W te wyjątkowe dni przyjmijcie najlepsze życzenia, niech te święta upłyną w zdrowiu i śmiechu, a choinka niech sypnie książkami :)
Obserwowali
ją dłuższą chwilę. Uśmiechnięta staruszka sunęła powoli
oblodzonym chodnikiem, starając się zachować równowagę. Nie było
to łatwe, dzień wcześniej padał rzęsisty deszczyk, a nad razem
wszystko skuł lód. Jezdnie i chodniki, schody i podjazdy, wszystko
zamieniło się w trudną do pokonania pułapkę. Najtrudniej było
starszym osobom, które nie mogły już pochwalić się gibkością.
Takim jak obserwowana właśnie staruszka.
Mimo
to starowinka dziarsko parła do przodu, jedną ręką przytrzymując
się ściany mijanego właśnie budynku, a drugą ściskając rączkę
dużej kraciastej torby. Niebieski beret zawadiacko przekrzywił się
jej na głowie, a uśmiech nie znikał z rumianej twarzy.
-
Dojdzie – powiedział Wojtek.
-
Nie dojdzie. Za ślisko jest. - sprzeciwił się Paweł.
Amelka
milczała, obserwując zmagania staruszki. Wigilijne przedpołudnie
było mroźne, ale słoneczne. Ludzie wylegli z domów, aby dokonać
ostatnich sprawunków. Wojtek, Paweł i Amelia nie mieli w planach
żadnych zakupów, ale przezornie umknęli z domu przed złym humorem
matki, która odkryła, że ostatnia butelka w barku jest pusta.
Siedzieli teraz na osiedlowym trzepaku i obserwowali wracających do
domów ludzi. Przechodnie ślizgali się na oblodzonych płytkach, a
dzieci z zapartym tchem obserwowały te dziwaczne wygibasy,
zakładając się, kto boleśnie wyląduje na lodzie. Przy okazji
lustrowali niesione sprawunki. Czasami z niesionej torby dochodził
ich zapach smażonej ryby, czasami wesoło zamachał zielony
pióropusz pora...
-
Jestem głodna – poskarżyła się Amelka. Była najmłodsza z
trójki rodzeństwa, miała tylko siedem lat, a dzięki drobnej
posturze wyglądała na jeszcze mniej. Wojtek poklepał siostrzyczkę
po ramieniu.
-
Zaraz wracamy do domu. Naciągnij czapkę. Ucho ci wyszło!
Amelka
posłusznie naciągnęła na uszy niebieską czapeczkę, ale ona
uparcie zjeżdżała na czubek głowy. Była ciasna i zaczerwienione
płatki uszu uciekały na zimno. Tymczasem podekscytowany Paweł
usiłował zwrócić ich uwagę.
-
No i leży! - stwierdził filozoficznym tonem, wskazując staruszkę.
Rzeczywiście,
uśmiechnięta starowina leżała rozciągnięta na oblodzonym
chodniku, boleśnie postękując. Zawartość kraciastej torby
rozsypała się naokoło niej. Pomarańcze stoczyły się na jezdnię,
nieduży kawałek karpia łypał w niebo dziurą po oku...
-
Nie może wstać – zauważyła Amelka. Nagle zeskoczyła z trzepaka
i podbiegła do staruszki. Ta już klęczała, gramoląc się
niezdarnie na nogi. Na widok dziewczynki uśmiechnęła się ciepło.
-
Widzisz, jaka ze mnie niezdara? Pomożesz mi pozbierać zakupy? -
zapytała wesoło – Tylko nie wychodź na jezdnię!
Amelka
kiwnęła głową i bez słowa zaczęła zbierać z ziemi produkty,
upychając je w torbie. Kawałek ryby, pudełko herbaty, cytryna,
parówki, serek topiony i kilka bułek, teraz umorusanych piaskiem.
Otrzepała je i wcisnęła na sam wierzch torby, a gdy zauważyła,
że staruszka doprowadza do porządku ubranie i nie patrzy na nią,
szybko wydobyła jedną bułkę i wcisnęła do kieszeni
przykrótkiego płaszczyka.
Podając
staruszce torbę, umknęła spojrzeniem w bok, ale z westchnieniem
ulgi stwierdziła, że kobieta nic nie zauważyła. Podziękowała
Amelce wylewnie, a na odchodnym wcisnęła jej do ręki kilka
cukierków w błyszczących, szeleszczących papierkach.
-
Miałam je zawiesić na choince – wyjawiła – ale myślę, że
lepiej jeśli ci je dam. Ubrałaś już choinkę? - dopytywała.
-
Jeszcze nie – skłamała dziewczynka, a właściwie nie do końca
skłamała, gdyż ta uśmiechnięta kobiecina nie musiała wiedzieć,
że w ich mieszkaniu nie będzie choinki, tak jak i nie będzie
Wigilii, ryby i herbaty z cytryną.
-
No, to pospiesz się do domu, bo nie zdążysz. - poleciła jej
staruszka. Amelka jeszcze raz podziękowała za cukierki i czmychnęła
między bloki, a za nią pospieszyli starsi bracia. Kobieta
odprowadzała ich wzrokiem, aż zniknęli za załomem muru, potem
powolutku ruszyła w kierunku swojej klatki schodowej. Już się nie
uśmiechała.
Wojtek,
Paweł i Amelka wbiegli do swojego bloku i rzucili się ku schodom do
piwnicy. To było ich stałe miejsce, spędzali tutaj mnóstwo czasu,
szczególnie gdy mama wracała do domu pijana, lub awanturowała się
z którymś z kompanów od kieliszka. Na schodach do piwnicy
rodzeństwo bawiło się po szkole, odrabiało lekcje, a czasami
kładło się do snu, jeśli matka zbyt długo zamarudziła nie
mieście. Sprytnie umykali przed spojrzeniami wścibskich sąsiadów,
bo mama ich przestrzegła, co będzie, jeśli sąsiedzi zawiadomią
policję. Trafią do domu dziecka i zostaną rozdzieleni, ot co. Już
nigdy się nie spotkają.
Przysiedli
na schodach i czekali, aż Amelka rozdzieli zdobyte jedzenie.
Najpierw rozdała kolorowe cukierki. Potem wprawnym ruchem rozerwała
przybrudzoną bułkę na trzy równiutkie części i podała każdemu
z braci. W milczeniu przeżuwali pieczywo, czując między zębami
drobinki żwiru.
-
Co robimy? - zapytał Wojtek, gdy zjedli już bułkę do ostatniego
okruszka. Cukierki przezornie schowali na później. Nie spodziewali
się znaleźć w domu zbyt wiele jedzenia.
-
Chyba trzeba pójść do domu i sprawdzić, co się tam dzieje. -
zauważył Paweł.
Pozostałe
dzieci pokiwały głowami i trzymając się za ręce, ruszyli w górę
schodów. Pod drzwiami mieszkania przystanęli i zaczęli
nadsłuchiwać, jednak nie dobiegł ich najmniejszy szelest. Piętro
niżej grał telewizor, ale w ich mieszkaniu panowała głucha cisza.
Wojtek nacisnął klamkę i bez zdziwienia przyjął fakt, że nie
ustąpiła. Nie pierwszy raz matka ruszyła w miasto, zapominając o
swoich pociechach.
-
Chodźmy na trzepak – powiedział dziarsko, choć walczył z
napływającymi do oczu łzami. Na zewnątrz było zimno, naprawdę
zimno. Ale widząc przestraszoną minę Amelki, szybko wziął się w
karby. - Wiecie co? Chodźmy do centrum handlowego. Jest czynne
jeszcze dwie godziny. Ogrzejemy się, a może będą rozdawać
cukierki jak w zeszłą niedzielę? Mama za chwilę wróci!
-
Tak myślisz? - mina Amelki była pełna zwątpienia.
-
Na pewno! Przecież dziś wigilia.
Spędzili
w centrum handlowym ponad dwie godziny. Przyglądali się mikołajom
w czerwonych kostiumach i roześmianym, piszczącym dzieciom, które
ciągnęły ich za długie siwe brody. Obeszli kilka razy wszystkie
piętra, ale nikt nie rozdawał cukierków. Tylko hostessa w stroju
aniołka wręczała klientom galerii małe kalendarzyki. Nie
spojrzała jednak w stronę dzieci, więc ruszyli dalej, zachwycając
się wielką choinką i kolorowymi światełkami. Wyszli jako jedni z
ostatnich klientów.
Już
z daleka wypatrywali światła w oknach swojego mieszkania, ale one
pozostały ciemne i przygnębiające. Za to w innych oknach pojawiły
się już migające lampki choinek. Wojtek poczuł, że dławi go w
gardle i mocniej ścisnął rączkę Amelki, równocześnie nakazując
jej szorstko.
-
Naciągnij czapkę, ucho ci wyszło.
-
Nie mogę – rozpłakała się dziewczynka – Jest za mała.
Po
chwili płakała cała trójka. Stali po trzepakiem, trzymając się
za ręce i wpatrując szklistym wzrokiem w ciemne okna mieszkania.
Matka zapomniała, że jest wigilia, podobnie jak zapomniała, że
czekają na nią zmarznięte i głodne dzieci. Zaszyła się gdzieś,
ciesząc ciepłem, towarzystwem od kieliszka i butelką. Wojtek był
na tyle duży, że to rozumiał, ale z żalem patrzył na
rozczarowane buzie młodszego rodzeństwa.
-
Chodźmy do piwnicy. Jeśli mama wróci, usłyszymy ją i pobiegniemy
na górę. Macie cukierki? Zrobimy sobie wigilię!
Pani
Jadwiga obserwowała dzieci z okna. Była szesnasta, zapadł
zmierzch, a ona wypatrywała pierwszej gwiazdki. W głębi pokoju
stał nakryty do wigilijnej wieczerzy stół, a na nim świerkowy
stroik ze świeczką, talerz z opłatkiem i koszyk ze struclą. W
kącie pokoju stała niewielka choinka przystrojona kolorowymi
światełkami i bombkami.
Nie
po raz pierwszy widziała te dzieci snujące się bez celu po
osiedlu. Nie znała ich matki, ale od sąsiadki z naprzeciwka
wiedziała, że po śmierci męża kobieta popadła w rozpacz i
szukała pocieszenia w alkoholu. Szybko wpadła w uzależnienie, a
dzieci pozostawiła samym sobie. Pani Jadwiga widziała, jak Amelka
chowa do kieszeni przybrudzoną bułkę, ale odwróciła oczy, żeby
małej nie zawstydzać. Teraz jednak czuła, że bułka nie
wystarczy, że musi zrobić coś więcej. Odwróciła się do
krzątającego po pokoju męża.
-
Popatrz, to te dzieci. Tak mi ich żal. Jest wigilia, mroźny
wieczór, a one biegają po podwórku. - powiedziała cicho.
-
Pewnie matka o nich zapomniała – stropił się staruszek, zerkając
na zewnątrz – Co zrobimy?
-
Zaprośmy je na wigilię – zaproponowała po chwili namysłu.
-
A co z ich matką?
-
Myślisz, że nawet jeśli wróci do domu, zauważy ich nieobecność?
-
Pewnie masz rację – pokiwał głową.
Dzieci
dziarsko maszerowały w kierunku klatki, gdy zobaczyły, że w ich
stronę macha staruszek w czerwonym szaliku. Nieco przestraszone
podeszły bliżej. Starszy pan uśmiechał się przyjaźnie.
-
Co tutaj robicie, dzieciaki? - zagadnął.
-
My? Nic. Właśnie wracamy do domu. - szybko rzucił Wojtek.
-
Do domu? A mama na was czeka?
-
Czeka – odparł chłopak. Obawiał się, że to jeden z
nadgorliwych sąsiadów, o którym opowiadała matka. Taki, co nie
pilnuje własnego nosa i zaraz zadzwoni na policję, żeby
zawiadomić, że ona nie zajmuje się dziećmi. A potem przyjadą z
domu dziecka i wiadomo, co będzie dalej..
-
A może poczeka jeszcze chwilę? - zaproponował stropiony staruszek,
który nie wiedział, jak dotrzeć do dzieci, by ich nie
przestraszyć, bądź nie sprawić im przykrości. - Moja żona
ugotowała dużo pierogów. O wiele za dużo, jak dla dwojga
staruszków. A ponieważ ta młoda dama – skłonił się szarmancko
w kierunku Amelki – pomogła jej dzisiaj pozbierać zakupy,
chcielibyśmy zaprosić was na wigilię.
Dzieci
milczały zaskoczone. Staruszek kontynuował.
-
Wasza mama na pewno się nie pogniewa, jeśli zjecie kilka pierogów.
I piernik też jest.
-
Mama jest w pracy! - zawołał Paweł. - Wróci późno.
-
No, to skoro jest w pracy... - staruszek nie mrugnął nawet okiem na
to niedopowiedzenie. Chęć chronienia matki była wzruszająca,
zważywszy na to, ile dzieci przeszły. - Skoro jest w pracy, to na
pewno się ucieszy, że spędzicie wieczór przy wigilijnym stole.
Prawda?
-
Prawda – potwierdził zmieszany Wojtek, a spod płaszczyka Amelki
rozległo się donośne burczenie. Starszy pan zaśmiał się wesoło.
-
No, to już chodźmy na te pierogi! - wskazał oświetlone wejście
na klatkę schodową.
Pierogi
były pyszne. Podobnie jak barszczyk i ryba. I piernik. Dzieci
najadły się do syta, aż czuły, jak rosną im brzuchy. Pani
Jadwiga wciąż podsuwała im pyszne kąski, a pan Zygmunt dolewał
kompotu. Z suszonych śliwek.
-
Na dobre trawienie – stwierdził, puszczając oko do Amelki.
Po
kolacji śpiewali kolędy, to znaczy pani Jadwiga śpiewała, a
Amelka podeszła do choinki i delikatnie dotykała kolorowych ozdób.
W pewnej chwili starsza pani zauważyła, że dziewczynka wtyka
między gałązki otrzymane przed południem cukierki. Podeszła do
niej i pogładziła po jasnych włoskach.
-
Nie musisz tego robić, kochanie.
-
Muszę – stwierdziła dziewczynka. - Pani tego nie wie, ale ja
ukradłam pani bułkę – szepnęła cichutko. - Przepraszam, ale
byłam bardzo głodna.
-
To nie wstyd być głodnym – odszepnęła starsza pani – Wiesz
co? Jeśli będziecie głodni, zawsze możecie przyjść do mnie na
obiad. Umowa stoi?
-
A będą pierogi? - upewniła się dziewczynka.
-
Będą pierogi i co tylko zechcecie. - uśmiechnęła się pani
Jadwiga. - A może wasza mama zechce przyjść z wami? Wydaje mi się,
że jest bardzo samotna.
Amelka
przytuliła się do poznanej dopiero co kobiety i poczuła, że po
jej policzkach ściekają łzy.
-
I wiesz co? - odezwała się nagle staruszka – Zrobimy ci na
drutach nową czapkę.
Wesołych Świąt!
OdpowiedzUsuńNo i masz już łez nie mogę powstrzymać ... piękne. I niestety pewnie nie raz się zdarza :(
OdpowiedzUsuń