Film był piękny, poruszający... a książka? Na ogół bywa tak, że książka jest lepsza, prawda? Na palcach jednej ręki mogę policzyć te obrazy, które okazały się lepsze niż ich książkowy pierwowzór. W przypadku Służących stwierdziłam, że wychodzi na remis. Co prawda scenarzyści musieli co nieco skrócić, coś wyciąć, ale tak wiernie oddali klimat książki i wydarzeń z jej kart, że mogę im to "coś niecoś" wybaczyć. Dziś jednak nie o filmie ma być, a o książce, więc muszę się pilnować, żeby co chwila nie porównywać.
Uwielbiam klimat południa Stanów i bardzo chętnie czytuję książki, których akcja się tam toczy. Zawsze wydaje mi się, że opisane miejsca są żywsze, barwniejsze, postaci dynamiczne. Dlatego, gdy tylko usłyszałam o powieści Kathryn Stockett, wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
Lata sześćdziesiąte w tamtym rejonie były bardzo burzliwe. Część białych nie chciała dopuścić do tego, by dokonały się zmiany, w czarnych widzieli jedynie tanią siłę roboczą, pół-ludzi, którzy różnią się od nich nie tylko kolorem skóry, ale zapadają na inne choroby, roznoszą zarazki, nie zasługują na dobre słowo, czy przejaw życzliwości. Równocześnie te zmiany już się dokonywały, czarni dopominali się o swoje prawa, studiowali, dążyli do tego, by żyć godnie. Wspierała ich garstka białych osób, takich jak Skeeter bohaterka Służących...
Opowieść zostaje przedstawiona z perspektywy trzech kobiet zamieszkujących miasteczko Jackson w stanie Missisipi. Skeeter, córka właściciela plantacji bawełny wraca do domu po ukończeniu studiów. Nie chce poddać się scenariuszowi, jaki szykuje dla niej południowa mentalność. Nie marzy o tym, by złapać męża i rodzić rozkoszne dzieci. Chce pisać. Na początek otrzymuje rubrykę z poradami domowymi - bo o czym innym może pisać kobieta? Skeeter nie zna się jednak na prowadzeniu domu, wszak całe życie miała służącą. W pisaniu pomaga jej Aibileen, czarnoskóra pomoc jej przyjaciółki. Widząc jak jej przyjaciółki traktują swoje pomoce, Skeeter zaczyna myśleć, by wydać książkę z perspektywy czarnej służby. Wspierają ją ciepła i sympatyczna Aibileen i wygadana, jędzowata Minny. Co z tego wyniknie?
Służące to fantastyczna i ciepła opowieść, aż ciężko uwierzyć, że traktuje o tak wielkich podziałach i niesprawiedliwości. Jako debiut autorki zasługuje na szczególne uznanie, gdyż w tej książce naprawdę "nie czuć" debiutu. Została napisana pewną ręką, dopracowana i nacechowana autentyzmem. Kathryn Stockett nadała swoim bohaterkom charakterystycznych rys, dzięki czemu powstały nietuzinkowe postaci, dzielne i mądre kobiety, które wzbudzają sympatię, współczucie, ale także i podziw czytelnika. Ich sposób wysławiania się, maniery, mimika, wszystko zostało wiernie oddane. Jedynie postać Celii w książce nie przypadła mi do gustu, w filmie wydala mi się wyraźniejsza (wiem, miałam nie porównywać, ale to była moja ulubienica :P)
Chociaż Służące czytają się świetnie, nie potrafiłam tej książki "połknąć szybko". Nie wiem, czy mnie rozumiecie, ale niemal każdy rozdział zmuszał mnie do refleksji i sprawiał, że na chwilę wymykałam się do tamtego świata. Po zakończeniu lektury jeszcze raz obejrzałam film. Kocham i polecam. Jedno i drugie.
Zapraszam i na kilka słów o filmie :)
Wyd.Media Rodzina
Stron: 581
Celia w książce mnie denerwowała, w filmie- ta scena, kiedy chowa swoje kolejne nienarodzone dziecko- rozrywa na kawałki...
OdpowiedzUsuńNo i czek "Trzy KAWAŁKI dla Hillie"- miszcz!
Właśnie, miałam dokładnie tak samo :))
UsuńŻe o bełcie na bankiecie nie wspomnę;)
Usuń:D
UsuńAle ciasto czekoladowe...
Ja jakoś nie mogłam przez nią przebrnąć, ani się w nią zagłębić.
OdpowiedzUsuńJa lubię takie rozbudowane opowieści z kilku perspektyw itd. :)
Usuń