niedziela, 4 grudnia 2016

231. Elizabeth Strout OLIVE KITTERIDGE


Nie przepadam za opowiadaniami i czytam je bardzo rzadko. Praktycznie w ogóle, wyjątek robię właściwie tylko dla Kinga. Olive Kitteridge też nie wzbudziłaby mojego entuzjazmu, gdybym uważniej przyjrzała się książce i wyłapała, że chodzi o zbiór opowiadań, ale stało się inaczej i zanim ja załapałam w czym rzecz, ona złapała mnie za serce. 

Jest coś, co łączy Elizabeth Strout z moim ulubionym pisarzem: oboje piszą o Maine i oboje czynią to w sposób niespieszny i bardzo klimatyczny. Chociaż z reguły przepadam za wartką akcją, urzekł mnie sposób narracji narzucony przez Strout. Opowieści snują się jedna za drugą, ukazując losy mieszkańców niewielkiego miasteczka nad zatoką i siłę przemijającego czasu. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że stoję na szczycie zalesionego wzgórza (dlaczego Maine zawsze kojarzy mi się z mnóstwem drzew i to jeszcze pokrytych jesienną szatą?) i spoglądam na położone w jego dole miasto. Widzę zadbane domy i sunące ulicą samochody. Obserwuję codzienność mieszkających w miasteczku ludzi i już wiem, dlaczego ta książka po raz pierwszy ukazała się pod tytułem "Okruchy codzienności", choć jej oryginalny tytuł jest identyczny z obecnym. Ona po prostu składa się z tych okruchów codzienności: małych i większych, ważnych i zupełnie nic nieznaczących. 

Ale fundamentem Olive Kitteridge bezsprzecznie jest tytułowa bohaterka. Olive jest ogniwem łączącym bohaterów występujących w poszczególnych opowiadaniach. Czasem pojawia się jako ich główna postać, skupiając na sobie uwagę czytelnika, innym razem staje się przechodniem, słuchaczem muzyki, dawną nauczycielką matematyki, którą wspomina się ze względu na wyjątkową surowość. Olive Kitteridge jest bohaterką z krwi i kości, wobec której nie sposób pozostać obojętnym. Nie zawsze wzbudza ona w czytelniku sympatię, ba, posunę się  nawet do stwierdzenia, że przy pierwszych opowieściach można poczuć do niej głęboką niechęć. Ale z każdą kolejną historią obraz Olive nabiera głębi i ja sama ze zdumieniem odkryłam na koniec, że ją polubiłam!

Elizabeth Strouth otrzymała za tę książkę nagrodę Pulitzera w 2009 roku. Na jej stronach porusza wiele problemów związanych z ludzką codziennością, odkrywa ludzkie słabości i obawy. I chociaż książka utrzyma jest w dość przygnębiającym nastroju, nie można jej odmówić pewnego subtelnego humoru i ciepła. Polecam serdecznie, szczególnie jeśli nie zależy Wam na dynamicznej akcji :)


2 komentarze:

  1. Zapowiada się całkiem ciekawie! Ja czasami lubię opowiadania, może z tego powodu, że sama kilka napisałam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię czytać opowiadania, ale jeśli wiem, że mają w sobie coś interesującego. Wtedy jak najbardziej sprawiają mi one radość :)

    OdpowiedzUsuń