Ostatnią książką, która razem ze mną zmagała się z upałami sierpniowymi była autobiograficzna powieść pani Małgosi Kalicińskiej Fikołki na trzepaku. Muszę przyznać, że po przeczytaniu Domu nad Rozlewiskiem stałam się fanką twórczości autorki i z wielką radością odkryłam na bibliotecznej półce tę pozycję.
Na kartach swojej książki pani Małgosia pochyla się nad wspomnieniami z dzieciństwa, równocześnie nakreślając nam specyficzny PRL-owski świat. Razem z nią zagłębiamy się w codzienność dzieci mieszkających na warszawskim osiedlu, spotykających się na trzepaku, w wakacje na wsi, czy odwiedziny u rodziny...
Trzeba przyznać, że książka ma swój urok i czyta się ją przyjemnie. Pani Małgorzata bardzo dokładnie zbiera swoje wspomnienia, przedstawia rodzinę i wydarzenia ze swojego życia. Momentami czyni to jednak aż za dokładnie, gdyż któryś z kolei stryj czy dziadek po prostu miesza w głowie czytelnikowi i nuży...
Efekt książki psuje także... język powieści. Muszę przyznać, że po autorce Domu nad Rozlewiskiem, który był napisany bardzo ładnym i przyjemnym językiem, oczekiwałam więcej. Czytając Fikołki momentami miałam wrażenie, że autorka zapomniała języka w buzi, albo w połowie zdania zaczęła myśleć o niebieskich migdałach. Trochę jakbym czytała zapiski w czyimś zeszycie, a nie powieść... nie wiem, może takie było zamierzenie?
Dużym atutem jest mnogość fotografii, które oddają klimat minionych lat :)
Czasu spędzonego nad książką nie żałuję, bo czytało się przyjemnie i miło było poznać od kuchni jedną z lubianych autorek. Niemniej mam nadzieję, że w kolejnej powieści pani Małgosi po którą sięgnę, odnajdę klimat Domu... nie Fikołków..
Moja ocena: 6/10
lubimyczytac.pl |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz