świata znaczyła bardzo wiele, jej władcy cieszyli się powszechnym szacunkiem, a kraj z sukcesem rozwijał się gospodarczo. W swojej fascynującej książce Kamil Janicki przedstawia trzy kobiety, których rola w tamtym okresie była niewymownie ważna. Bona Sforza, Barbara Radziwiłłówna oraz Anna Jagiellonka. Trzy kobiety, trzy różne osobowości i trzy różne historie. Każda fascynująca i kluczowa dla dziejów Polski. 

Bona Sforza, przez wielu Polaków utożsamiania z włoszczyzną i telewizyjnym serialem, w istocie była kobietą ambitną i przedsiębiorczą. Przybyła do Krakowa z dalekich Włoch, jednak prędko obdarzyła przywiązaniem nową ojczyznę i zdecydowała powiększyć jej wpływy i potęgę. Pragnęła władzy i nie wahała się posunąć do intryg i manipulacji. Barbara Radziwiłłówna zdobyła serce polskiego króla i sprawiła, że ten zaryzykował dla niej swój prestiż i szacunek poddanych. Ich miłość stała się tematem przewodnim obrazów i filmowych ekranizacji. Władczyni, która niezwykle krótko cieszyła się królewską koroną i pokłonem poddanych. Anna Jagiellonka była jedną z czterech córek Bony i Zygmunta Starego, cichą, spokojną i skromną. Nikt nie doceniał podstarzałej królewny i nie liczył się z jej zdaniem, a jednak to właśnie ona zrzekła się tronu, który zajęła jako król i doprowadziła do tego, że zasiadł na nim Zygmunt III Waza.

Książki Kamila Janickiego powieścią nazwać nie sposób, jednak z całą pewnością nie jest to również publikacja stricte naukowa. Damy złotego wieku plasują się gdzieś pomiędzy tymi dwoma pozycjami. Dzięki temu, czytelnik, który zdecyduje się sięgnąć po tę książkę, otrzyma solidną dawkę wiedzy historycznej, jednak będzie to dawka przyjemna w odbiorze i łatwo przyswajalna. Nie ma tutaj miejsca na suche fakty i daty, autor snuje swoje opowieści z wielkim rozmachem, interesująco, podpiera je źródłami, anegdotami i cytatami. Fascynującego obrazu dopełniają liczne reprodukcje obrazów, rycin, a nawet współczesnych zdjęć. To idealny sposób, by rozpalić w czytelniku iskierkę zainteresowania, a następnie podsycić buzujący płomień. Od Dam złotego wieku trudno się bowiem oderwać, szczególnie iż autor przedstawia minione wydarzenia tak sugestywnie, iż czytelnik ma wrażenie, że sam w nich uczestniczy.

Trzy wybitne damy złotego wieku osadzone w pięciu rozdziałach zajmującej publikacji. Dworskie kuluary, intrygi i namiętności. Każdej z opisywanych przez siebie postaci Kamil Janicki poświęcił wiele uwagi, ale bezsprzecznie na pierwszy plan wysunęła się królowa Bona. Nie bez powodu, gdyż właśnie ona odegrała kluczową rolę w historii szesnastowiecznej Polski. Przyznaję, że przed lekturą Dam złotego wieku o pozycji pochodzącej z Włoch królowej nie miałam pojęcia. Nie mogłam go mieć, gdyż takim kwestiom jak cechy charakteru, pochodzenie czy ambicje władców nie poświęca się miejsca w szkolnych podręcznikach. Janicki to zmienia, jego publikacja odsłania ludzką twarz władzy, do głosu dopuszczane są emocje, słabostki i namiętności, chwalebne i nieetyczne postępki. Bo choć Damy złotego wieku poświęcone są głównie życiu trzech wspomnianych władczyń, to jednak odsłaniają również obraz społeczeństwa, szlachty, urzędników dworskich i innych osób skupionych wokół tronu. Tym samym przez pryzmat trzech niezwykłych kobiet czytelnik spogląda na Polskę.

Damy złotego wieku są pozycją zdecydowanie wartą polecenia. Nie tylko osobom, które historia fascynuje, ale przede wszystkim tym, którzy publikacji historycznych unikają, ponieważ obawiają się ich suchej, trudnej formy. Książka Kamila Janickiego zdecydowanie sucha ani trudna nie jest, na to miejsce wzbudza gorące emocje, pobudza do myślenia, pokazuje "inny" kawałek historii, zachwyca formą i treścią.

Dziękuję Wydawnictwu za przekazanie egzemplarza Dam złotego wieku.







środa, 19 listopada 2014

180. Jennifer Clement MODLITWA O LEPSZE DNI

W chwili, kiedy zafascynował mnie język hiszpański, zapragnęłam poznać bliżej kulturę krajów hiszpańskojęzycznych. Meksyk był jednym z nich. Dokładałam starań, by oglądać filmy, sięgać do książek, które opisują życie w tych miejscach. Prędko okazało się, że kolorowy świat z telenowel nie istnieje. Modlitwa o lepsze dni autorstwa Jennifer Clement jest bolesnym obrazem współczesnego Meksyku. Miejsca, gdzie kwitnie handel narkotykami i ludźmi, gdzie przestępczość i korupcja opanowały wioski i miasta, a życie można stracić w biały dzień na ruchliwej ulicy.




Ladydi Garcia Martinez swoje niezwykłe imię otrzymała na cześć księżnej Diany. Jednak jej życie nie przypomina bajkowej opowieści. Dziewczyna mieszka wraz z nadużywającą alkoholu matką w niewielkiej wiosce nieopodal Acapulco. Jest to niemal opuszczone miejsce, z którego wyjechali wszyscy mężczyźni. Udali się do Stanów Zjednoczonych, by zdobyć pracę i z daleka utrzymywać swoje rodziny. Większość z nich zdecydowało już nie wracać, założyli w nowym miejscu inne rodziny, a o pozostawionych w Meksyku krewnych zapomnieli. Pozostałe na miejscu kobiety strzegą swoich córek przed chciwymi rękoma porywaczy kobiet. Dziewczęta są oszpecane, przebierane za chłopców, ukrywane w wykopanych w ziemi jamach. Właśnie w takich warunkach dojrzewa Ladydi. Jej życie jest naznaczone ciągłym strachem.

Jennifer Clement dorastała w Meksyku. Jak sama mówi, przez dziesięć lat wysłuchiwała opowieści dotkniętych przemocą Meksykanek. Wśród nich były zarówno żony, córki i kochanki handlarzy narkotyków, jak i bliscy zaginionych, nigdy nie odnalezionych kobiet. Ich opowieści posłużyły za kanwę opisanej historii. Choć bohaterka powieści Modlitwa o lepsze dni jest powieścią fikcyjną, podobnych jej dziewcząt znajduje się w Meksyku tysiące. Ukrywają się, by nie paść ofiarą napaści i porwania. Jeśli próba ukrycia się nie powiedzie, zostają porwane i sprzedawane kolejnym panom, przechodząc z rąk do rąk. Zmuszane są do prostytucji lub przemytu narkotyków. Szczegółowe szacunki nie są prowadzone, jednak uznaje się, że rocznie przez granicę z USA przemyca się nawet 800 000 osób. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy porwani opuszczają Meksyk. 

Modlitwa o lepsze dni jest opowieścią młodej dziewczyny, prawie dziecka. Jednak nawet to nie potrafiło przełamać brutalnego realizmu historii nakreślonej przez autorkę. Bohaterka Jennifer Clement jest na swój sposób niewinna i naiwna, a jednak kryje w sobie pewną dojrzałość, którą kształtują trudne doświadczenia i chęć przetrwania. Wysłuchując jej zwierzeń, poznajemy zupełnie obcy dla nas świat, egzotyczny, pełen biedy, bólu, smutku i strachu. Kolejne wydarzenia udowadniają, jak trudne perspektywy czekają na młodych ludzi w Meksyku i jak niepewny jest ich los. W państwie bezprawia uczciwość nie ma znaczenia, jest wartością względną.


Pomimo bolesnej, pełnej dramatyzmu tematyki Modlitwa o lepsze dni jest powieścią napisaną niezwykle lekko i wartko. Z pewnością duża zasługa leży w formie powieści. Historia Ladydi opowiedziana jest przystępnym, nieskomplikowanym językiem. Łatwo wyobrazić sobie, że właśnie takimi słowami posługiwałaby się młoda dziewczyna. Także wydanie powieści sprzyja lekturze; litery są duże, treść czytelna, podzielona na niezbyt długie rozdziały. Trochę ponad trzysta stron powieści połyka się w parę chwil, szczególnie jeśli fascynuje się tematyką Meksyku lub gustuje w literaturze faktu. 

Za egzemplarz dziękuję: 


poniedziałek, 17 listopada 2014

179. Jo Baker DWOREK LONGBOURN

Nie rzucają się w nasze oczy, kiedy podczas lektury Dumy i uprzedzenia przemierzamy myślą dworek Bannetów. Kiedy oczyma wyobraźni widzimy piękną suknię Elizabeth, nie myślimy o dłoniach, które ją na nią założyły, a wcześniej uprały i wyprasowały. A przecież żyją w tych samych ścianach, poruszają się tymi samymi korytarzami. Pokojówki, gospodyni, lokaj - cisi, ale nie mniej ważni mieszkańcy Dworku Longbourn.



Jo Baker udowadnia, że najgłośniejsza powieść Jane Austen nie kończy się w eleganckim, choć niekoniecznie zamożnym saloniku państwa Bennet. Autorka sprawnie ją podejmuje, głównymi aktorami swojej sceny czyniąc tych, których znaczenie w Dumie i Uprzedzeniu pominięto. Tam pierwsze skrzypce grała rodzina Bennetów, piękne panny na wydaniu i eleganccy panowie zabiegający o ich względy. Troską dnia codziennego było odpowiednie zamążpójście dla każdej z pięciu córek, kolory jedwabnych wstążek i szykowne sukienki. Bohaterowie Jo Baker zmagają się z bardziej przyziemnymi problemami. Rytm ich dnia wyznacza ciężka i mozolna praca, odpoczynek przychodzi rzadko, więc każdą jego chwilę należy do cna wykorzystać. Nie patrząc na pogodę, złe samopoczucie, bolesne rany na dłoniach - dzień po dniu wypełniają swoje obowiązki.

A przecież są takimi samymi ludźmi, jak ich pracodawcy. Różni ich pochodzenie i posiadanie, różni każdy przebyty dzień. Jednak wciąż są ludźmi ulepionymi z takiego samego ciała, tyle że zahartowanego ciężką pracą. Posiadają swoje pragnienia i marzenia. Tak, jak pokojówka Sara, która pokornie spełnia swoje powinności, jednocześnie jednak marzy o innym świecie, oczyma wyobraźni spogląda na ulice wielkiego miasta, pragnie swobody i  zmian. Pewnego dnia zmiany nadchodzą, wraz z postacią tajemniczego służącego, Jamesa. Pokojówkę fascynuje przybyły mężczyzna, pragnie poznać jego sekrety i stać się częścią jego życia. 

Dworek Longbourn rozbrzmiewa echem powieści Jane Austen, uwielbianej i cenionej przez Jo Baker. Czytelnik ponownie spotka tutaj postaci znane z kart Dumy i uprzedzenia, każdy rozdział powieści rozpocznie cytatem płynącym ze słynnej historii. Wydarzenia tak kluczowe dla powieści Jane Austen są tutaj przedstawione z zupełnie innej perspektywy, widziane jakby z kuchennego okna. Jednak powieść Jo Baker nie może być traktowana wyłącznie w kategorii uzupełnienia Dumy i uprzedzenia, byłoby to dla niej krzywdzące. Dworek Longbourn stanowi wspaniałą oddzielną historię, fascynującą i głęboką, poruszającą struny, pozwalającą poczuć niezwykły klimat XIX wiecznej Anglii. To jedna z tych powieści, do których się wnika, co jest zasługą dobrego pióra autorki i jej talentu do kreślenia realnego tła i wydarzeń. Polecam gorąco!

Dziękuję!





sobota, 15 listopada 2014

Relacja ze spotkania Klubu z Kawą nad Książką

 W deszczowe, październikowe popołudnie spotkałyśmy się w bibliotece w Kalwarii Zebrzydowskiej, by omówić kolejną wybraną powieść. Tym razem nasz wybór padł na „Nie odchodź” Lisy Scottoline.

Książka wzbudziła w czytelniczkach nie małe emocje, dzięki czemu dyskusja nie zamierała ani na moment. Przypomnę, że powieść „Nie odchodź” została wydana nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka w ramach cyklu „Kobiety to czytają”. Na jej kartach poznajemy historię Mike Scanlona, który jako lekarz wyrusza na misję do Afganistanu, pozostawiając w domu młodą żonę i nowo narodzoną córeczkę. Podczas pobytu na misji Mike otrzymuje tragiczną wiadomość o śmierci żony. Od tego momentu jego życie staje się bardzo dramatyczne, musi zmierzyć się z tajemnicami zmarłej żony, jak również przyjąć odpowiedzialność za dziecko.

W spotkaniu uczestniczyło sześć czytelniczek, powieść Lisy Scottoline bardzo przypadła paniom do gustu. Jest to lektura, która dostarcza licznych tematów do dyskusji, nasuwa wiele wątpliwości natury egzystencjalnej i wymaga odpowiedzi na wiele pytań. Ogromnym wsparciem dla nas były pytania pod panel dyskusyjny przygotowane przez wydawcę, choć muszę przyznać, że wszystkie czytelniczki były do spotkania doskonale przygotowane i z chęcią poruszały ważne zagadnienia związane z lekturą.

Spotkanie przebiegło w ciepłej i rodzinnej atmosferze. Kalwaryjski Klub z Kawą nad Książką przygotowuje się już do kolejnego spotkania, które odbędzie się jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia. Dziękuję miłym paniom z biblioteki za przygotowanie spotkania, a Wydawnictwu za przekazanie książek klubowych Lisy Scottoline.  

Jeśli macie chęć zasięgnąć więcej informacji na temat spotkań Klubu z Kawą nad Książką, uczestniczyć w nich lub założyć klub w swoim mieście - zapraszam do kontaktu z Miastem Słów :)

http://miastoslow.tumblr.com/

stylowi.pl


czwartek, 13 listopada 2014

178. Anne Rice WILCZE PRZESILENIE


Pragnęłam spotkania z Anne Rice. Nie powiodło się. 


Nigdy nie było mi drodze z tym typem literatury. Owszem, przeżyłam bardzo krótką przygodę z literaturą „wampirolubną”, ale szybko straciłam zainteresowanie tymi klimatami. Gdzieś w głębi mnie kiełkowało jednak podejrzenie, że zaczęłam w złym miejscu. Skuszona entuzjastycznymi reakcjami czytelników sięgnęłam po autorkę na czasie, zamiast zaufać klasyce gatunku. Stąd moja decyzja, by dać sobie i wspomnianemu gatunkowi jeszcze jedną szansę. Mój wybór padł na Anne Rice, autorkę cenionego Wywiadu z wampirem, jednak przez długi czas nie mogłam trafić na jej książki w bibliotece. Kiedy więc w zapowiedziach domu wydawniczego Rebis pojawiła się zapowiedź najnowszej powieści autorki, postanowiłam się z nią zmierzyć.

Wilcze przesilenie jest drugą częścią cyklu „Kroniki wilczego daru”, jednak sprawne nawiązanie do wydarzeń z pierwszej części powoduje, że historie można czytać oddzielnie. Bohaterem powieści jest Reuben, młody dziennikarz z Kalifornii, który w dramatycznych okolicznościach uległ ugryzieniu i dołączył do watahy Ludzi Wilków. W starej rezydencji, którą Reuben odziedziczył po zamordowanej przyjaciółce trwają przygotowania do Jul – święta znanego przez większość ludzi jako Boże Narodzenie. Mężczyzna dowiaduje się, że z obchodami łączą się specjalne rytuały, które on i jego bracia mają odprawić w zaciszu starej puszczy. Jednak niespodziewanie w domu pojawia się udręczony i nieszczęśliwy duch, który potrafi skontaktować się wyłącznie z Reubenem i zaburza przygotowania do święta.

Do lektury Wilczego przesilenia podeszłam z dużą dawką ciekawości i ekscytacji. I muszę sprawiedliwie przyznać, że pierwsze rozdziały, w których poznawałam Reubena i jego niezwykłych przyjaciół były naprawdę interesujące. Być może nie chłonęłam ich z wypiekami na twarzy, ale lekturze towarzyszyło zainteresowanie i przyjemność. Z pewnością niemały wpływ na mój odbiór miał niezwykły klimat przedświątecznych przygotowań, które autorka bardzo plastycznie i realistycznie wplotła w fabułę. Kiedy czytałam o starym domu ukrytym w gęstej puszczy, moja wyobraźnia pracowała na bardzo wysokich obrotach. Jednak z kolejnymi stronami powieści musiałam sama przed sobą przyznać, że w powieści Anne Rice brakuje tego, co jest dla mnie bardzo istotne: napięcia i emocji. Przecież to powieść o wilkołakach, więc powinna kryć w sobie jakiś niepokój, a tymczasem wszystko przebiegało bardzo gładko i bez strachu. Nudno.


Nie da się Anne Rice odmówić dobrego i przyjemnego pióra. Operuje nim sprawnie, oddając nastrój, tworząc interesujące tło dla nakreślanych wydarzeń. Tym bardziej jest mi żal, że w tych wydarzeniach brakuje iskry. Z biegiem stron pojawiło się we mnie podejrzenie, że autorce zabrakło pomysłu na drugi tom Kronik Wilczego Daru, że Dar Wilka musiał być znacznie ciekawszy i lepiej dopracowany. Oczywiście mogę się mylić, oczywiście na moją ocenę może rzutować nieznajomość tego gatunku. Wiem jednak, że nie przekonało mnie do niego Wilcze Przesilenie.

dziękuję :)


poniedziałek, 10 listopada 2014

177. Gaja Grzegorzewska BETONOWY PAŁAC

Niebezpieczne osiedle i górujący nad nim złowieszczy wieżowiec. Betonowy pałac. 
Czy macie odwagę wejść w jego progi? 


Po kilkuletniej nieobecności do Krakowa wraca Profesor. Młody mężczyzna wywodzi się z dzielnicy, która rządzi się własnymi, patologicznymi prawami, jednak jest nieprzeciętnie inteligentny i przenikliwy. Szybko przekonuje się, że nie tak łatwo uwolnić się od przeszłości. Upomina się o niego nowy admin Osiedla, który zleca mu odnalezienie zaginionej żony. Okazuje się, że to niełatwe zadanie, a zaginioną kobietę oplata gęsta sieć kłamstw i tajemnic. By wywiązać się z podjętego zlecenia, musi skorzystać z pomocy kobiety, z którą łączą go nie tylko więzy krwi, ale także i bardzo burzliwa przeszłość. 

Kilkanaście stron lektury i pojawia się pierwsza refleksja, którą z powodzeniem mogę wykorzystać w tej opinii. Betonowy pałac autorstwa Gai Grzegorzewskiej wymyka się wszelkim ramom. Czytelnik zostaje wciągnięty w gąszcz niepokojących wydarzeń, które trudno jednoznacznie określić mianem kryminalnych. Bo choć w trakcie lektury ma się do czynienia z zagadkami rodem z wytrawnego kryminału - zaginięciem, seryjnym mordercą - na pierwszy plan wysuwa się tutaj bogate tło społeczno-obyczajowe nasycone patologią, wynaturzeniem i postępkami, od których przeciętnemu obywatelowi włos jeży się na głowie. Co ważne: choć świat Osiedla stworzonego na potrzeby książki Gai Grzegorzewskiej wydaje się być mocno przerysowany, to z pewnością może wzbudzać poczucie niepokoju, jako ponure proroctwo tego, co może spotkać podobne miejsca w przyszłości. 

Niezwykły klimat Betonowego Pałacu oszałamia, przeraża i fascynuje zarazem. Powoduje gorączkę, którą trudno ugasić. To zasługa bohaterów powieści - doskonale skrojonych, żywych i prawdziwych, ale również ich postępków, w większości przypadków pełnych ohydy, brudu i zła. Betonowy pałac nie jest powieścią ładną, nie jest kryminałem z sielskim klimatem jakby rodem z powieści Agathy Christie.  Właściwie to nie poznałam jeszcze żadnej powieści, która klimatem byłaby choć zbliżona do Betonowego pałacu. Niemniej Gai Grzegorzewskiej nie można odmówić dobrego i plastycznego pióra, zmysłu obserwacji i znajomości środowiska, w którym umiejscowiła swoją opowieść. Betonowy pałac zburzył mój spokój, sponiewierał mnie, ale z całą świadomością mówię: chcę jeszcze. I wiem, że zapoznam się z innymi powieściami autorki. 

dziękuję :)


piątek, 7 listopada 2014

176. Teresa Monika Rudzka ZAWSZE BĘDĘ CIĘ KOCHAĆ

Mało który rodzic dopuszcza do siebie myśl, że mógłby pochować swoje dziecko. Już samo wyobrażenie takiej sytuacji mrozi krew w żyłach. Nie taka jest kolej życia, nie tak powinno być. W swojej niezwykłej książce Teresa Monika Rudzka powierza czytelnikom bardzo intymne przeżycia i myśli. 



Powieść Teresy Moniki Rudzkiej jest jedną z tych książek, o których boję się pisać. Już podczas lektury zrodził się we mnie niepokój, że nie będę w stanie oddać w swojej opinii tego wszystkiego, co zawierają strony "Zawsze będę cię kochać". I wiem, że co bym dziś nie napisała i tak będzie tego zbyt mało, że ten ładunek emocjonalny, jaki przyjęłam ze słowami płynącymi od autorki, pozostanie gdzieś we mnie. Nie jest to książka, którą można przeczytać, odłożyć na półkę i o niej zapomnieć. Popić kawą z mlekiem i sięgnąć po kolejną. Historię Anastazji trzeba przyjąć do siebie, ogarnąć, nawet wracać do niej myślami po paru lub parunastu dniach. 

Teresa Monika Rudzka napisała książkę intymną i prawdziwą. "Zawsze będę cię kochać" jest zapisem jej osobistego bólu, lęku i gniewu, jej osobistych myśli i słów kierowanych do przedwcześnie zmarłej córki. Pełne tęsknoty e-maile, których adresatką w powieści jest Anastazja Bojanowa-Montgomery, powstały z myślą o Żywenie, pięknej córce autorki. W książce przeplatają się one ze wspomnieniami bliskich zmarłej kobiety i stwarzają czytelnikowi możliwość jej poznania. Spośród nich wyłania się obraz dziewczyny, o której matka pisze: "Ty zawsze rozdawałaś karty i kierowałaś życiem...". 

Stworzenie takiej powieści z pewnością wymagało dużej odwagi, z pewnością nie było łatwe. Jednak i lektura Zawsze będę cię kochać wcale nie należy do najłatwiejszych. Wyznania autorki są pełne nagromadzonych emocji, intymnych przeżyć. Zostały nasycone tą intymnością do tego stopnia, iż momentami miałam wrażenie, że nie mam prawa się w nie zagłębiać. Czułam się jak intruz, który przegląda cudze listy i drobiazgi. Odkładałam książkę, by po chwili znów się w nią zagłębić. Czytałam i płakałam. Pani Monika swoją więź z córką zobrazowała piękną powieścią. Pełną smutku, trudnych przeżyć, bólu, ale również miłości i przywiązania. Niech was nie zmyli subtelna delikatna okładka, ta książka jest solidnym ładunkiem emocjonalnym, który Was znokautuje. 

Za możliwość przeczytania dziękuję: 





wtorek, 4 listopada 2014

175. Katarzyna Bonda POCHŁANIACZ





Po siedmiu latach pracy w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield Sasza Załuska postanawia wrócić do Polski wraz z córeczką Karoliną. Jest gotowa zacząć zupełnie nowe, ustabilizowane życie, podjąć pracę w banku i zachować trzeźwość. Jednak stare życie szybko upomina się o profilerkę. Zgłasza się do niej mężczyzna, który twierdzi, że jego wspólnik chce go zabić. Sasza niechętnie podejmuje się zlecenia i rozpoczyna śledztwo. Sytuacja komplikuje się, kiedy w klubie muzycznym należącym do wspólników dochodzi do strzelaniny, a jeden z nich ginie. Profilerka angażuje się w dochodzenie, którego korzenie wydają się sięgać początku lat dziewięćdziesiątych i twardych rządów mafii, która w tamtym okresie panowała w Trójmieście. Co odkryje Sasza? Jaki związek istnieje pomiędzy współczesnym morderstwem, a śmiercią dwójki młodych ludzi w 1993 roku?

Katarzyna Bonda predysponuje do miana królowej polskiego kryminału i nawet jeśli będzie zmuszona dzielić ten zaszczytny tytuł z innymi autorkami, korona bezsprzecznie się jej należy. Jeśli ktoś ma co do tego jakiekolwiek wątpliwości, powinien sięgnąć po Pochłaniacza, pierwszą z czterech części serii Cztery żywioły Saszy Załuskiej. Pochłaniacz, jak z pewnością łatwo się domyślić, odpowiada powietrzu. Dla niewtajemniczonych: pochłaniaczem określa się tkaninę o podwyższonej chłonności, wykorzystywaną do zabezpieczania zapachu na miejscu przestępstwa. Tytułowy pochłaniacz odgrywa w powieści Katarzyny Bondy nie małą rolę: tutaj na miejscu zbrodni pozostał tylko zapach...

Ilość śladów znalezionych na miejscu zbrodni z całą pewnością nie odpowiada ilości wątków nagromadzonych w powieści Katarzyny Bondy. Czytelnik, który zdecyduje się sięgnąć po ten słuszny gabarytowo tom, musi przygotować się na wielotorową, pełną zakrętów i niebezpieczeństw przygodę. Wydarzenia współczesne zgrabnie przeplatają się tutaj z wątkami sprzed dwudziestu lat, wprowadzając czytelnika w skomplikowany labirynt. Całości dopełnia doskonale skrojone tło społeczno-obyczajowe i liczny poczet bohaterów. Bohaterów dopracowanych i czytelnych, przedstawiających swoje własne historie, przechodzących metamorfozy, pokutujących za błędy i niedopatrzenia. To wszystko może sprawiać wrażenie solidnego miszmaszu. A jednak wszystko wskakuje na swoje miejsce, jak w dopasowanej układance. Katarzyna Bonda niczego nie pozostawia przypadkowi, cała powieść jest starannie dopracowana. 

Warto wspomnieć o dwóch kwestiach, które wyróżniają Pochłaniacza na tle polskich kryminałów, które do tej pory trafiły w moje ręce. Pierwszą jest płeć głównej persony. Nieczęsto zdarza się, by autorzy widzieli w wiodącej postaci kobietę, a Sasza Załuska jest nie tylko kobietą, ale przede wszystkim kobietą nietuzinkową. Nieco zachwianą przez życie, walczącą z własnymi słabościami, ale trwającą na posterunku. Kolejną kwestią jest wizerunek policji, jaki przedstawiła Katarzyna Bonda. W Pochłaniaczu mamy do czynienia z korupcją, układami i układzikami, pieniędzmi wątpliwego pochodzenia, zamiataniem brudnych spraw pod dywan. Wypadło przekonująco. 
Polecam. 



poniedziałek, 3 listopada 2014

174. Film Człowiek z Cold Rock reż. Pascal Laugier

Cold Rock. Małe, senne miasteczko, jakich w Stanach Zjednoczonych setki, a może i tysiące. Jest jednak coś, co wyróżnia Cold Rock na tle innych miejscowości. Drewniana tablica w centrum miasteczka, gdzie niemrawo powiewają na wietrze wydrukowane zdjęcia zaginionych dzieci... 
W miasteczku dzieci giną często, tak często, że wokół ich zaginięć urosła legenda człowieka zwanego Drągalem, ciemnej postaci w długim płaszczu. 

Młoda pielęgniarka Jessica po śmierci męża wychowuje w Cold Rock kilkuletniego synka. Pewnego dnia chłopiec znika. Kobieta rusza w ślad za porywaczem, by odzyskać dziecko. Okazuje, że się to dopiero początek koszmaru...


Człowiek z Cold Rock jest jednym z tych filmów, który miażdży widza nieoczekiwanym zwrotem akcji. Pozornie może się wydawać: mroczny kryminał, którego fabuła obraca się wokół porwań małych dzieci, niebezpiecznego przestępcy i matki, która nie bacząc na grozę sytuacji rzuca się swojemu synkowi na pomoc. Jednak szybko można spostrzec, że w tym filmie nic nie jest takie, na jakie wygląda. Widz nie ma pojęcia, czego może się spodziewać. Napięcie utrzymuje się do ostatniej klatki filmu. 

Dużym atutem filmu jest jego klimat. Doskonale oddano obraz małego miasteczka na północy, przed którym nie ma już żadnych perspektyw. Rozpadające się domy, nieczynna kopalnia, kawiarnia w centrum, w której miejscowi zbierają się na poranne plotki. I ta smutna tablica w centrum, na której powiewają podniszczone przez czas zdjęcia porwanych dzieci. 

W filmie nie spotkacie słynnych aktorów. Główną rolę gra Jessica Biel znana między innymi z serialu Siódme niebo. Obraz nie otrzymał wysokich not, ani żadnych znanych nagród. Ale jeśli macie ochotę poczuć na karku dreszczyk niepokoju, to się sprawdzi :)


niedziela, 2 listopada 2014

173.Sharon Owens SIÓDMY SEKRET SZCZĘŚCIA

Macie ochotę poznać siódmy sekret szczęścia? 



Wigilijny wieczór. Ruby O'Neill ubiera choinkę, oczekując powrotu męża, który zasiedział się na firmowym przyjęciu. Czuje ogarniające ją szczęście. Są święta, ona jest szczęśliwą mężatką, a już wkrótce wraz z mężem rozpoczną starania o wymarzone dziecko. Radosne oczekiwanie Ruby przerywa ostry dzwonek telefonu. Jonathan miał wypadek, jest podłączony do aparatury podtrzymującej życie, ale lekarze nie dają mu szans... Święta Ruby stają się okresem bólu i żałoby. 
W Nowy Rok otumaniona żalem Ruby postanawia wziąć się w garść. By zająć czymś myśli, szyje siedem aksamitnych torebek. Każda z nich jest inna, naprawdę wyjątkowa. Za sprawą sześciu z nich na drodze życia Ruby staną zupełnie obce osoby. Powierzając jej swoje sekrety, powoli zaczną rozmrażać jej serce. 

Każdej z nas przydarza się chwila, kiedy ma ochotę przeczytać coś lekkiego i optymistycznego. Coś, co nie wymaga skupienia, idealnie dopełnia się z kubkiem owocowej herbaty i wafelkami z czekoladą, przynosi pełne odprężenie i sprawia, że zaczynamy nad książką mruczeć, jak zadowolony kot. Właśnie taką powieścią jest Siódmy sekret szczęścia autorstwa Sharon Owens. Z pewnością szerokie grono czytelniczek zaliczy tę pozycję do grupy "czytadeł"i w znacznym stopniu będą mieć one rację. Siódmy sekret szczęścia jest jedną z tych opowieści, które walczą z chandrą i skutecznie poprawiają humor. 

Sekret tej powieści tkwi w jej sielskim klimacie. Do tej pory zastanawiam się, czy to zasługa otoczki świąt Bożego Narodzenia, czy talentu Sharon Owens to tworzenia sielskiego, nastrojowego tła. Owszem, momentami jest bardzo słodko, ale nie brakuje też chwil dramatycznych i gorzkich. I choć to jedna z tych książek, w których z góry wiemy, jak potoczy się akcja, wcale to nie przeszkadza. Zagłębiając się w fabułę, kibicujemy Ruby. Chcemy, by ta młoda kobieta poradziła sobie z żałobą i zaznała szczęśliwych chwil. Przy okazji poznajemy również siedem sekretów szczęścia. Czy zdajemy sobie sprawę z ich istnienia? A może to właśnie tego typu lektura subtelnie nam o nich przypomina? 

Powieść Sharon Owens polecam przede wszystkim osobom, które gustują w klimatycznych opowieściach z gwiazdkowym tłem. Takich napawających otuchą, dających nadzieję i spokój. 

Wspomnę jeszcze o tym, że zafascynowała mnie sama autorka. Do tej pory nie zetknęłam się z jej nazwiskiem, choć na polskim rynku ukazało się pięć jej powieści. Sharon Owens przeżyła wraz ze swoją rodziną bardzo poważny wypadek. Na szczęście wszyscy wyszli z niego cało. Po tym wydarzeniu autorka przekazała na cele charytatywne całe honorarium za kolejną książkę. 




sobota, 1 listopada 2014

Krótkie podsumowanie października

Ostatnie miesiące nie były dla mnie łatwe pod względem czytelniczym. Niestety, zajęcia zawodowe sprawiły, że miałam dużo mniej czasu na lekturę. Po raz pierwszy w życiu mam książkowe zaległości, ale staram się je okiełznać. Jednak w ostatnich tygodniach zauważyłam, że mój stały rytuał czytania przed snem zaczyna się sprawdzać. Dzięki temu w październiku udało mi się przeczytać 10 książek, co w sumie dało 3986 stron. Zdziwiłam się, bo to mój najlepszy wynik w tym roku, a czasu mam zdecydowanie mniej. 

Wśród przeczytanych w październiku książek są zarówno dzieła polskich, jak i zagranicznych autorów. Przeważają jednak Polacy - przeczytałam aż sześć powieści rodzimego autorstwa. 

A tak przedstawia się lista przeczytanych w październiku książek.

 Jenny L. Witterick TAJEMNICA MOJEJ MATKI (184 str)
Santa Montefiore TAJEMNICA MORSKIEJ LATARNI (477 str)
Piotr Kulpa KRZYK MANDRAGORY (352 str)
 Asa Hellberg OSTATNIA WOLA SONJI (344 str)
 Nike Farida PANNA MŁODA (432 str)
Sharon Owens SIÓDMY SEKRET SZCZĘŚCIA (412 str)
 Barbara Dmochowska AUSTRALIA (243 str)
Katarzyna Bonda POCHŁANIACZ (671 str)
Teresa Monika Rudzka ZAWSZE BĘDĘ CIĘ KOCHAĆ (366 str)
Gaja Grzegorzewska BETONOWY PAŁAC (505 str)

Mam problem z wyborem najlepszej pozycji października. Tajemnica mojej matki poruszyła mnie najgłębiej, ale z kolei Betonowy Pałac  zrobił na mnie niesamowite wrażenie i sponiewierał mną solidnie. Niezwykle zadowolona jestem również z lektury Pochłaniacza. To właśnie te trzy pozycje ocieniam najwyżej w tym miesiącu. 

Październik zasilił moją półkę kolejnymi powieściami. Przybyła również sama półka, gdyż książki przestały się mieścić, a nie mam ochoty się z nimi rozstawać. Na szczęście mój mąż czuwa i projektuje kolejne przechowalnie dla książek. Chyba jednak powinien pomyśleć o dobudowie specjalnego pokoju, a nie nowej półki :)

Październik był wyjątkowy również pod względem spotkań. 23 października odbyło się kolejne spotkanie Klubu z kawą nad książką w kalwaryjskiej bibliotece. Na spotkaniu omawiałyśmy powieść "Nie odchodź" Lisy Scottoline. Tydzień później wraz z mężem udałam się na Targi Książki w Krakowie, gdzie kupiłam kilka książek, spotkałam interesujących ludzi i dostałam oczopląsu od książkowego dobra. 

Październik był bardzo kiepski pod kątem pisania, nie napisałam nawet pół słówka opowiadania, czy czegoś w ten deseń. Ale mam na względzie kilka konkursów :)

A jak Wam upłynął październik?