Colmstock.
Nieduże senne miasteczko, w którym perspektywy do życia są gorsze
niż kiepskie. Brak pracy, rozwinięty handel narkotykami. Zaczyna
się od pożaru sądu, w którym zginął powszechnie lubiany
nastolatek, ale prawdziwa panika wybucha w chwili, gdy na progu kilku
domów pojawiają się porcelanowe lalki do złudzenia przypominające
mieszkające w nich dziewczynki. Rodzi się teoria mówiąca o
pedofilu, który w ten sposób oznacza przyszłe ofiary. Miasteczko
pogrąża się w strachu, a w mieszkańcach budzą się najgorsze
instynkty. Młoda, ambitna dziewczyna marząca o karierze
dziennikarki zamierza wykorzystać okazję, stworzyć temat życia i
wyrwać się do wielkiego miasta. Nie wszystkim podoba się to, co
robi.
Powieść
Anny Snoekstra obudziła we mnie sprzeczne uczucia. Już intrygujący
opis, obiecujący zagadkowy thriller osadzony w klimatycznym
miasteczku, wzbudził moje zainteresowanie. Ta historia zapowiadała
się naprawdę wspaniale i miałam wobec niej dość wysokie
oczekiwania. Z jednej strony książka sprostała moim wymaganiom co
do odprężającej lektury. Nie zabrakło tu dynamicznej akcji,
która nawet na moment nie pozostaje w zawieszeniu i nie pozwala
czytelnikowi się nudzić. Autorka trzyma w napięciu do samego
końca, a co więcej: potrafi zaskoczyć zupełnie nieoczekiwanymi
twistami. A przynajmniej nieoczekiwanymi dla mnie, więc biorę to
zdecydowanie za atut tej powieści.
Niestety,
lekturze tej książki niemal cały czas towarzyszyło mi uczucie, że
nie wykorzystano potencjału tej historii. Przede wszystkim jest to
bardzo prosty thriller, prosta jest tu fabuła, prosty jest także
język i styl autorki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie
musi być wadą książki, czyta się lekko i szybko, powiedziałabym
nawet, że za lekko. Gdyby rozbudować niektóre z wątków, dać
pewnym wydarzeniom drugie dno, zagłębić się trochę w psychikę
wybranych bohaterów – wyszłaby z tego mroczna, klimatyczna
opowieść, która niejednemu czytelnikowi podniosłaby włoski na
karku.
Anna
Snoekstra operuje bardzo prostym, lekko przyswajalnym językiem.
Owszem, potrafi na swój sposób odmalować klimat małego,
pozbawionego perspektyw miasteczka, ale czyni to bardzo oszczędnie.
W czasie lektury zwróciłam uwagę na krótkie zdania, jakimi
operuje autorka. Przeważają te jednoczłonowe, nierozbudowane,
zupełnie jakby autorka czuła awersję do znaków interpunkcyjnych
czy spójników. A mam wrażenie, że gdyby te zdania trochę
rozwinęła, treść książki mogłaby na tym zyskać, stałaby się
głębsza, zdania nabrałyby miękkości. Nie zawsze tak jest.
Czasami pojawiają się dłuższe, bardziej rozbudowane treści. I w
takiej sytuacji zawsze zastanawiam się, ile w przełożonej książce
jest z autora a ile z tłumacza.
Są
autorzy, których po jednej książce, po jednym spotkaniu z ich
piórem, wyobraźnią i zdolnością budowania historii, wyglądam w
zapowiedziach. Ta autorka niestety nie trafi do ich grona. Nie mówię
jej stanowczego nie, jednak na chwilę obecną nie przewiduję, byśmy
się zaprzyjaźniły. Polecam czy odradzam? Ani jedno ani drugie –
wiem, że ta książka znajdzie swojego czytelnika i w pełni to
rozumiem. Jest dość wciągająca, intrygująca, zagadkowa, ale zupełnie "nie moja". Macie ochotę się przekonać?
Szkoda, że tak się zawiodłaś :/
OdpowiedzUsuńPoydrawiam
http://zksiazkanakanapie.blogspot.com/
Bo za dużo oczekiwałam. Alle jeśli ktoś przeczyta po prostu, bez nastawiania się na nie wiadomo co, to może będzie lepiej :)
Usuń:-)
OdpowiedzUsuńJa mówię pas.:)
OdpowiedzUsuń