niedziela, 29 czerwca 2014

137. Iza Skabek ALFABET OWOCOWO - WARZYWNY (Milenkowe czytanie)

Dzisiejsza recenzja będzie niezwykła. Niezwykła pod tym względem, że nieczęsto mam okazję recenzować książeczki dla dzieci, choć moja córeczka ma ich już "trochę". Najwyższa pora im się przyjrzeć. Okiem mamy, okiem czytelniczki i oczywiście okiem Milenkowym :)

Nasze recenzje - bo skoro to książeczki Milenki, to i ona powinna brać w nich udział czynny - będą zawierać nie tylko moje spostrzeżenia, ale także zdjęcia, które najlepiej zobrazują emocje mojego dziecka towarzyszące lekturze!

Na pierwszy ogień bierzemy ALFABET OWOCOWO-WARZYWNY Izy Skabek. 
Książeczka od pani Izy dotarła do nas w ubiegłym tygodniu we wspaniałej kopercie z kolorową bajkową postacią. Koperta spotkała się z tak gorącym przyjęciem, że została zamęczona na strzępki. :D

izaskabek.pl


Alfabet owocowo -warzywny to zbiór krótkich wesołych wierszyków dotyczących warzyw i owoców. Każdej literce przypisany jeden zdrowy przysmak. Czy pani Izie udało się znaleźć owoce i warzywa na każdą literkę naszego abecadła? Zdradzimy tylko tyle, że użyła wszystkich liter, a pod jedną z nich ukryła niebagatelne zadanie dla czytelników: i tych małych i tych dużych. 

Książeczka wzbudziła w Mili wielki entuzjazm. Uwielbia wierszyki i kolorowe ilustracje. 
Poza tym na kartach Alfabetu spotkała swoich znajomych: jagody, gruszkę, pomidora i wielu innych. 




Wierszyki są rymowane i sympatyczne. Każdy z nich opowiada króciutką historyjkę, opisuje warzywo bądź owoc, czasem wychwalając jego zalety, czasem sobie z niego troszeczkę żartując. Rymowanki są króciutkie, takie na cztery linijki. Łatwo wpadają w ucho, są więc idealne dla małych dzieci, które próbują swoich sil w recytacji :)


Na jednej ze stron spotykamy zarumienioną ze wstydu figę. A po sąsiedzku ulubienicę Milenki: gruszkę :)

Pewnie, że coś wiem o fidze 
Pestki ma i słodki miąższ.
Więcej wiem, lecz ja się wstydzę
tak o fidze mówić wciąż. 



Ilustracje do Alfabetu wykonała pani Dorota Prończuk. Są zabawne i kolorowe. Narysowane przez panią Dorotę owoce i warzywa ukazują dzieciom swoje sympatyczne pyszczki. Choć nie wszystkie się uśmiechają. No, ale powiedzcie sami, jak tu się uśmiechać, gdy jest się kwaśną cytryną? 


Alfabet Owocowo -Warzywny to świetna propozycja dla dzieci w różnym wieku. Przedszkolaki z chęcią nauczą się wesołych wierszyków. Duża i wyraźna czcionka zachęca do samodzielnych prób czytania. 

Maluchy zachwycą się kolorowymi ilustracjami i poznają nowe warzywa i owoce. Być może książeczka pomoże mamie jakiegoś niejadka przekonać go, że witaminki bywają sympatyczne? Takie w sam raz do brzuszka?


Książeczka wpisała się u nas w idealny czas. Milenka zabrała ją na spotkanie Grupy Zabawowej w bibliotece, które odbywało się pod hasłem "Owocowa Kraina". Który owoc podbił serce mojej córeczki? 
Agjest proszę państwa, agjest stał się naszym przyjacielem, choć... MIla jeszcze nie wie, jak smakuje. 

Już wkrótce ukażą się kolejne książeczki Pani Izy z serii Alfabetki. 

Alfabet domowych przedmiotów 
Alfabet kulinarny                         
 Alfabet muzyczny                         

W księgarniach dostępny jest ZOOalfabet :)  
Inne książeczki Pani Izy możecie obejrzeć i zakupić na stronie:  http://izaskabek.pl





                 
                    

piątek, 27 czerwca 2014

136. Consilia Maria Lakotta MARISKA Z WĘGIERSKIEJ PUSZTY


Wielu spośród nas zna przysłowie "Polak- Węgier, dwa bratanki...", które sławi ciepłe relacje między naszymi narodami. Niewielu wie, jak wiele wspólnego mają nasze losy i jak zbliżone są dramatyczne wydarzenia, które stały się udziałem naszych rodaków...

Węgierska puszta, bezkresny step, po którym hula wiatr i ogniste rumaki strzeżone przez czikosów. Zakochani narzeczeni, którym po trzynastu latach oczekiwania łaskawy pan w końcu zezwolił na ślub i pójście "na swoje". Malownicza czarda położona nad gliniastym brzegiem spokojnie toczącej wody Cisy. Opowieść Consilii Marii Lakotty zaczyna się idyllicznie i spokojnie. Czegóż możemy się spodziewać, jeśli nie roześmianych bosonogich dzieciaków biegających po podwórko i czułej matki kreślącej znak krzyża nad bochenkiem ciemnego chleba? Jednak podobne oblicze "Mariski z węgierskiej puszty" jest dane czytelnikowi jedynie przez krótką chwilę. Dzieje rodziny Vargasów - Mariski, jej męża Jarosa, a w przyszłości także ich dzieci - raz i na zawsze zostają splecione z bolesnymi wydarzeniami, jakie stały się udziałem Węgier w latach 1910- 1953.

Nie miałam wcześniej przyjemności czytać powieści, która wyszła spod pióra Consilii Marii Lakotty i nie miałam pojęcia, czego mam się spodziewać. O historii Węgier wiedziałam również bardzo niewiele, co tylko potęgowało zainteresowania, z jakim podjęłam lekturę. Szybko przekonałam się, że nie jest to książka, którą można "połknać". To poważna historia, która zawiera wiele dramatycznych przesłań i zapisów historii, więc nie można jej szybko przebiec oczyma. Należy poświęcić jej nieco zadumy i refleksji, tym bardziej, że autorka zadbała, by "Mariska z węgierskiej puszty" stała się dogłębnym zapisem "cierpień narodu węgierskiego".

Stworzone przez pisarkę tło obyczajowo - historyczne dało mi dość dokładny obraz węgierskiego krajobrazu z początku dwudziestego wieku i lat późniejszych. Consilia Maria Lacotta musiała być osobą obdarzoną niesamowitym zmysłem obserwacji, jak również talentem to obrazowania ludzkich zachowań i nastrojów panujących wśród Węgrów. Wydarzeniom, których świadkiem  za sprawą powieści staje się czytelnik, towarzyszy atmosfera strachu, smutku i napięcia. Równocześnie trudno powstrzymać uczucie wzruszenia dławiące w gardle i poczucie dumy, gdy widzi się niezłomność człowieka, jego siłę, wiarę i serce.

Tak, zdaję sobie sprawę z tego, jak tajemniczo brzmi moja dzisiejsza recenzja i jak niewiele szczegółów zdradzam. Wydaje mi się jednak, że takie historie należy poznawać samemu, osobiście je interpretując i wyciągając z nich pouczające wnioski. Moje wrażenia dotyczące lektury tej powieści były bardzo różnorodne. Towarzyszyła mi cała gama uczuć: zachwyt nad doskonałym piórem autorki i barwną paletą postaci, smutek i łzy, kiedy wydarzenia z kart książki przybierały niebezpieczny obrót, wzruszenie, gniew, współczucie.

Jedno mogę napisać z całą stanowczością: "Mariska z węgierskiej puszty" do piękna i mądra historia, którą warto poznać i zatrzymać w swoim sercu i myślach na nieco dłużej...



czwartek, 26 czerwca 2014

Zapowiedź! Edyta Świętek CIENIE PRZESZŁOŚCI PREMIERA 16 LIPCA!!!


Już 16 lipca nakładem wydawnictwa Replika ukaże się najnowsza powieść Edyty Świętek, autorki min. Zakręconego życia Madzi Kociołek czy Wszystkich kształtów uczuć, których recenzje zamieszczałam już na blogu. 
Przedpremierowa lektura Cieni Przeszłości będzie dla mnie wielką przyjemnością, szczególnie, że darzę autorkę wielką sympatią, jestem fanką jej twórczości, a i zapowiedź jej powieści brzmi zachęcająco i tajemniczo. O czym się zresztą przekonajcie poznając zarys fabuły, lub czytając fragment dostępny na stronie wydawcy TUTAJ

Kiedy Karina budzi się w szpitalu, nie pamięta niczego ze swojej przeszłości, nawet własnego imienia. W powrocie do zdrowia z wielką cierpliwością pomaga jej Wiktor, który utrzymuje, że przed napadem, w wyniku którego kobieta straciła pamięć, planowali wspólne życie. 

Mimo amnezji, dziewczynę wciąż ścigają demony z przeszłości. Tajemniczy wróg nie odpuszcza, włamując się do jej mieszkania, niszcząc jej rzeczy i ponawiając groźby i wyzwiska. Kobieta postanawia odkryć, kto i dlaczego nienawidzi jej tak bardzo, że aż wynajął zbirów, aby ją zaatakowali. To, czego Karina dowie się na temat własnej osoby, może się jej jednak wcale nie spodobać… 
Jednocześnie kobieta będzie musiała zmierzyć się z własnymi uczuciami. Choć wszystko wskazuje na to, że przed napadem faktycznie była narzeczoną Wiktora, w jej powracających wspomnieniach coraz częściej pojawia się tajemniczy mężczyzna…




Dziękuję Wydawnictwu za możliwość przedpremierowej lektury książki :)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

135. Anna Drzewiecka CIOTKI


Większość z nas przechowuje wspomnienia, jak drogocenne pamiątki. Anna Drzewiecka swoje wspomnienia przeniosła na karty powieści wydanej nakładem Wydawnictwa m. Tym samym uchyliła drzwi do swojego dzieciństwa, zapraszając weń czytelnika. Skorzystałam z zaproszenia autorki i wkroczyłam do świata jej wspomnień. Co tam zastałam?

Będąc dzieckiem większość z nas marzy, by jak najszybciej stać się dorosłym. Kiedy jednak do tego dochodzi, po pewnym czasie zauważamy, że tęsknimy za beztroską dziecięcych lat, kiedy swoją troską i opieką otaczali nas dorośli. Anna Drzewiecka wraca wspomnieniami do dni swojego dzieciństwa, przywołując obrazy osób, które najmocniej odcisnęły się w jej pamięci i tworząc swoiste drzewo genealogiczne. Tytuł powieści nawiązuje właśnie do ośmiu jej ciotek, kobiet różnych pod względem wyglądu, zachowań, sposobu okazywania uczuć, ale barwnych i wyrazistych we wspomnieniach małej dziewczynki. Obok nich na stronach powieści poznajemy także babunię, dziadka, służącą Różę, obecne w rodzinie zwierzęta, jak również zagłębiamy się w atmosferę wakacji i dziecięcych przyjaźni. Autorka nawiązuje także do źródeł swojej rodziny, jak także i przybliża jej niełatwe wojenne losy.

Powieść "Ciotki" nie jest obszerną historią, rozdziały zajmują od kilku do kilkunastu stron. Swoje wspomnienia autorka snuje spokojnym, bardzo nostalgicznym tonem, który koi czytelnika. Nie znajdzie się tutaj dynamicznej akcji i zwrotów akcji, powieść jest delikatna i bardzo wyważona. Być może dlatego tak łatwo przyszło mi wczuć się w jej nastrój i niemal namacalnie poczuć, co autorka chciała przekazać czytelnikowi. Momentami miałam wrażenie, że na własne oczy widzę małą dziewczynkę wspinającą się po giętkich gałęziach jabłonki...

Anna Drzewiecka przywołała w swoich wspomnieniach nie tylko obraz własnej rodziny, ale również przypomniała, jak wielką wartością jest ta jednostka. Jak wiele znaczą relacje rodzinne, bliskość krewniaków i jak wiele uwagi się im dawniej poświęcało. Być może zapis wspomnień autorki skłoni czytelnika do chwili refleksji i uświadomienia sobie, że nawet w tak dynamicznych i absorbujących czasach warto poświęcić chwilkę na pielęgnację rodzinnych stosunków?

Ciotki Anny Drzewieckiej to znakomita powieść dla miłośników delikatnych powieści obyczajowych czy wspomnień. Nostalgiczna natura tej książki z pewnością przypadnie do gustu tym, którzy nie szukają sensacyjnych wrażeń, ale chcą spędzić miły i spokojny wieczór z książką. Wielu z nas na kartach tej powieści odnajdzie obraz samych siebie i zgromadzonych naokoło nas członków rodziny. Być może dzięki lekturze tej książki powróci dawno zapomniany duch dzieciństwa?

Za możliwość przeczytania książki dziękuję: 


środa, 18 czerwca 2014

134. J. Courtney Sullivan ZARĘCZYNY


Diamenty są najlepszym przyjacielem dziewczyny... śpiewała Marilyn Monroe, przekonując płeć męską, że bez luksusowego kamienia nie mają czego szukać u pań swego serca. Jedna z bohaterek powieści  J. Courtney Sullivan posunęła się dalej: przekonała miliony ludzi na całym świecie, że diamenty są wieczne... 

W 1947 roku Frances Gerety, copywriterka zatrudniona w agencji reklamowej Ayer, otrzymała zlecenie dotyczące stworzenia sloganu, który przekona zakochane pary, że diamenty są najlepszym symbolem łączącego ich uczucia. Początkowo hasło "Diamenty są wieczne" nie spotkało się z wielką przychylnością szefów kobiety, jednak w ostateczności okazało się sloganem stulecia. Już na zawsze zapisało się w historii tych pięknych kamieni i sprawiło, że diamenty stały się nieodłącznym towarzyszem wszystkich ważnych wydarzeń: zaręczyn, ślubów i rocznic. Wydawać by się mogło, że zostały stworzone, by współgrać z miłością. Czy jednak zawsze przynoszą szczęście?

Choć okładka powieści  J. Courtney Sullivan wydaje się sugerować romans, ta książka niewiele ma z nim wspólnego. Owszem, na jej stronach stykamy się z miłością, z różnymi jej obliczami, ale jest ona jedynie wypełnieniem życia pozornie niezwiązanych z sobą bohaterów Zaręczyn. Losy Frances Gerety - autorki "sloganu stulecia" - przeplatają się z losami innych osób. Różnią się oni od siebie wiekiem, statusem materialnym czy przekonaniami, ale łączy ich jedno: wszyscy znajdują się na jakimś zakręcie swojego życia, u wylotu którego połyskuje piękny diament.

Ludzkie losy bywają zawiłe. Przekonuje się o tym Evelyn, która nie potrafi wybaczyć synowi, że opuścił rodzinę; Delphine, która opuściła męża dla młodego kochanka, a następnie sama została porzucona, James, który boryka się z kłopotami finansowymi i kradnie dla żony cenny pierścionek, a także Kate, która nie wierzy w małżeństwo, a jednak ma zostać świadkiem na ślubie pary gejów... Spoiwem między tymi wszystkimi ludźmi, żyjącymi w innych czasach, zmagającymi się z różnymi problemami, wyznającymi inne wartości - są właśnie wieczne diamenty...

Czy zdajemy sobie sprawę, jakie tajemnice kryją przedmioty, które posiadamy? Jakich wydarzeń stały się świadkami i jakie historie mogłyby nam opowiedzieć, gdyby tylko mogły? Diamenty w powieści Zaręczyny okazują się niemym obserwatorem zagmatwanych miłosnych perypetii, ludzkich dramatów i światowych przemian. Aż chciałoby się czytać dalej i przekonać, gdzie następnie poniesie je los?

Opowieść  J. Courtney Sullivan jest nie tylko świetnie napisaną powieścią, której wielowarstwowa fabuła podbije czytelnicze serce. Ta historia ma swoje odbicie w rzeczywistości. Frances Gerety - autorka sloganu stulecia - żyła naprawdę, pracowała w agencji Ayer i swoje życie podporządkowała diamentom. Paradoksalnie kobieta, która zachęcała młodych ludzi do kupowania pierścionków zaręczynowych, sama żadnego nie nosiła... Niezwykłe losy Frances stanowią odbicie sytuacji zawodowej kobiet z początkiem drugiej połowy XX wieku i następujących na tej płaszczyźnie przemian.

Ta historia błyszczy równie mocno jak diamenty, napisało Galamour. Podpisuję się pod tym obiema dłońmi. Nie mam na żadnej pierścionka z diamentem, mam za to na półce tę powieść. I wiecie co? Tak wolę :)

Za możliwość przeczytania dziękuję: 


wtorek, 17 czerwca 2014

Rozwiązanie konkursu :)

Obiecałam rozwiązać konkurs, a cały dzień nie miałam czasu: )
Mimo wszytsko zdążyłam :)

Nie będę się rozpisywać, okazuję głębokie współczucie Carrie, która miała naprawdę czarny dzień :)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

133. Michalina Kłosińska-Moeda KOCHAJ I JEDZ BRAZYLISZKU


W dalekiej Brazylii życie tętni w rytmie futbolu, a ponieważ tym razem nasi piłkarze nie zaszczycili swoją obecnością MŚ, bez wyrzutów sumienia możemy wcisnąć guzik na pilocie telewizora, odwrócić się do niego plecami i zatopić w lekturze książki. Jeśli szukacie powieści, która łączy w sobie poczucie humoru, polską rzeczywistość i brazylijskie sny - powinniście spędzić wieczór z najnowszą powieścią Michaliny Kłosińskiej- Moedy. 

Bohaterką historii jest młoda mieszkanka Nocznika (tak, tak - nie Nocnika, nie Mocznika, ale własnie Nocznika), którą fascynuje wszystko, co związane jest z Brazylią. Edyta stoi za barem miejscowego baru i śni na jawie o palącym brazylijskim słońcu, opalonych ramionach tamtejszych przystojniaków i hamaku rozwieszonym gdzieś pod strzelistą palmą... Czy jej marzenie ma prawo się ziścić?

Okazuje się, że tak! Kiedy syn szefa Edyty poślubia poznaną w Niemczech Brazylijkę, mały Nocznik staje się celem najazdu egzotycznych gości. Dziewczyna szybko zaprzyjaźnia się z Edwiges - Jadżią - i czuje, że fascynująca kultura jest jej coraz bliższa. Poznaje także uwodzicielskiego kuzyna panny młodej - Cesara oraz tajemniczego Marka, który również może pochwalić się brazylijskimi korzeniami. Cóż za urodzaj fascynujących adoratorów! Tymczasem Nocznik przechodzi biznesową metamorfozę. Jak odnajdzie się w polsko-brazylijskiej rzeczywistości Edyta? I jakie szanse ma u niej dawno odrzucony chłopak z sąsiedztwa, Piotrek?

Już przy lekturze poprzedniej powieści autorki, przekonałam się, że pisze ona lekko i wesoło. Wiedziałam więc, czego mogę się spodziewać po jej najnowszej książce i dokładnie to otrzymałam. Kochaj i jedz brazyliszku, to lekka historia, idealna, by spędzić przy niej spokojny wieczór, aby zabrać ją na plażę, czy w długą podróż. Jest - jak ja to określam - czasoumilaczem :)

Przyznaję, że autorka celuje w moje poczucie humoru i spędziłam przy jej powieści wiele przyjemnych chwil, od czasu do czasu parskając niepohamowanym śmiechem. Książka jest krótka, szybka i dynamiczna. Nie ma tutaj długich opisów, akcja toczy się wartko, przynosząc nowe perypetie głównej bohaterki. Kochaj i jedz brazyliszku to powieść skierowana przede wszystkim do kobiet i to kobiet, które lubią się pośmiać.

Historia opowiedziana przez p. Michalinę jest przewidywalna, ale podana w ciekawy sposób. Nieco za krótka jak na mój gust, ale ponieważ poznałam ją w formie ebooka, czytałam ją dość długo, jak na moje możliwości :) Tajemniczą maślindę rozgryzłam zaraz na wstępie, za łatwa to była zagadka :)

Wielki plus dla autorki za cały arsenał ciekawych przepisów kuchni brazylijskiej, jakie znalazłam pod koniec. To bardzo przyjemne i zaskakujące zwieńczenie tej historii, z pewnością z nich skorzystam. Dziękuję za możliwość wzięcia udziału w wydarzeniu :)




środa, 11 czerwca 2014

KONKURS z TROJE!

Nadeszła pora na obiecany konkurs. 
Mam dla Was powieść TROJE Sarah Lotz, której recenzję mogliście przeczytać 
na blogu kilka dni temu :)



Do wygrania jest jeden egzemplarz powieści TROJE.
Aby wziąć udział w konkursie należy udzielić odpowiedzi na pytanie konkursowe. Odpowiedzi można udzielać na blogu i pod postem konkursowym na profilu BC na Facebooku. Osobiście wybiorę odpowiedź, która najbardziej mi się spodoba. Jedna osoba - jedna odpowiedź. Nie zwracam uwagi na lajki i inne formy uznania ze strony znajomych.

W powieści Sarah Lotz mamy do czynienia z Czarnym Czwartkiem, czyli dniem kiedy doszło do czterech katastrof samolotowych. Aby nieco złagodzić nieco ten dramatyczny wydźwięk opowiedzcie o własnym Czarnym Czwartku (albo środzie, piątku, sobocie) - czyli najbardziej pechowym dniu w Waszym życiu. Poczucie humoru wskazane. Najbardziej pokrzywdzona przez pech (według mnie) osoba otrzyma w ramach rekompensaty powieść TROJE 

Odpowiedzi możecie udzielać do niedzieli do 23,59. 
W poniedziałek lub wtorek wyłonię zwycięzcę :)



wtorek, 10 czerwca 2014

132. Hanna Cygler DWIE GŁOWY ANIOŁA - recenzja przedpremierowa


Nie minął jeszcze miesiąc, jak przeczytałam Głowę Anioła i poznałam bohaterów Hanny Cygler: Julię, Aleksa i ich przyjaciół. Z radością powitałam fakt, że Dom Wydawniczy Rebis tak szybko wznowił kontynuację ich przygód pod tytułem Dwie głowy anioła....

Minęło kilka lat od momentu, gdy Julia podjęła się renowacji zabytkowego pałacu, poznała Aleksa i zakochała się w nim. W ich życiu wiele się zmieniło: wzięli ślub, na świat przyszła dwójka dzieci. Jedno pozostało jednak bez zmian: Julia nadal jest zapracowaną panią architekt, która żyje na walizkach i nie ma czasu dla swojej rodziny. Coraz mocniej sfrustrowany tym Aleks odwiedza wraz z dziećmi rodzinne okolice żony. Niespodziewanie otrzymuje propozycję pracy u nowego inwestora , który uprawia tajemniczą roślinę: herbarię. Julia nie jest zachwycona, niemniej Aleks bardzo ceni sobie współpracę z nowym przyjacielem. Sielanka kończy się, gdy dochodzi do morderstwa...

Po lekturze kolejnej powieści Hanny Cygler wiem już, że stworzę z autorką udany zespół. Ona pisze takie książki, jakie ja lubię czytać. Ja czytam takie książki, jakie ona lubi pisać. Układ idealny, czyż nie?

To był taki maleńki żarcik na początek recenzji, jednak jest w nim wiele prawdy. Już podczas lektury Głowy Anioła zauważyłam, że Hanna Cygler z powodzeniem miesza w swoich książkach gatunki, tworząc pasjonującą historię. Bardzo lubię, gdy obyczajowość zazębia się z wątkiem kryminalnym, zahaczając o odrobinkę miłości i okraszając wszystko tajemnicą z przeszłości. Śmiało można rzec, taki tygielek z wszystkim. A ja takie tygielki właśnie bardzo lubię, więc tym bardziej ucieszyłam się, kiedy okazało się, że wydawca przewidział bardzo szybkie wznowienie przygód Julii i jej ukochanego.

Po lekturze Głowy Anioła spodziewałam się, że kontynuacja także mi się spodoba. Ale nie podejrzewałam, że w Dwóch głowach anioła autorka zawrze jeszcze więcej emocjonujących zwrotów akcji. Po raz kolejny postawiła swoich bohaterów przed pełną niebezpieczeństw zagadką kryminalną. Równocześnie nie oszczędzała ich prywatnego i zawodowego życia. Zarówno Aleks jak i Julia będą musieli raz jeszcze zmierzyć się z przeszłością. W jaki sposób? Tego czytelnicy dowiedzą się z kart powieści Hanny Cygler!

W Dwóch głowach anioła spotkamy także innych bohaterów znanych nam z pierwszej części. Autorka przybliża nam ich losy, przypominając, że jej książki nie są historiami jednego bohatera. Hanna Cygler daje nam możliwość bliższego zapoznania z postaciami, które pozornie są aktorami drugiego planu, ale ich wkład w fabułę powieści jest uzasadniony i ma duże znaczenie. Ukazują nam szerszą perspektywę akcji, dzięki czemu książka staje się o wiele głębsza i ciekawsza.

Osoby, które nie czytały Głowy Anioła, nie muszą się martwić. Kontynuację powieści można spokojnie czytać jako osobną historię. Autorka zadbała, by wszystkie ważne detale zostały przybliżone i ułatwiły tym samym odbiór książki czytelnikom, którzy nie mieli w swoich dłoniach "Głowy". Ja ze swojej strony polecam, by zapoznać się z wcześniejszymi losami Julii i Aleksa. O ile nie mają one szczególnego związku z akcją kontynuacji, to już z charakterkami tej ciekawej pary i ich wzajemnymi relacjami jak najbardziej...

Podsumowując: Dwie głowy anioła to wysoce emocjonująca powieść, która trzyma w napięciu do samego końca. Nie tylko wątkiem kryminalnym i wszechobecnymi tajemnicami, ale także życiem osobistym swoich bohaterów. Autorka w bardzo sprawny i przemyślany sposób kreśli ich losy, sprawiając, że czytelnik na moment porzuca swoje własne życie i zagłębia się w świecie książki!

Za możliwość przeczytania dziękuję: 



poniedziałek, 9 czerwca 2014

131. Marilynne Robinson DOM NAD JEZIOREM SMUTKU


Kiedy pierwszy raz ujrzałam okładkę tej powieści, pomyślałam, że to bardzo piękny tytuł. Dom nad jeziorem smutku. Nawet nie podejrzewałam, jak wspaniale oddaje on klimat tej wyjątkowej powieści...

Istnieją książki, po które sięgamy skuszeni interesującymi zapowiedziami wydawców. I są książki, które powinniśmy przeczytać, nawet jeśli nikt nas do tego nie namawia. Mądre książki. Wybitne książki, Książki, które niosą ze sobą prawdę o istnieniu człowieka w jego życiowym i duchowym wymiarze. I właśnie do tego drugiego gatunku zaliczyłabym Dom nad jeziorem smutku...

Tytułowe jezioro smutku kładzie się cieniem na życiu dwóch sióstr: Ruth i Lucille. To w nim przed laty podczas katastrofy kolejowej zginął ich dziadek. W jego falach spoczęła matka, która targnęła się na swoje życie. Dziewczynki dorastają najpierw pod okiem babci, po jej śmierci przechodząc pod opiekę nieco zdziwaczałych sióstr dziadka. Kiedy do domu wraca Sylvie, siostra ich matki, dziewczynki zostają powierzone jej trosce. Sylvie okazuje się być mocno ekscentryczną osobą, którą pociąga wędrowny tryb życia. Jej metody wychowawcze z pewnością odbiegają od ogólnie przyjętych, podobnie jak i styl bycia. Dziewczynki będą zmuszone wybrać, czy odpowiada im życie, jakie wiedzie ciotka, czy wolą upodobnić się do statecznych, uporządkowanych mieszkańców miasteczka.

Jak często szufladkujemy innych ludzi, przypisując im łatki i klasyfikując jako podobnych sobie lub nie. Jak łatwo nam forować wyroki i decydować, co mieści się w normach, a co od nich odbiega. I wreszcie: jak często staramy się narzucić innym nasz model życia, uznając go za jedyny właściwy? Myślę, że często. Zbyt często, mimo że mamy dwudziesty pierwszy wiek i większość z nas jest na tyle dojrzała, by zrozumieć, że każdy ma prawo żyć jak chce i mieć takie zdanie, jakie chce. Nie potrafię sobie wyobrazić, co czuły bohaterki powieści Marilynne Robinson, kiedy wokół zaciskały się okowy ludzkiej życzliwości. Kiedy pojęły, że nie mieszczą się w przyjętych normach i nie zaznają spokoju...

Autorka Domu nad jeziorem smutku stworzyła interesującą paletę bohaterek, najwięcej uwagi poświęcając Ruthie - która jest narratorem powieści - oraz jej ciotce Sylvie. Te dwie osoby zdają się być ulepione z tej samej gliny, łączy je jakby tajemne porozumienie. Sylvie jest niespokojnym ptakiem, przez wiele lat podróżowała po całych Stanach, nie zagrzewając nigdzie dłużej miejsca. Zdjęta poczuciem obowiązku wobec córek swojej nieżyjącej siostry wraca w miejsce, z którego pochodzi i usiłuje stworzyć dzieciom domowe ognisko. Robi, co może, jednak czy jest w stanie pokonać własną naturę i zadowolić wścibskie spojrzenia? Ruth przypomina ciotkę, a z każdym kolejnym dniem przyjmuje od niej coraz więcej zachowań, które uchodzą  za dziwaczne. Oddala się od siostry, która potrzebuje stabilizacji i uznania innych ludzi. Marilynne Robinson w subtelny sposób zaznaczyła rozdźwięk między siostrami, dwiema różnymi osobowościami...

Powieść Marilynne Robinson to spokojna, wręcz dostojna opowieść. Nie zaskoczy was nagłymi zwrotami akcji i dramatycznym przebiegiem wydarzeń. Historia snuje się powoli i otacza czytelnika swoim pięknem i głębią. Chociaż lekturze towarzyszyło wiele emocji, poczułam się dziwnie wyciszona. Tak jakby jezioro smutku oblewało mnie swoimi wodami i koiło. Żałuję, że nie miałam wcześniej okazji poznać twórczości autorki i być może nie będzie mi to dane, gdyż znalazłam informację tylko o jednym przekładzie innej powieści autorki. Jej powieści cechuje wysoka dojrzałość, zmysł obserwacji, być może także znajomość ludzkiej psychiki. Choć od chwili gdy M.Robinson napisała Dom nad jeziorem smutku minęło niemal ćwierć wieku, mam wrażenie, że to książka ponadczasowa...


Za możliwość poznania autorki dziękuję: 


piątek, 6 czerwca 2014

Zapowiedź! Kochaj i jedz Brazyliszku! Michalina Kłosińska-Moeda

Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu zaśmiewaliśmy się KOTA LUBI SZANUJE?
11 czerwca nakładem wydawnictwa Replika ukaże się kolejna powieść autorki o wiele obiecującym tytule 
KOCHAJ I JEDZ BRAZYLISZKU. Tuż przed rozpoczęciem MŚ w Brazylii. Myślę, że to świetna wróżba dla tej powieści :)

Cóż, naszych kopaczy w Brazylii nie zobaczycie, więc już teraz możecie zaplanować, że wieczory poświecicie powieści p. Michaliny. Ja sama biorę udział w Wydarzeniu zorganizowanym przez wydawnictwo będę miała okazję przeczytać przedpremierowo i liczę na świetną zabawę :)

A oto i ona!

Edyta pracuje jako kelnerka w Copacabanie – jedynym barze znajdującym się w maleńkiej miejscowości, w której mieszka. Szara rzeczywistość nie przeszkadza dziewczynie w snuciu kolorowych marzeń o barwnej Brazylii, jej gorącym klimacie, atmosferze korowodów, tańcach i strojach z piór i cekinów. Marzy, że pewnego dnia spotka przystojnego Latynosa, który zabierze ją do nieśmiertelnego Rio de Janeiro. 
Nieoczekiwanie okazuje się, że sny Edyty mogą się spełnić. Pewnej zimy miejscowość przeżywa prawdziwy najazd Brazylijczyków – syn właściciela Copacabany bierze ślub z poznaną w Niemczech Brazylijką niemieckiego pochodzenia. 
Edyta poznaje nieziemsko przystojnego Césara i tajemniczego Marka. Obaj mężczyźni są zainteresowani Edytą. A jakie szanse ma dawno odrzucony przez Edytę miejscowy chłopak z sąsiedztwa, Piotrek? 



Jak twierdzi Magda z Przeglądu Czytelniczego to wymarzona lektura na urlop. Wypatrujcie recenzji :)
TUTAJ  możecie przeczytać fragment :powieści )



wtorek, 3 czerwca 2014

130. Sarah Lotz TROJE


Od samego początku wydaniu książki Troje Sarah Lotz towarzyszyła atmosfera tajemnicy. Kiedy otrzymałam niespodziewaną przesyłkę z pierwszym rozdziałem powieści i zastrzeżeniem wydawcy, że recenzentów obowiązuje ścisła tajemnica, poczułam rozkoszny dreszczyk niepokoju. Miałam wrażenie, że biorę udział w jakimś szeroko zakrojonym spisku.

Początkowo wahałam się, czy sięgnąć po Troje, tematyka wydawała mi się daleka od moich preferencji czytelniczych. Ostatecznie jednak zdecydowałam się przeczytać książkę Sarah Lotz i przekonać się, jakie elementy zawiera, skoro wzbudziła tak wiele kontrowersji...

12 stycznia 2012 roku. W tym miejscu muszę wspomnieć, że tego dnia na świat przyszła moja córka i to najszczęśliwszy dzień mojego życia. Bohaterowie powieści Sarah Lotz niestety nie mogą powiedzieć tego samego. Właśnie tego dnia, w czterech różnych zakątkach świata, katastrofom ulegają cztery różne samoloty. Widząc, co pozostało z tych maszyn, logiczne wydaje się, że nikt nie mógł tego przeżyć. Niespodziewanie okazuje się jednak, że ocalała trójka dzieci - która będzie od tej pory zwana Trojgiem - oraz Amerykanka w średnim wieku, Pamela May Donald. Wiadomość, którą Pamela nagrała tuż przed śmiercią wstrząsa światem i staje się zapalnikiem dramatycznych wydarzeń.

Bardzo trudno pisze się o powieści Troje, gdy nie chce się zbyt wiele szczegółów zdradzić czytelnikowi, a równocześnie, pragnie się pewne rzeczy podkreślić. Sarah Lotz przedstawiła w swojej powieści wydarzenia następujące po tak zwanym Czarnym Czwartku. Muszę przyznać, że sięgnęła po bardzo interesującą metodę, napisała bowiem książkę ... w książce.

 Jedną z bohaterek powieści Troje jest Elspeth Martins i właśnie ona wpada na pomysł wydania książki CZARNY CZWARTEK - OD KATASTROFY DO SPISKU. Książka napisana przez Elspeth to zapis relacji rodzin ofiar i ich przyjaciół, świadków katastrof i służb, które pracowały w miejscu upadku samolotu. Zawiera również zapisy czatów internetowych czy prasowych wycinków, co daje szerokie spojrzenie na sytuację, jaka zapanowała po nastąpieniu czterech katastrof. Z biegiem czasu książka Elspeth coraz mocniej skupia się na osobach TROJGA i teorii spiskowych, które towarzyszą ich cudownemu ocaleniu. Okazuje się, że niektórzy doszukują się w tym niewytłumaczalnym zdarzeniu ukrytej symboliki. Jedni widzą tutaj działanie kosmitów, jeszcze inni Boga. Na pierwszy plan wysuwa się jednak teoria pewnego kaznodziei, który doszukując się w wiadomości Pameli May Donald ukrytego ostrzeżenia, utożsamia ocalone dzieci z jeźdźcami Apokalipsy i rychłym nadejściem końca świata... Jego nawoływania ku nawróceniu staną się zarzewiem dramatycznych wydarzeń.

Chociaż znaczną część TROJE stanowi "powieść" Elspeth, Sara Lotz nie ograniczyła się tylko do tej części. Zaskakujące i bardzo niepokojące zakończenie, to chyba jedyny moment w tej książce, kiedy mocniej zabiło moje serce. Nie znaczy to, że książka jest nudna, co to nie! Ale część stanowiąca "Czarny Czwartek..." to suche fakty, przedstawione beznamiętnym tonem i podczas lektury miałam wrażenie, że rzeczywiście czytam reportaż w gazecie. Znacie to uczucie, gdy czytacie o jakimś dramatycznym wydarzeniu, ale myślicie, że to daleko i was nie dotyczy? To właśnie czułam. Nie wytworzyłam więzi z bohaterami "książki" Elspeth, nawet wtedy gdy ich udziałem stały się niebezpieczne epizody, za to z samą Elspeth - bohaterką Sarah Lotz - tak. Czy właśnie w ten sposób powinnam odebrać "książkę w książce"? Nie wiem tego, ale fakt faktem, że tak się stało...

Myślę, że ciężko jest odbierać powieść TROJE w jednym tylko znaczeniu. Ja sama doszukałam się ich kilku, jednak nie będę wszystkich przytaczać. Każdy czytelnik powinien z tej książki "wyciągnąć" taką naukę, jaką wyszuka. Dla mnie wielkim zaskoczeniem było, jak łatwo ludzie wpadają w histerię i jak bardzo podatni są na działanie słowa. Jak wielką moc może mieć jeden obdarzony charyzmą człowiek. I jakie wartości ludzie są w stanie wykorzystać, by dojść do władzy. Myślę, że warto przeczytać TROJE, choćby po to, by się o tym przekonać.

Na koniec wspomnę jeszcze o kilku szczegółach "technicznych". Sarah Lotz potrafi snuć opowieść, zainteresować nią czytelnika i budować interesującą fabułę. Niestety, nie mogę darować autorce kilku pomyłek dotyczących jednego z bohaterów, które jak mi się wydaje nie są dziełem korekty wydawnictwa. Po prostu coś zostało pomylone i nieuchwycone. Z kolei Wydawnictwu przyznaję złoty medal za całą otoczkę powieści TROJE: od kopert z konspiracyjną zawartością po formę samej książki, która przypomina czarną skrzyneczkę...

Za możliwość wzięcia udziału w spisku, dziękuję: 






niedziela, 1 czerwca 2014

129. Agnieszka Krawczyk NOC ZIMOWEGO PRZESILENIA


Do tej pory nie miałam szczęścia do kryminałów retro.
Czy tym razem szczęście czytelnicze mi dopisało?

Rok 1941, trwa okupacja niemiecka. Kraków staje się siedzibą Generalnego Gubernatorstwa. Kiedy w tajemniczych okolicznościach znika słynny jasnowidz, Julian Orwat, jego siostra zwraca się o pomoc do młodego detektywa, Artura Załuskiego. Mężczyzna rozpoczyna trudne i niebezpieczne śledztwo. W tym samym czasie na terenie Krakowa ktoś porywa i morduje młode kobiety. Ojciec jednej z nich zwrócił się o pomoc do zaginionego jasnowidza. Tymczasem na drodze Załuskiego staje piękna i niebezpieczna baronówna, o której mówi się, że jest ulubienicą samego Hitlera...

Lektura powieści, których akcja osadzona zostaje w przeszłości, to dla mnie zawsze podwójna przyjemność. Równocześnie jest to wielkie wyzwanie dla autora,który nie tylko musi wykreować ciekawych bohaterów i skupić się na prowadzeniu interesującej akcji, ale musi także przygotować tło historyczne dla swojej historii i scalić wszystko, by pięknie się ze sobą zgrało. Jeśli autor podoła temu zadaniu, może powstać książka, która swoim klimatem porwie czytelnika, sprawi, że poczuje on zapach ulicy, tchnienie wiatru, kroplę deszczu na policzku...

I tak właśnie zadziałała na mnie powieść Noc zimowego przesilenia. Kiedy zaczynałam czytać książkę Agnieszki Krawczyk, nawet nie podejrzewałam, że tak emocjonalnie przeżyję tę historię. Każda książka jest dla mnie okazją do odbycia jakiejś podróży: w odległe czasy lub na dalekie ziemie, to zależy, co przynosi dana historia. Ale niektóre podróże, są bardziej intensywne, czuje się je mocniej. Tak było w przypadku Nocy zimowego przesilenia, dzięki której pozwoliłam się przenieść do okupowanego Krakowa.

Kraków jest mi szczególnie bliski. Mam go w zasięgu ręki i nigdy nie jest mi go zbyt wiele. Jednak Kraków pod okupacją niemiecką to dla mnie doświadczenie zupełnie inne. Wraz z bohaterami Agnieszki Krawczyk przemierzyłam znane sobie uliczki i dotknęłam dłonią ścian znajomych budynków, ale po raz pierwszy poczułam inną atmosferę. Słyszałam trzepot hitlerowskich sztandarów powiewających na krakowskim rynku i jazgot słynnych szczekaczek. Zagłębiłam się w okolice Podgórza, tym razem nie zatrzymując się pod Koroną, ale zmierzając w stronę żydowskiego getta. Czułam ludzki strach i zwątpienie, czułam terror hitlerowskich władz i złość w kierunku tych, którzy usiłowali się z najeźdźcą spoufalić...

A przecież do zaledwie namiastka tego, co przygotowała dla swoich czytelników Agnieszka Krawczyk. Bo niesamowita atmosfera wojennego Krakowa to jedno, a emocjonująca zagadka, z którą przyjdzie zmierzyć się jej bohaterowi, Arturowi Załuskiemu, to kolejny atut tej powieści. Młody detektyw staje przed nie lada wyzwaniem. To już nie sprawa drobnego kalibru, z jakimi mierzył się przed wybuchem wojny. Mężczyzna czuje, że tym razem osacza go coś naprawdę niebezpiecznego i że udział w tym, może kosztować go nawet życie. Czytelnik towarzyszy detektywowi w prowadzonym dochodzeniu, biorąc udział w tajemniczych spotkaniach, uczestnicząc w pełnych napięcia pościgach, równocześnie obserwując zachodzącą w nim zmianę wewnętrzną. To naprawdę interesujące doświadczenie.

Powieść Agnieszki Krawczyk zawiera to, co lubię: barwne postaci, interesujące tło historyczne, niezwykły klimat, a także świetnie skonstruowaną zagadkę kryminalną, która zapewnia emocjonującą lekturę do ostatniej strony. Pozostaję pod wielkim wrażeniem warsztatu literackiego autorki, Noc zimowego przesilenia zaś trafia na półkę z moimi ulubionymi powieściami. Tymi, do których wracam.


Za możliwość przeczytania powieści dziękuję: