czwartek, 22 lutego 2018

255. Fannie Flagg CAŁE MIASTO O TYM MÓWI

Są autorzy, na których książki czeka się z radosnym podekscytowaniem i mocno bijącym sercem. Kiedy nareszcie pojawi się zapowiedź, ze szczęścia podskakuje się pod sufit i odlicza dni do premiery, by w końcu wziąć książkę w dłonie i zanurzyć się w literackim świecie. Dla mnie taką autorką bezsprzecznie jest Fannie Flagg. Zaprzyjaźniłam się z nią przy lekturze „Smażonych zielonych pomidorów” i od tamtej pory moje uwielbienie nie maleje. Owszem, ciężko jest przebić tak świetną książkę i w sumie żadna nie podobała mi się aż tak, jak Pomidory, ale! Każda dała mi mnóstwo radości, uśmiechu, wzruszeń, a przede wszystkim każda z nich była utrzymana w tym samym klimacie, za który ja twórczość Fannie ubóstwiam.

Całe miasto o tym mówi” to opowieść o mieszkańcach małego miasteczka w Missouri. Elmwood Springs jest tak sielskie i miłe, jak wskazuje na to jego nazwa, ma również niezwykle sympatycznych mieszkańców. Poznajemy ich w chwili, gdy założyciel miasta i hodowca krów, Lordor Nordstrom przekazuje osadzie pięknie położoną działkę i zakłada na niej cmentarz pod nazwą Spokojne Łąki. Osada jest malownicza, powietrze czyste, ziemia żyzna, czego może więc brakować w tak wspaniałym miejscu? Okazuje się, że… kobiet! Za namową sąsiadów pragnący zawrzeć związek małżeński Lordor poszukuje żony za pośrednictwem gazety. Na jego ogłoszenie odpowiada Katrina, Szwedka pracująca w charakterze służącej. Po dłuższej korespondencji młoda dama wyrusza do Missouri, aby na miejscu przekonać się, czy z tej mąki będzie chleb. Okazuje się, że nie tylko chleb, ale także dzieci. Rodzina Nordstromów rozrasta się, a wraz z nią rozrasta się także miasteczko, w którym stopniowo pojawiają się kolejne budynki, udogodnienia i atrakcje. Sąsiedzi żyją ze sobą w zgodzie, okazują sobie życzliwość i pomagają. Dzieci rosną i zakładają własne rodziny. Czas płynie, aż w końcu na Spokojne Łąki trafia pierwszy lokator…

I w tym miejscu następuje to, co odróżnia powieść Fannie Flagg od innych małomiasteczkowych opowieści. Okazuje się, że Spokojne Łąki nie są zwykłym cmentarzykiem. Mieszkańcy miasta budzą się tam po śmierci i ze swoich kwater obserwują życie toczące się u stóp wzgórza. Zawzięcie plotkują na temat mieszkańców, dziwią się dokonującym zmianom i czekają na wizyty swoich bliskich. Wraz z mieszkańcami Elmwood Springs oraz niezwykłymi lokatorami Spokojnych Łąk przyglądamy się nie tylko życiu miasteczka, ale także wydarzeniom o znaczeniu światowym: wojnom, lotom kosmicznym, zmianom politycznym i postępowi technologii. Tłem dla nich jest zwykła małomiasteczkowa codzienność, która pachnie dżemem z fig, świeżo skoszoną trawą i lakierem do włosów. Nie znam chyba drugiej autorki, która z tych okruchów codzienności potrafiłaby stworzyć taki wyjątkowy klimat. A u Flagg nie brakuje zwykłych ludzkich historii, które w jednej chwili przywodzą nas o śmiech, w drugiej sprawiają, że ściska się gardło albo płynie łza. A miasteczka z jej powieści to miejsca, w których niejeden z nas chciałby zamieszkać lub po prostu zjawić się przejazdem.

I tak. Wiem, że to obraz jak z bajki, który pewnie niewiele wspólnego ma z rzeczywistością. Zdaję sobie sprawę, że zarówno postaci jak i tło są mocno przejaskrawione, a wątek z reinkarnacją jest nierealny. I zupełnie mi to nie przeszkadza. Przez trzy dni byłam częścią społeczności Elmwood Springs i wraz z mieszkańcami miasteczka przeżywałam radości, smutki i dramaty. Obserwowałam zmiany zachodzące tym miejscu, raz z dumą, innym razem z troską. Spotkałam bohaterkę znaną z innej książki Flagg, to prawie jak spotkanie ze starą przyjaciółką. Utulałam się ciepłem tej opowieści, a pomiędzy mną a bohaterami zawiązała się więź. Przykro mi było ich opuszczać. Ale wiecie co? Jeszcze do nich wrócę, tak jak do Whistle Stop czy na babską stację… wrócę, czekając na kolejną powieść Fannie Flagg. 

Macie ochotę przeczytać fragment? Znajdziecie go pod linkiem :) 

Dziękuję wydawnictwu za możliwość przedpremierowego zapoznania się z powieścią :)


czwartek, 1 lutego 2018

254. Hubert Fryc SZEPTAĆ

Jak często zdarza się Wam wracać myślami do lat dzieciństwa? Kogo wspominacie? Rodziców? Dziadków? Pierwszą miłość? Kumpli z podwórka? Co najmocniej zapisało się w Waszej pamięci? Długie wakacyjne wieczory? Smak podkradanych z drzewa jabłek? Zapach rzeki? Pierwsze kolonie? Lody Bambino?

Bohater powieści Huberta Fryca porządkuje stary dom po dziadkach. Drewniana chałupa na wzgórzu jest już właściwie ruiną, zupełnie jakby po śmierci swoich gospodarzy sama również chciała dokonać żywota. Każdy kąt, każdy przedmiot przywodzi myśl o staruszkach i wspólnie spędzonych chwilach, ale prawdziwą lawinę wspomnień sprowadzają dopiero zaginione przed laty kasety magnetofonowe. Dwadzieścia lat wcześniej chłopiec uwiecznił na nich niezwykłą opowieść starego Franciszka. Opowieść o Domu, o wyjątkowych miejscach i ludziach. Odtwarzając słowa dziadka, Michał powraca myślami do pamiętnego lata, wakacji spędzonych w domu na wsi, gdy poznał swoją przyszłą żonę. Wsłuchując się w opowieść, odkrywa znaczenie rodzinnych więzi i własne, ukryte pragnienia.

Powieść Huberta Fryca jest niezwykle klimatyczna i sentymentalna. Dla mnie w sposób szczególny, nie sięgnęłam po nią bowiem przypadkowo. Rozpoczynając lekturę, wiedziałam, że autor opisuje „moje” okolice i choć miejsce akcji ukrywa pod fikcyjną nazwą, to już same wzmianki o znanych mi miejscach, miejscowościach, punktach orientacyjnych uczyniły tę czytelniczą podróż ciekawszą i bardziej realną. Nie spodziewałam się jednak, że ta niepozorna objętościowo książka ma w sobie tyle głębi i ukrytych przekazów. Najważniejszym jest znaczenie rodzinnych więzi i korzeni. Walka między starym a nowym. Między przywiązaniem do ojcowizny a poszukiwaniem swojego miejsca w życiu i ucieczką. Gorycz, upór, chęć postawienia na swoim, tęsknota, strach przed przemijaniem – te i wiele innych emocji możemy wyczytać między wierszami, poznając Michała i jego rodzinę.

Powieść Huberta Fryca jest nie tylko nostalgiczną, przepełnioną tęsknotami podróżą w przeszłość, ale także ciekawie nakreślonym obrazem polskiej wsi sprzed 20-30 lat. Opisy codziennych obowiązków domowych, wypełnianych przez dziadka – gospodarza i babcię – gospodynię, prac w domu i obejściu, trudów i przyjemności związanych z życiem na wsi, a także obraz społeczeństwa wiejskiego – to wszystko jest niezwykle sugestywne i plastyczne. Przeciwwagą dla tych zwykłych najzwyklejszych okruchów życia są przepełnioną pewnym mistycyzmem opowieści dziadka Franciszka, utkane ze skrawków wspomnień i miejscowych legend. I właśnie te historie snute przez starszego mężczyznę nadają tej powieści magicznej otoczki, sprawiają, że książka staje się nieoczywista i niebanalna. Nie spodziewajcie się zawrotnej, pędzącej akcji. To zupełnie nie taka lektura. Jest leniwa, spokojna i refleksyjna. Ulotna jak przywoływane wspomnienia.