piątek, 20 września 2013

54.Elizabeth Gilbert LUDZIE Z WYSP

Surowe krajobrazy, słona woda, lodowate wiatry i ciężka praca od świtu po noc - w taki świat zabiera nas Elizabeth Gilbert w powieści Ludzie z Wysp. Świat poławiaczy homarów, wypełniony walką o przetrwanie, bezwzględną rywalizacją, uzależniony od łaski połowu, który daje dobrobyt lub wielką biedę...

Właśnie w ten świat chce wejść Ruth Thomas, młoda, osiemnastoletnia bohaterka książki. Jako córka jednego z poławiaczy zna to życie od podszewki, mimo to jej wrodzony upór i determinacja pchają ją ku temu, by zostać na wyspie i zrobić na przekór tym, którzy jej tutaj nie chcą. Romans Ruth z młodym mężczyzną z konkurencyjnej wyspy niespodziewanie zmieni życie poławiaczy homarów.

Na temat twórczości pani Gilbert słyszałam mnóstwo ciepłych i pozytywnych opinii. Skuszona nimi ( Autorka głośnego Jedz, módl się i kochaj) oraz opisem z tylnej okładki, podeszłam do książki bardzo optymistycznie. Szybko okazało się jednak, że styl pisarki nie bardzo mi podchodzi. Czytanie szło mi opornie i kilka razy powieść odkładałam, szczególnie że należy do mnie i nie poganiała mnie konieczność zwrócenia jej na biblioteczną półkę. Jakiś czas temu obiecałam sobie, że nie będę tracić czasu na książki, które źle mi się czyta, jednak wyjątek od tego stanowią te, które mam na własnej półce. Bądź co bądź trzeba wiedzieć za co się zapłaciło...

W końcu postanowiłam zmierzyć się z Ludźmi z Wysp i z czystym sumieniem odłożyć książkę na kupkę "Na sprzedaż/do wymiany". O dziwo tym razem czytało mi się ciut lepiej. Być może obyłam się już trochę z piórem autorki i przyswajało mi się łatwiej?

Na początek otrzymujemy prolog, który wprowadza nas w położenie, charakterystykę i historię dwóch wysp u wybrzeży stanu Maine: Fort Niles i Courne Haven. Pierwsza z nich stanie się główną areną wydarzeń książki, gdyż to właśnie na niej mieszka z ojcem Ruth Thomas. Zostajemy także zaznajomieni ze specyfiką zawodu poławiacza homarów i z twardym życiem, jakie wiedzie wykonawca tego zawodu oraz jego rodzina. W prologu pojawia się także po raz pierwszy pojęcie Wojny Homarowej, co ma odniesienie do rywalizacji o tereny łowieckie między mieszkańcami dwóch nienawidzących się wysp.

Książka jest dość monotonna: życie na małej wysepce, połowy, trochę rodzinnych tajemnic i anegdot. Autorka lubi rozpisywać się na temat mijanych na kartach postaci i cofać się w ich historii do dziadka pradziadka, co mnie nieco irytowało... Fabuła ożywia się tak naprawdę dopiero gdzieś w 3/4 książki, gdy Ruth zaczyna na poważnie interesować się poznanym chłopakiem. Od tego momentu akcja biegnie szybko, aż do ... ekspresowego zakończenia, którego zupełnie się nie spodziewałam :)

Po zakończeniu lektury nasunęło mi się porównanie do Romea i Julii. Dwa zwaśnione rody - dwie zwaśnione wyspy, po jednym kochanku na każdej. Na szczęście u Gilbert nie  doszło do tragedii, mamy nawet coś na kształt happy endu ... o czym irytująco dowiadujemy się z epilogu.

Nie wiem, czy za wiele nie zdradziłam. Ze swojej trony książkę polecam tym, którzy lubią zagłębiać się w książki niekoniecznie łatwe i przyjemne. Początek nie jest zachęcający. Jest nudny. Jednak im bliżej końca tym czytelnik mocniej daje ponieść się fali i nie potrafi się oderwać, przewracając kartki z pytaniem w oczach: co dalej?

Moja ocena 5/10


4 komentarze:

  1. Chyba cię rozumiem , bo ja wciąż mam na półce zaczętą "Jedz, módl się i kochaj" i jakoś nie spieszy mi się do niej wracać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Takimi książkami nie do przejścia było dla mnie kilka licealnych lektur obowiązkowych, między innymi "Lalka" i "Zbrodnia i kara" - do dziś nie przeczytałam żadnej.

    OdpowiedzUsuń