Krzyk mandragory jest
drugim tomem trylogii „Pan na Wisiołach” autorstwa Piotra Kulpy.
Czy autorowi udało się zachować nastrój grozy, którym powiało w
Mrocznym siedlisku?
Nie tak Smutowie
wyobrażali sobie życie w spokojnych Wisiołach. Tymek miał
rzeźbić, Magda leczyć zęby miejscowym, a Czaruś pokonać blokadę
i zacząć na powrót mówić. Miał być niewielki domek i wesoło
biegający w ogródku pies. Wszystko zdaje się jednak przebiegać
tak, jakby sobie tego życzyli. Tymka prześladuje okrutna tajemnica
z przeszłości, w obawie przed jej wyjawieniem rezygnuje z dalszego
leczenia syna u miejscowego znachora. Magda traci zaufanie do męża,
a rozżalony Czaruś ucieka z domu. Bargieł wydaje się tylko czekać
na potknięcie Smutów, wykorzystuje wypadek Tymka, by przystąpić
do realizacji swojego szatańskiego planu.
Konstruując swój
cykl, Piotr Kulpa wiedział, jak wzbudzić zainteresowanie
czytelnika. Już pierwsza część trylogii, czyli Mroczne siedlisko, została zakończona w taki sposób, że czytający wprost nie mógł
doczekać się kolejnej odsłony przygód Smutów. Krzyk Madragory –
druga spośród trzech części cyklu Pan na Wisiołach –
skierowana jest głównie do czytelników, którzy zapoznali się z
poprzednią częścią. Z pewnością można je na swój sposób
czytać oddzielnie, składając fakty do kupy jak specyficzne puzzle,
ale pierwszej części po prostu szkoda jest odpuścić.
O ile pierwsza część
trylogii była bardziej tajemnicza i spokojna, w kolejnej wyraźnie
czuć dynamikę i akcję. Tak jakby wcześniejsza powieść była
tylko preludium, wstępem do tego, co czekało osiadłych w
demonicznej wiosce mieszczuchów. W Krzyku Mandragory dzieje się
naprawdę wiele, Smutom co rusz przytrafia się coś niepokojącego,
oni sami nie potrafią wskazać – co. To, co z myślą o nich
przygotował Gajgaro Bargieł jest dla czytelnika jednak dość
oczywiste. Diaboliczny plan, w którym niemałą rolę odgrywa
tytułowa mandragora. Wydarzenia w Wisiołach nabierają dramatyzmu,
przeszywają czytelnika strachem. A autor kolejny raz kończy swoją
opowieść w miejscu, w którym siedzimy jak na szpilkach...
Już pierwszą częścią
cyklu Piotr Kulpa podniósł sobie poprzeczkę dość wysoko. Czy
obawiałam się, czy sprosta jej kolejną powieścią? Chyba nie.
Autor wie, jak napisać dobrą powieść grozy. Używa prostego,
przystępnego języka, potrafi stopniować napięcie. Krzyk
Mandragory przeczytałam z wypiekami na twarzy. Polecam tę historię miłośnikom powieści grozy. Radzę jednak kupić obydwie części
za jednym zamachem, by oszczędzić sobie uczucia niedosytu, z którym
pozostawia autor...
Za egzemplarz dziękuję:
Bardzo dziwna i ... brzydka okładka :) ale nie na to się patrzy oczywiście, tylko na fabułę, która według mnie jest ciekawa. Może się kiedyś skusze i przeczytam :)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
Jeśli przeczytasz, przekonasz się, że okładka świetnie odzwierciedla pewne wydarzenia z książki :)
UsuńDobrze, że mi przypomniałaś o tej serii, gdyż pierwszego tomu do tej pory nie przeczytałam. Wobec tego może zabiorę się oba naraz.
OdpowiedzUsuńOstatnio widziałam ją (lub poprzednią część - sama nie jestem pewna) w księgarni. Nie byłam pewna czy to lektura w moim guście. Teraz już wiem, że tak.
OdpowiedzUsuńSeria godna odnotowania, chociaż okładka bardzo w tym przypadku psuje odbiór.
OdpowiedzUsuńOstatnio poważnie się zastanawiam nad przeczytaniem.
OdpowiedzUsuń