poniedziałek, 23 września 2013

55. Stephen King JOYLAND

20.35.
Przewracam ostatnią kartkę Joylandu. Jeszcze tylko fragment "Od Autora". Lektura książki Kinga to jedyna okazja, gdy nie omijam tego miejsca szerokim łukiem. Czytając te kilka słów, które kreśli do nas, swoich czytelników, mam wrażenie, że to wyjątkowy list. Taki jakiego oczekuje się w drzwiach domu, wypatrując listonosza gdzieś na ulicy...

Przeczytałam Joyland, zamknęłam książkę i czuję się dokładnie tak, jakbym właśnie opuszczała wesołe miasteczko po calutkim dniu radości, zabawy i szaleństw. Oczywiście nie zabrakło trochę strachu, były momenty, gdy moje dłonie pokryły się warstewką nerwowego potu, ale właśnie tym charakteryzuje się dobre wesołe miasteczko. Daje dużo szczęścia, ale te najwyższe karuzele, choć nas pociągają i kuszą, wzbudzają respekt i sprawiają, że gdzieś na dnie żołądka budzi się strach. Opuszczając wesołe miasteczko cieszę się spędzonym w nim dniem, ale równocześnie czuję malutki niedosyt i żal, że to już koniec zabawy...

Zamykając Joyland czuję żal, że już skończyłam czytać.

Rozpoczynając lekturę, nie wiedziałam czego się spodziewać. Celowo nie czytałam żadnych recenzji i zapowiedzi, które mogłyby zdradzić mi treść tej historii. Kojarzyłam jedynie, że rzecz się tyczy młodego studenta, który pewnego lata zatrudnia się w parku rozrywki o nazwie Joyland. A także, że tym razem mistrz horroru sięga po elementy kryminału. Troszkę mnie intrygowało, jak to będzie przebiegać, ale o końcowy efekt byłam spokojna. Wiedziałam, że powstanie książka na najwyższym poziomie. Wesołe miasteczko o naprawdę wysoko szybujących karuzelach...

Karolina Północna, rok 1973. Devin Jones, student o nieco nadłamanym przez wybrankę sercu, postanawia spędzić lato zatrudniając się w wesołym miasteczku. Uruchamia karuzele, sprząta, tańczy w futrzastym przebraniu psa, a przy tym ratuje życie, zawiera przyjaźnie i poznaje mrożącą krew w żyłach historię popełnionego w Joylandzie morderstwa, które go intryguje do tego stopnia, że zaczyna się głowić nad rozwiązaniem jego tajemnicy.

Na temat dalszej treści książki zamilczę, choć mogłabym pisać i pisać... King jest wszak mistrzem powieści wielowątkowych i lubi przeplatać ze sobą różne treści. O jego wyjątkowym talencie też nie muszę nikogo przekonywać, bo nazwisko Stephen King samo w sobie jest zapowiedzią znakomicie skonstruowanej historii w równie znakomitej oprawie.

King dał się poznać jako Mistrz Grozy i ta plakietka tkwi przyklejona na jego wizerunku bardzo mocnym klejem. Czytelnik, który nie gustuje w tego typu literaturze, może lekkomyślnie machnąć ręką nad twórczością autora i niepotrzebnie odmówić sobie znakomitej lektury. Bo Stephen King to obecnie nie tylko Król Horrorów, ale także autor wybitnych powieści łączących w sobie elementy sensacji, kryminału, psychologii umiejętnie spojonych ze sobą za pomocą dawki amerykańskiej codzienności. A że w każdą wtyka kawałeczek czego niezwykłego, niepojętego? Tak lubi.

Na tle innych dzieł autora Joyland wypada skromnie, nie za sprawa treści lecz gabarytów powieści. Mistrz przyzwyczaił nas bowiem do opasłych tomów liczących po tysiąc stron, które wprawiają nas w euforię przez kilka udanych wieczorów. Joyland starcza na góra dwa... chyba że ktoś dawkuje sobie tę przyjemność w mniejszych dawkach. Ale bądźmy szczerzy. Kto z fanów autora powstrzyma się przed natychmiastowym staranowaniem stron?

Moja ocena 10/10

lubimy czytac.pl





7 komentarzy:

  1. Jak już się ze swoimi książkami do przeczytania uporam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie bardzo podobał się Joyland, zupełnie inny King niż go malują :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie najbardziej lubię "starego" i strasznego Kinga, ale ten też mnie zachwyca :)

      Usuń
  3. Chciałam ją kupić, ale przeraziła mnie cena...poczekam aż znajdzie się w bibliotece, bo na pewno jej nie przepuszczę :)

    OdpowiedzUsuń