czwartek, 29 stycznia 2015

194. Tadeusz Biedzki DZIESIĘĆ BRAM ŚWIATA

Kiedy za oknem zimowo i mroźno, myślę o egzotycznych podróżach. Choćby książkowych, byle były ciekawe i kolorowe, pełne emocji i przygód. Wraz z Tadeuszem Biedzkim przekroczyłam dziesięć bram świata...

Tadeusza Biedzkiego poznałam przy okazji czytania jego powieści Zabawka Boga. Była to fascynująca lektura i zupełnie inna od książek, które na ogół czytam. Przede wszystkim była wzbogacona licznymi fotografiami, które sprawiały, że mogłam wyobrazić sobie, że biorę udział w wydarzeniach toczących się na jej kartkach. Wiedziałam, że pan Tadeusz jest podróżnikiem i wraz z żoną Wandą chętnie przemierza najodleglejsze zakątki świata. Nie mogłam sobie odmówić lektury jego najnowszej książki, w której zamieszcza relacje z dziesięciu interesujących wypraw. 

Zaznaczyć muszę, że Dziesięć bram świata nie jest typową książką podróżniczą, w której przedstawiane są atrakcje turystyczne, zabytki i najpiękniejsze szlaki. Na kartach tej pozycji autor zebrał dziesięć niezwykłych wypraw w miejsca symboliczne, będące wejściem do świata, w który normalnie turyści się nie zapuszczają. Równocześnie zapis tych wypraw zawiera intrygujące, a w niektórych przypadkach niebezpieczne przygody podróżnika i jego żony, spotkania i rozmowy z ludźmi, którzy zamieszkują zakątki świata, z których istnienia niektórzy z nas nawet nie zdają sobie sprawy. Każda opisana wyprawa kryje w sobie ludzką historię, często smutną i dramatyczną, czasem naznaczoną wojną i niezrozumiałym dla Europejczyka światopoglądem, ale za każdym razem niezwykłą, a zarazem bardzo życiową. 

Dziesięć bram świata, dziesięć niezwykłych wypraw, a trakcie których autor płynie Amazonką i zagłębia się w dżunglę, obserwuje płonące stosy w Indiach, przekracza zieloną granicę w Peru i podziwia jezioro Tikitaka. Poznaje niezwykłych ludzi, jak chociażby oszpecona przez izraelskich żołnierzy córka terrorysty czy człowiek, który codziennie pokonuje strome zbocze, by wydobywać siarkę z jeziora położonego na dnie czynnego wulkanu. Nie sposób w kilku zdaniach streścić, jakie niezwykłości oczekują na czytelników sięgających po tę książkę, jednak trzeba wspomnieć, że dziesięć wypraw Tadeusza Biedzkiego jest niezwykle różnorodne, choć wszystkie łączy jeden szczegół. Ich celem są miejsca odległe, dzikie i nie znaczone stopą zwykłych turystów, którzy cenią sobie wygodę hotelowego basenu czy urok złotej plaży. 

źródlo: strona wydawcy

Książka jest napisana prostym i przystępnym językiem, który ja określam mianem "gawędziarskiego". Nie znajdziecie tutaj górnolotnych opisów, jakby wyciętych z podręczników geografii, na to miejsce pojawia się przyjemne uczucie, jakby autor siedział tuż obok i snuł opowieść opartą na swoich licznych, intrygujących podróżach. Wszystkie książki podróżnicze powinny być tak napisane, gdyż dzięki temu czytelnik czuje się, jakby sam uczestniczył w przytaczanych wyprawach. Zadbano także o bardzo liczne fotografie, niektóre są bardzo duże i świetnej jakości, inne trochę gorszej, jednak trzeba pamiętać, że książka jest zapisem wypraw dość odległych w czasie, więc nawet wybitny podróżnik mógł nie dysponować obecną technologią fotografii cyfrowej. Tak czy inaczej zdjęcia są doskonałym i powiedziałabym obowiązkowym uzupełnieniem takiej publikacji i tutaj na szczęście mamy ich pod dostatkiem. 

Rzeczą, która mnie w niniejszej książce rozczarowała, jest jej objętość. Kiedy zagłębiam się w pasjonującą lekturę, która przenosi mnie w inne miejsca (a przy książkach podróżniczych mam tak niemal zawsze), chcę, by ten stan trwał naprawdę długo. I właśnie dlatego nie byłam zachwycona, że książka ma tylko niewiele ponad 300 stron i to przy dużej czcionce i licznych zdjęciach, a przygody opisywane przez pana Tadeusza kończą się tak szybko. Myślę również, że zdjęcie na okładce nie jest trafione, gdyż każda osoba, której chwaliłam się możliwością lektury tej książki, kwitowała to stwierdzeniem, że tematyka terroryzmu jej nie pasuje :) Okładka nasuwała właśnie takie skojarzenie, mam jednak nadzieję, że większość czytelników zada sobie trud zaznajomienia się z  opisem i nie będzie sugerować się wyłącznie okładką. 

Podsumowując: Dziesięć bram świata jest książką stworzoną dla amatorów publikacji podróżniczych, którym bliskie są egzotyczne zakątki i niebezpieczne wyprawy, a także dla tych, którzy bardziej niż suche informacje cenią właśnie ludzkie historie i wydarzenia, mające miejsce podczas opisywanych wypraw. Z bardziej szczegółowymi informacjami na temat książki, można zapoznać się Tutaj



środa, 28 stycznia 2015

193. Tara Conklin SŁUŻĄCA

Czy Wy także lubicie książki, w których "teraz" spotyka się z "kiedyś" i pozwala odkryć fascynujące tajemnice? Jeśli tak, musicie koniecznie przeczytać debiutancką powieść Tary Conklin pod tytułem "Służąca". 

Tara Conklin studiowała prawo i historię, a także pracowała w londyńskiej i nowojorskiej kancelarii prawniczej. Służąca - jej debiutancka powieść - jest swego rodzaju hołdem, jaki autorka oddaje czarnoskórym obywatelom Stanów Zjednoczonych, którzy skuci kajdanami niewolnictwa budowali amerykańską potęgę wraz z białymi założycielami. Być może budowali ją nawet bardziej niż biali panowie, którzy stali nad nimi, poganiając pejczem, gdyż budowali ją ciężką, mozolną pracą. Tara Conklin zwraca naszą uwagę na fakt, że nie doczekali się oni pomników, ani podziękowań, na dobrą sprawę nie doczekali się także przeprosin za to, że zniewoleni przybyli na obcy ląd, by pracować na czyjeś bogactwo i chwałę. 

Powieść Tary Conklin toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że obydwie przedstawiają historie nie mniej fascynujące, nasycone tajemnicą, uczuciami i emocjami. Lina, młoda prawniczka zatrudniona w znanej nowojorskiej kancelarii ma zająć się sprawą zbiorowego pozwu o odszkodowania dla potomków niewolników. Przez przypadek natrafia na ślad białej malarki z Wirginii, Lu Anne Bell, której autorstwo obrazów jest kwestionowane. Czy namalowała je ciemnoskóra niewolnica Josephine, która mieszkała w majątku jej męża? Lina poszukuje potomków Josephine i usiłuje zyskać więcej informacji na temat jej samej. Równocześnie sama staje przed rozwiązaniem dramatycznych tajemnic swojej rodziny...

Dwie intrygujące bohaterki, którym przyszło żyć w innych czasach i wieść zupełnie inne życie. Lina, prawniczka z Nowego Jorku, córka malarza, samotnie wychowywana przez ojca. Pragnie odnieść zawodowy sukces, wspinać się po szczeblach prawniczej kariery. Precedensowa sprawa o odszkodowanie dla  potomków ciemnoskórych niewolników może jej pomóc. Josephine, uzdolniona artystycznie siedemnastolatka, której przyszło dorastać na plantacji tytoniu gdzieś w Wirginii. Pragnąca wolności, wypatrująca tęsknym spojrzeniem "czegoś" na horyzoncie i wiedząca, że kiedyś odejdzie w miejsce, w którym będzie naprawdę wolna. Dwie fascynujące historie, "tu i tam", "kiedyś i teraz", które splatają się na kartach powieści amerykańskiej autorki w nie mniej fascynującą całość. Wprost stworzona dla miłośników powieści społeczno-obyczajowych, w których równie ważne są wydarzenia, co cała otoczka i atmosfera książki. 

Służąca jest powieścią emocjonującą, która porusza w czytelniku pewną strunę. Czy to za sprawą dramatycznych, pełnych bólu i upokorzeń wydarzeń z kart książki, czy też dzięki przedstawieniu postaci, które wyraźnie jaśnieją na jej stronach. Mówię tutaj o ludziach, którzy pomagali uciekającym niewolnikom, wielokrotnie ryzykując swoje własne bezpieczeństwo i życie. Na kartach swojej powieści Tara Conklin przywołała obraz "kolei podziemnej", czyli siatki punktów, które zajmowały się przerzutem niewolników na Północ, gdzie mogli rozpocząć nowe, lepsze życie z dala od swoich panów. 

Powieść Tary Conklin jest również opowieścią o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, drogi, którą powinno się podążać. Obydwie jej bohaterki stają na pewnym zakręcie życiowym i muszą znaleźć odpowiedź na pytanie, co robić dalej, gdzie się udać, czy kierować się ku wolności, choćby ulotnej, czy pozostać w koleinie, jaką wyrzeźbiło życie. Jaką decyzję podejmą? By się tego dowiedzieć, musicie sięgnąć po Służącą, powieść pięknie nakreśloną, spójną, z bogatym tłem społeczno-obyczajowym, pełną marzeń, tajemnic i emocji. 








piątek, 23 stycznia 2015

192. Mons Kallentoft DUCHY WIATRU - przedpremierowo

Dobrze napisanych kryminałów nigdy nie jest mi dość. Lubię zatem poznawać nowych autorów i z radością pozwalam im się wieść ścieżką zbrodni. Mons Kallentoft poprowadził mnie uliczkami szwedzkiego miasteczka w stronę domu starców, gdzie wydarzy się tajemnicza i niejednoznaczna zbrodnia... Czy udało mu się wzbudzić moje zainteresowanie?


Mons Kallentoft był mi do tej pory autorem obcym i nie miałam przyjemności czytać jego wcześniejszych powieści z cyklu o komisarz Malin Fors. Czego żałuję, gdyż literaturę skandynawską lubię, kryminały lubię, a serie, w których po raz kolejny mogę spotkać bohaterów, z którymi sympatyzuję, lubię jeszcze bardziej. Duchy wiatru są już siódmą z kolei odsłoną cyklu o policjantce z Linkopingu, jednak nie przeszkadza to w odbiorze książki. Co prawda autor od czasu do czasu rzuca na zachętę tajemnicze nawiązywania do dramatycznych wydarzeń z przeszłości pani komisarz, jednak bez kłopotu można skupić się na "tu i teraz". Co mnie bardzo zdziwiło i troszkę wytrąciło z równowagi, to uwaga na okładce, która sugeruje, że autor Duchów Wiatru jest lepszy od samego Larssona. Osobiście uważam, że Larssonowi jeszcze żaden skandynawski autor nie dorównał, a takie porównania są zupełnie nietrafione, gdyż ich powieści są wyraźnie inne. 

Akcja powieści Duchy Wiatru nawiązuje do tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce w domu starców, w którym pracuje Tove, córka komisarz Malin Fors. Jeden z pensjonariuszy, Konrad Karlsson zostaje znaleziony w swoim pokoju powieszony na kablu od dzwonka. Chociaż wszystko wskazuje na to, że staruszek popełnił samobójstwo, ludzie, którzy go znali, nie potrafią w to uwierzyć. I rzeczywiście, dokładne oględziny potwierdzają, że mężczyzna został zamordowany, a następnie pozowany na samobójcę. Kto pragnął śmierci samotnego, schorowanego człowieka? Jaki związek ze zbrodnią ma wyrachowany właściciel spółki, w której skład wchodzą domy starców w całej Szwecji? Komisarz Malin Fors i jej towarzysze z posterunku w Linkoping rozpoczynają śledztwo, które biegnie wieloma torami, by ostatecznie doprowadzić do zaskakującego, a zarazem prostego rozwiązania...


Powieści Duchy Wiatru nie sposób ocenić prostym stwierdzeniem dobra bądź zła. To co jednych czytelników może w niej zachwycić, innych odrzuci i zniechęci. Literatura skandynawska - w szczególności literatura kryminalna - ma w sobie coś takiego, że przyciąga jak magnes. Co rusz pojawiają się nowi autorzy, okrzykiwani świeższym wydaniem Larssona, Nesbo czy Marklund. A przecież każdy z nich ma swój unikalny styl, którym posługuje się splatając sieć zbrodni. Podobnie jest z Kallentoftem, wyraźnie można zauważyć, że podąża wytyczoną przez siebie ścieżką. Cykl o Malin Fors najpierw bazował na porach roku, obecnie autor skupił się na żywiołach. Charakterystyczna dla książki jest jej dynamika. Nie ma tutaj zbyt wiele opisów miasta, być może dlatego, że jest to już siódmy tom i autor uznał, że jest to niepotrzebne.  Z ciekawości zapoznałam się z opiniami na temat poprzednich jego książek i byłam zdziwiona, że wiele osób określało książki Kallentofta "wolnymi" i takimi w "których nic się nie dzieje". Według mnie Duchy wiatru to akurat jeden z "szybkich" kryminałów, takich dosłownie na dwa wieczory. Pióro autora, to jak formuje zdania, częste krótkie, jednozdaniowe akapity, składające się na przemyślenia żywcem wyrwane z umysłów bohaterów - to wszystko składa się na fakt, że tę książkę bardzo szybko się czyta i ani się człowiek obejrzy, już jest w połowie. Owszem, można się "doczepić", że śledztwo rusza z kopyta po dłuższym czasie, jednak wcześniejsze rozdziały to nie jest lanie wody, a sprawę w ciągu godziny można rozwiązać tylko w W-11...

Bohaterów u Kallentofta jest wielu, momentami miałam wrażenie, że zbyt wielu, szczególnie, że uwagę - krótką bo krótką, ale jednak - poświęca on każdemu z nich. Czytelnik może więc zajrzeć do głowy komisarz Fors, jej córki, policjantów z posterunku i innych ludzi zamieszanych w tę sprawę. Najwyraźniej autor lubi oddawać głos także ofiarom zbrodni... oraz żywiołom. Ciekawy pomysł, choć nie sądzę, by wiele wniosło to w treść książki, ale najwyraźniej miał to być swego rodzaju przerywnik. Wracając do bohaterów... na pierwszy plan wysuwa się oczywiście Malin Fors, kobieta z przeszłością, samotna matka i alkoholiczka. W tym miejscu uśmiechnęłam się lekko, gdyż nie tak dawno w dyskusji na temat kryminałów padło stwierdzenie, że autorzy powielają schematy i policjanci wielokrotnie są w nich alkoholikami z ciężkim bagażem życiowym, a przestępcy posiadają zaburzenia psychiczne oparte na  trudnym dzieciństwie, molestowaniu itp. Jednak nie są to wyłącznie schematy, ale także statystyki oparte na życiu. Zatem jak sami widzicie, policjantka u Kallentofta powiela schematy, ale czytając przekonacie się, że autor także je obala, a w którym miejscu... nie zdradzę.

Podsumowując: styl Kallentofta w moim przypadku bardzo na tak, autor sprawił mi wielką przyjemność tym, że nawet nie domyśliłam się, kto mógł zamordować biednego staruszka. Liczne wątki splatały się, pobudzały do główkowania "kto i czemu", nic nie było oczywiste, zakończenie przypadło mi do gustu swoją prostotą i realizmem. Nieco żałuję, że wszystko jest tutaj proste i szybkie, bo czasem lubię się delektować kryminałem, a tu po prostu parłam do przodu, by poznać rozwiązanie. Ale mam ochotę poznać bliżej tę serię, co mówi samo za siebie. 








środa, 21 stycznia 2015

191. Leslie Carroll KRÓLEWSKIE ROMANSE

Jak pewnie łatwo się domyślić, królewskie romanse niewiele wspólnego mają z bajką, w której "wszyscy żyli długo i szczęśliwie". Nie we wszystkich przypadkach wiążą się także z miłością, już prędzej z pożądaniem, a także walką o wpływy, bogactwo i ... szacunek. 


Leslie Carroll jest amerykańską autorką komedii romantycznych i powieści historycznych, które wydaje pod pseudonimem. Pisze także książki niebeletrystyczne. Na kartach "Królewskich romansów" wiedzie czytelnika po alkowach władców mniej i bardziej znanych, współczesnych i tych, którzy żyli przed wiekami. 

To tematyka absorbująca, która wbrew pozorom nie kręci się wyłącznie wokół sypialni i łóżka. Darmo tutaj również poszukiwać wyuzdanych rozkoszy, jakim oddawali się królowie i ich metresy. W wielu przypadkach romans toczący się na dworze wiązał się z ogromnymi wpływami królewskich kochanek, dużym szacunkiem i przywilejami, którymi nie mogła poszczycić się nawet żona władcy. Związek dyktowany pożądaniem wiązał się z politycznymi wpływami, a jego przebieg był obwarowany licznymi postanowieniami i wymogami dworskiej etykiety. Książka Leslie Carroll nie jest więc wyłącznie zapisem miłostek, które mniej lub bardziej wyrazistym tuszem zapisały się na kartach historii. Przede wszystkim jest obrazem królewskiego, książęcego bądź hrabiowskiego dworu, na którym do głosu dochodzi namiętność, chęć dominacji, posiadania pieniędzy i wpływów. 

Na kartach "Królewskich romansów" spotkać można zarówno postaci współczesne - jak książę William i jego żona, księżna Katarzyna, jak i tych, którzy żyli przed dwustu, trzystu lat i dawniej. Nie mogło tutaj zabraknąć Ludwika XIV i jego dwóch słynnych metres: markizy de Montespan i markizy de Maintenon. Opisano także związek Katarzyny Wielkiej i Grigorija Potiomkina, jak również przytoczono historię być może platonicznej miłości Marii Antoniny. Miłym zaskoczeniem był dla mnie polski akcent, choć zupełnie się go nie spodziewałam. Ale wszak miłość, jaką cesarz Napoleon Bonaparte zapałał do pani Walewskiej godna była opisania. Hrabina zasłynęła swą namiętnością do tego stopnia, iż jej nazwiskiem ochrzczono linię kobiecych kosmetyków oraz... ciasto :) Zaskakująca była również obecność króla Jerzego VI, którego walkę ze słabością mogliśmy podziwiać w filmie "Jak zostać królem". W walce z jąkaniem króla wspomagała oddana małżonka i to właśnie miłości króla Jerzego i jego żony, Elżbiety poświęcony jest cały rozdział. Książka Leslie Carroll opisuje bowiem nie tylko słabostki i namiętności władców, ale także głębokie i szlachetne uczucia, jak w wypadku Jerzego VI.

"Królewskie Romanse" to 600 stron, 12 rozdziałów opisujących kuluary dworskiego życia, chwil, gdy do głosu dochodzi namiętność, a rozsądek ustępuje pragnieniu cielesnych żądz. Jednak książka jest także zapisem ważnych wydarzeń historycznych, które były tłem rozgrywających się miłostek, a w niektórych przypadkach były z nimi powiązane. Nie można bowiem zapomnieć, że niejednokrotnie miłość tudzież pożądanie władcy zmieniało bieg historii. Jak potoczyłyby się losy brytyjskiej monarchii, gdyby król Edward VIII nie abdykował, by połączyć się z ukochaną kobietą? Jakim byłby królem? Gdzie poprowadziłby swoich poddanych? Jego decyzja zaważyła na losach świata, czyż nie?

Atutem książki jest lekkość pióra, dzięki której poznawanie historii królewskich romansów jest czystą przyjemnością. Oczywiście, by ta książka przypadła do gustu, tematyka monarchii, dworskiego życia czy samych władców musi być czytelnikowi bliska. Nie jest to powieść, nie ma dialogów, nie da się jej przeczytać szybko. Niemniej autorka potrafi zainteresować przedstawianymi faktami i można wyraźnie wyczuć, że królewskie romanse, życie, dzieje są po prostu jej pasją. Z pewnością w pozycji tej bardzo brakuje jakichkolwiek zdjęć. Dla porównania Kamil Janicki w Damach Złotego Wieku zadbał o liczne ilustracje, dopełniające historii. Tutaj tego brakuje, a przecież chciałoby się od razu zerknąć, czym namiętne metresy nęciły władców, czy naprawdę były piękne? W sytuacji, gdy nie ma tych zdjęć, pozostaje tylko Wikipedia. I brak zdjęć uznaję za jedyny mankament tej książki. 



niedziela, 18 stycznia 2015

190. Milenkowe Czytanie: KRÓLOWA ŚNIEGU Hans Christian Andersen

Istnieją baśnie z dzieciństwa, których się nie zapomina. Dla mnie taką baśnią na zawsze pozostanie Królowa Śniegu Hansa Christiana Andersena. 


Historii Kaja i Gerdy nikomu przedstawiać nie trzeba. Niezwykła baśń Hansa Christiana Andersena opowiada o chłopcu, w którego sercu utkwił kawałek szkła z diabelskiego zwierciadła. Jego najbliższa przyjaciółka przebyła długą drogę i przeżyła niebezpieczne przygody, by uwolnić Kaja spod wpływu Królowej Śniegu. Pełna czaru opowieść o miłości i przywiązaniu, o dziecięcej niewinności i sile przyjaźni. W śnieżnej, bajkowej scenerii, która za sprawą daru słowa najsłynniejszego bodajże duńskiego pisarza jak malowana staje przed naszymi oczyma, rozgrywa się jedna z najpiękniejszych baśni świata. Kochają ją dzieci, nie zapominają o niej dorośli. Bo baśnie Andersena są na tyle uniwersalne, że podobają się w każdym wieku i odsłaniają przed nami różne przesłania. Dla dzieci są magiczną opowieścią, dorosłych wzruszają, przywodząc na myśl chwile dzieciństwa. 

Królowa Śniegu jest jedną z najsłynniejszych baśni pióra Hansa Christiana Andersena i doczekała się licznych przekładów i wydań. Nakładem Wydawnictwa M ukazała się wyjątkowa odsłona tej opowieści. Ilustrowana jest ona pięknymi rysunkami Vladyslava Yerko, ukraińskiego artysty, który tworzył ilustrację między innymi do Podróży Guliwera, Alicji w Krainie Czarów, czy książek Paulo Coelho. Za ilustracje do Królowej Śniegu otrzymał on zresztą prestiżową nagrodę, czemu trudno się dziwić, wpatrując się w pełne kolorów, duże obrazki. Każdy z  nich wydaje się być magicznymi drzwiami, które przenoszą czytelnika w świat baśni. Ilustracje Yerko są przepełnione barwą i detalami. Patrząc na nie, zwraca się uwagę na misterny wzorek na kafelkach i romantycznie wywinięte rzęsy lalki. Wszystko jest starannie dopracowane, piękne i takie ... bajkowe. Wprost idealne dla opowieści Andersena! Zresztą zobaczcie sami na filmiku przygotowanym przez wydawnictwo!



To wydanie Królowej Śniegu jest naprawdę piękne i eleganckie, przez co książka ta doskonale nadaje się na prezent. Co tu dużo mówić: ta księga po prostu wzbudza zachwyt. Duży format, twarda i solidna lakierowana oprawa oraz dodatkowo obwoluta. Ta ostatnia według mnie jest zbędna, przeszkadza podczas czytania, Milenka raz dwa się jej pozbyła. Kolorowe ilustracje o słusznym rozmiarze przyciągają dziecięce oczka i ... podobają się nawet bardziej niż sama baśń. Cóż, Hans Christian Andersen musi pogodzić się z tym, że jego baśń dla trzylatki jest za długa. Można ją jednak podczytywać po trochu, rozdziałami... chyba że tak jak w naszym przypadku... dziecko zaśnie, a mama z szeroko otwartymi ustami pochłonie jedną z ulubionych baśni z dzieciństwa...

Baśnie Andersena różnią się od innych baśni, trzeba o tym pamiętać. Więcej w nich życia, typowo ludzkich zachowań, choć zdarzają się piękne królewny i syrenki, niejednokrotnie opowieści o nich zaprawione są nutką goryczy. Jak życie. Dlatego dzieła Andersena doskonale sprawdzą się w przypadku troszkę starszych dzieci, które lepiej pojmą mądrości w nich zawarte. Język opowieści również nie należy do najłatwiejszych, taka uroda baśni Andersena. Niemniej Królową Śniegu z ilustracjami Yerko warto po prostu mieć. Nie wiem, jak Wy, ale kiedy ja widzę tak pięknie i starannie wydane książki, czuję, jak robi mi się ciepło w okolicach serca :)







czwartek, 15 stycznia 2015

189. Paullina Simons BELLAGRAND

Do jakich poświęceń zdolna jest miłość? W swojej powieści Paullina Simons przekonuje nas, że do olbrzymich. Prawdę powiedziawszy, śledząc losy głównych bohaterów, nie mogłam wyjść z podziwu, ile jest się w stanie ścierpieć dla miłości...


Ona, piękna imigrantka z Włoch, która w amerykańskiej rzeczywistości pragnie ułożyć swoje życie. On, potomek jednej z najbardziej wpływowych rodzin w mieście, który pewnego dnia rzucił wszystko, by być z  nią. Namiętna i gorąca miłość, która jednak nie mieni się wyłącznie kolorami tęczy. Momentami jest czerwona, kiedy on oddaje się swoim politycznym przekonaniom, momentami czarna, gdy ją oszukuje, kłamie i manipuluje nią. Pomimo to wciąż razem... na ogarniętych strajkami uliczkach Massachusetts, w pięknej i tajemniczej posiadłości Bellagrand. Gdzie jeszcze rzuci ich los?

Za każdym razem, gdy w mojej rozmowie z innymi czytelniczkami pada nazwisko Paulliny Simons, natychmiast pojawia się zapewnienie, że jej najlepszym dziełem jest trylogia opisująca losy Tatiany i Aleksandra. Oczywiście to zapewnienie nie pojawia się z  mojej strony, gdyż nie miałam przyjemności czytać Jeźdźca Miedzianego i pozostałych części. Po lekturze Bellagrand muszę jednak powiedzieć, że cieszę się, że jeszcze nie czytałam najsłynniejszych powieści Simons. Dlaczego? Chociażby z tego powodu, że w Bellagrand i poprzedzających tę powieść Dzieciach Wolności, powołała ona do życia postaci znane z trylogii Jeźdźca Miedzianego i pozwoliła swoim czytelnikom poznać ich wcześniejsze losy. Mówiąc prościej: Dzieci Wolności i Bellagrand opisują losy rodziców Aleksandra, najsłynniejszego bohatera Simons. 

Bellagrand jest kontynuacją wcześniejszej powieści Paulliny Simons, jednak jej konstrukcja pozwala czytać te dwie części zupełnie osobno i czytając tylko drugą z nich, nie odczuwa się braku pierwszej. Jeśli jednak będzie się miało okazję przeczytać wcześniej Dzieci Wolności, zachęcam, gdyż to z pewności da jeszcze inne spojrzenie na dalsze losy bohaterów. Bellagrand skupia się przede wszystkim na losach Giny i Harry'ego, którzy są już małżeństwem i prowadzą wspólne życie. Ich relacje są wyjątkowo skomplikowane. Choć łączy ich gorąca miłość i nie mniej gorąca namiętność, wyraźnie można wyczuć, że prawdziwą miłością mężczyzny jest co innego. Powieść Simons jest świetnym zapisem zderzenia wyobrażeń i rzeczywistości. I choć czytelnik jest świadkiem bolesnych chwil w związku tych dwojga i niejednokrotnie ma ochotę nimi potrząsnąć, oni z zadziwiającą mocą tkwią w małżeństwie, które wydaje się nie mieć racji bytu. 

Dużym atutem powieści są jej bohaterowie. Paullina Simons stworzyła postaci, które bardzo mocno zapadają w pamięć i oddziałują swoim postępowaniem i decyzjami na czytelnika. Momentami aż ma się ochotę powiedzieć im do słuchu, innym razem się im współczuje, nie sposób być wobec nich obojętnym. Co ciekawe, początek powieści zapowiada coś zupełnie innego, niż otrzymujemy w dalszej części, końcówka wprowadza w konsternację. Autorka potrafi zaskoczyć i plątać losy swoich bohaterów w taki sposób, że im samym trudno za tym nadążyć. 

Bellagrand jest powieścią dynamiczną, a zarazem przepełnioną treścią. Autorka dołożyła starań, by wypełniły ją wydarzenia ważne dla bohaterów, ale zarazem dla Ameryki początku dwudziestego wieku. I choć uwaga czytelnika skupia się przede wszystkim na Ginie i Harrym, nie sposób przeoczyć doskonale skonstruowanego tła, które przedstawia przemiany zachodzące w Stanach Zjednoczonych w tym okresie. Książka odznacza się dobrym, łatwo przyswajalnym językiem, być może nie połyka się jej, ale to raczej w tym wypadku zaleta, nie wada. Po prostu Bellagrand wymaga pewnego skupienia, by ogarnąć sytuację polityczną i osobiste zawirowania bohaterów. Myślę, że to obowiązkowa pozycja dla fanów twórczości autorki, ale tych raczej do lektury zachęcać nie trzeba. Bellagrand będzie również doskonałą powieścią dla czytelniczek, które cenią dobry obyczaj z nutką historii, lub po prostu lubią klimat Ameryki lat dwudziestych i wcześniejszych. 







piątek, 9 stycznia 2015

188. Stephen King PRZEBUDZENIE

Stephen King przez wielu czytelników uznawany jest za Króla Horroru. Posiada na całym świecie miliony fanów, którzy tylko czekają, jak na półki księgarni trafi kolejna jego książka. Nieskromnie przyznam, że jestem właśnie takim fanem i na stojąco połykam wszystko, co Mistrz stworzy. Dlatego dzisiejsza opinia opinią właściwie nie będzie. Nie będzie również peanem na cześć kunsztu mojego ulubionego autora. Będzie zbiorem zachwytów i rozczarowań, jakie przyniosło mi Przebudzenie. 

Najnowsza (na chwilę obecną) powieść Stephena Kinga zapowiadana była jako straszna i przerażająca. Pomimo to darmo szukać tutaj potworów czy chociażby maniakalnych morderców, siejących spustoszenie w większości powieści Mistrza. Gdzie zatem tkwi groza Przebudzenia? Z pewnością w samych bohaterach powieści i w tym, do czego okazują się zdolni. Miłośnicy wampirów (Miasteczko Salem), nadprzyrodzonych zjawisk (Lśnienie) czy innych potworów mogą poczuć niedosyt. King się zmienił, pisze inaczej i choć nie mniej świetnie, to obecnie strach, którego jest wyśmienitym sprzedawcą ma zupełnie inną postać. 

Na kartach Przebudzenia czytelnik poznaje Jamiego Mortona, rezolutnego chłopca, który wraz ze swoją dość liczną rodziną mieszka w niewielkiej miejscowości w Maine. W tym momencie większość fanów Kinga zaciera ręce z uciechy: idylliczny klimat Nowej Anglii sprzed kilkudziesięciu lat, wielu z nas właśnie za to uwielbia powieści Kinga. Jednak tym razem autor pozwala nam spotykać swoich bohaterów na przestrzeni pięćdziesięciu lat, w różnych miejscach i sytuacjach. Całość spinają postaci Jamiego oraz pastora Charlesa Jacobsa. Kaznodzieja, który przybył do Harlow, kiedy Jamie był jeszcze małym chłopcem, zdobył serca swoich parafian hipnotyzmem i energią, a następnie został przez nich wygnany, gdy wyklął Boga, pojawia się w życiu Jamiego wielokrotnie. Przez kolejne lata obydwaj mężczyźni zmieniają się, każdy z nich ma swoje własne demony, z którymi musi się zmierzyć, każdy z nich ma cel, ku któremu zmierza. Kulminacja paktu, który niegdyś zawarli, niesie nowe znaczenie przebudzenia...

Przebudzenie Kinga jest kolejną powieścią, którą Mistrz odchodzi od klasyki gatunku. Nie spotkamy w niej nawiedzonych miejsc, sama treść nie przeraża, niektóre momenty przywodzą na myśl zgrabnie skonstruowaną obyczajówkę. Poznajemy więc bohaterów, pozwalamy im opowiedzieć swoje historie i obserwujemy, jak żyją i dojrzewają. Mimo to wyraźnie możemy wyczuć nastrój grozy, swoisty niepokój, który ostrzega nas, że to jeszcze nie to... bo to, co ma nastąpić, dopiero znajdziemy. I tak naprawdę nie wiemy, kiedy nastąpi, ani czym będzie. I to jest tej najpotężniejszy strach w Przebudzeniu Kinga: niepokój, niepewność, nieznajomość. Wiemy jedynie, że cokolwiek to będzie, okaże się powiązane z dwoma głównymi bohaterami książki. 

Przebudzenie jest książką, która część czytelników zachwyciła, część nieco rozczarowała. Mam problem z jednoznacznym umiejscowieniem się w jednej z wymienionych grup. Lubię Kinga pachnącego obyczajem, lubię wątki codziennego życia, które znaczą jego historie, lubię nastrój grozy, który wiąże supeł gdzieś w moim żołądku. Przebudzenie przeczytałam zachłannie i szybko, być może zbyt szybko... Nie zdążyłam się rozsmakować w tej książce, a moment kulminacyjny nastąpił dla mnie zdecydowanie zbyt szybko. Wydawać by się mogło, że pod tym względem książce nie można nic zarzucić - przecież to ponad 500 stron. Jednak jest to ponad 500 stron drukowanych tak dużą czcionką, że chyba książkę wydano z myślą o pierwszakach :P Poważnie zaś mówiąc: ta powieść Kinga jest dla mnie zbyt krótka i nawet wielka czcionka tego nie zmieni! Równocześnie jest to książka napisana świetnie, głęboka, mocna i bardzo mroczna. Według mnie daleko jej do TO czy Lśnienia, niemniej King udowadnia, że pomysły mu się nie kończą i że potrafi nas zaskoczyć. Niemniej to tylko moje zdanie, bo ja po prostu wolę TAMTEGO Kinga. I marzę, że po raz kolejny napisze coś w klimacie Ciała czy Miasteczka Salem, nawet niekoniecznie z wampirami :) 

Myślę, że przeczytam Przebudzenie kolejny raz i mocniej skupię się na ścieżkach, którymi prowadził swoich czytelników King. Być może wówczas wyraźniej zauważę to, co podkreślił, to co chciał nam przekazać. A jest tego naprawdę wiele, gdyż Mistrz swoim piórem zahaczył o kwestię wiary, fanatyzmu, śmierci, ciekawości, co kryje się po drugiej stronie. Być może Przebudzenie mnie nie przeraziło, być może nie skłoniło mnie do żadnych poważniejszych refleksji, ale jest to dobra książka. A wiem z doświadczenia, że ile razy bym nie wracała do tytułów Kinga, tyle razy znajdę w nich coś nowego i innego. 


środa, 7 stycznia 2015

187. Sarah Dunant KREW I PIĘKNO

Rodzina Borgiów od dawien dawna wzbudza gorące emocje. Jej członkowie, ściśle związani z kościołem, nie unikali cielesnych uciech i nie ustępowali w swoim dążeniu do władzy. Ich losy stały się inspiracją dla malarzy, pisarzy i reżyserów filmowych. Również Sarah Dunant w swojej najnowszej powieści zdecydowała się zmierzyć z legendą słynnej papieskiej rodziny...


Włochy, XV wiek. Rodrigo Borgia jest ambitnym kardynałem, który ceni dobre trunki, obfite jadło i piękne kobiety. Mężczyzna ma ambicje sięgnąć po najwyższy kościelny urząd i w 1492 roku zasiada na papieskim tronie. Ta chwila nie jest zwieńczeniem jego politycznych zagrywek. Jako papież Aleksander VI wciąż rozstawia pionki na szachownicy, używając w ich roli swoich dzieci, synów: Cezara, Juana i Jofre oraz pięknej córki Lukrezii. Ta ostatnia marzy o uczuciu i rodzinnym szczęściu, jednak szybko się przekona, że wśród politycznych sojuszy brakuje miejsca na miłość. 

Względem rodziny Borgiów padło już wiele zarzutów. Jej członkom zarzucano nadmierne zamiłowanie do władzy i hulaszczego życia. Przypisywano im zbrodnie, zamachy, intrygi i seksualne wyuzdanie. Piętnowano za skłonności do kazirodczych stosunków. I choć wiele z tych zarzutów zostało podważone przez historyków, do słynnej papieskiej rodziny na stałe przylgnęła nieładna i cokolwiek brzydko pachnąca łatka...

Sarah Dunant jest cenioną na całym świecie autorką powieści historycznych, której książki zdobyły wiele nagród. Powieść Krew i piękno jest moim drugim spotkaniem z pisarką. Powieść Święte serca, która trafiła w moje ręce w ubiegłym roku, nie wzbudziła jednak mojego zainteresowania. Jej język był dosyć nieprzystępny, a sama treść nie zaintrygowała mnie na tyle, bym stłumiła chęć porzucenia lektury. Zupełnie inaczej było z najnowszą powieścią Sarah Dunant. Owszem, książka została napisana dość specyficznym językiem, nie brakuje w niej zwrotów charakterystycznych dla przedstawionego okresu renesansu, mimo to czyta się ją - może nie płynnie i szybko, ale naprawdę dobrze. Wydarzenia następujące po sobie są intrygujące i ciekawe, co popycha do dalszej lektury i nie pozwala odłożyć książki. Efekt? Niemal 600 stron przeczytanych w dwa-trzy wieczory. To nie zdarza mi się zbyt często.

Powieść Sarah Dunant skupia się przede wszystkim na losach trzech przedstawicieli rodziny Borgiów: Rodriga, Cezara oraz Lukrezii, jednak nie pomija znaczenia pozostałych jej członków. Na jej kartach spotkamy wszystkie postaci, które w mniejszym bądź większym stopniu połączone były z papieską rodziną. Dzięki lekturze czytelnik ma szansę przyjrzeć się, jak funkcjonał w tamtym okresie papieski dwór, jak aranżowano małżeństwa, a przede wszystkim jak wyglądało zwykłe, rodzinne życie papieża i jego rodziny. Przeplata się ono z politycznymi intrygami, morderstwami i bitwami, a także matrymonialnymi mariażami. Z książki Sarah Dunant wysnuwa się obraz brutalnej, pełnej zasadzek i intryg rzeczywistości, ale nie jest to rzeczywistość wyłącznie Borgiów, ale wszystkich rodów, które w tamtym okresie zabiegały o władzę - kościelną i polityczną - we Włoszech. 

Krew i piękno jest powieścią napisaną bardzo dobrze i można zauważyć, że Sarah Dunant doskonale przygotowała się do jej stworzenia. Sama autorka zaznacza, że wydarzenia przedstawione na kartach jej powieści, choć zainspirowane prawdziwymi wydarzeniami i historyczną bibliografią, są dziełem wyobraźni. Jednej rzeczy Sarah Dunant wybaczyć nie umiem, mianowicie tytułu tej książki. Owszem, nie brakuje w niej i krwawych wydarzeń i piękna... jednak wydaje się być on zupełnie oderwany od powieści, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że "pachnie" romansem. Tytułem się więc nie sugerujcie, jeśli cenicie powieść historyczną, wydarzenia z odległej przeszłości, epokę renesansu, klimat włoskich dworów, a przede wszystkich intryguje was rodzina Borgiów, zachęcam do przeczytania powieści Sarah Dunant. 



poniedziałek, 5 stycznia 2015

186. Mary Kubica GRZECZNA DZIEWCZYNKA

Wiodła spokojne, poukładane życie. Marzyła o czymś emocjonującym. Kiedy została porwana, pożałowała swoich marzeń.

Mia pochodzi ze znamienitej rodziny. Jej ojciec jest sędzią, najważniejsze dla niego są pozory. W przeciwieństwie do siostry, Mia nie spełnia oczekiwań ojca, nie zdecydowała się na studia prawnicze  i została "tylko" nauczycielką. To wszystko sprawia, że jej stosunki z rodzicami są dosyć napięte i chłodne. Pewnego dnia jednak Mia znika, uprowadzona przez tajemniczego mężczyznę. Śledztwo w sprawie jej zaginięcia prowadzi detektyw Gabe Hoffman, który zauważa, że w rodzinie Denettów nie wszystko jest krystaliczne. 

Napisanie o powieści Grzeczna dziewczynka autorstwa Mary Kubica jest dla mnie na lada wyzwaniem. To jedna z tych książek, o których wystarczy powiedzieć jedno słowo za dużo i wszystko zepsuć, zdradzając treść. Powieść Mary Kubica nie jest klasycznym thrillerem, w którym role podzielone są na dobre i złe, a dzielny stróż prawa ściga okrutnego zbrodniarza. Osią powieści jest porwanie młodej kobiety, a przeplatające się wydarzenia z kart książki dotyczą zarówno przestępstwa, jak i okresu po nim. Mimo to autorka zadbała, by niczym nie zdradzić się przed czytelnikiem, a tajemnica porwania Mii pozostaje tajemnicą do samego końca...

Historia Grzecznej dziewczynki została opowiedziana ustami czterech narratorów i wbrew temu, czego można się tutaj spodziewać, opowieści porwanej kobiety jest najmniej. Czytelnik ma szansę poznać tę sprawę z perspektywy detektywa prowadzącego sprawę, matki zaginionej Mii oraz samego porywacza. Przedstawiane przez nich wydarzenia, pozwalają uzyskać obraz młodej kobiety oraz tego, co stało się jej udziałem. Prosty, przystępny język, brak opisów, duża i wyraźna czcionka - to wszystko sprawia, że książkę czyta się niezwykle szybko i płynnie. Za sprawą wątku kryminalnego Grzeczna dziewczynka jest powieścią emocjonującą i trzymającą w napięciu. Warto jednak przyjrzeć się jej także pod kątem stosunków rodzinnych i osobowości bohaterów książki, gdyż stanowią one ważną i interesującą część tej historii. 

Grzeczna dziewczynka jest debiutem Mary Kubica i śmiem twierdzić, że jest to debiut udany. Nie jest to książka wielkiego kalibru, być może niejedna osoba określi ją mianem czytadła. Jednak trzeba zaznaczyć, że ta historia świetnie wpasowuje się w ramy swojego gatunku - kobiecego thrillera, nie brakuje tutaj emocji, strachu, uczuć, a przede wszystkim elementu zaskoczenia. I tym elementem zaskoczenia, nieprzewidywalnością, innością - książka u mnie bardzo zaplusowała.