Sielanka
jest słowem tak przyjemnym, że aż na samo jej brzmienie robi się
błogo. Jednak nawet najlepsza sielanka może dobiec końca i przejść
w stan zupełnie odmienny. Właśnie tak dzieje się z bohaterem
powieści Philipa Rotha. Seymour „Szwed” Levov wierzy w swoje
cudowne życie dopóki jego sielankowy obraz nie zostanie rozbity w
drobny mak.
Amerykańska
sielanka to powieść Philipa Rotha, za którą w 1998 roku otrzymał
nagrodę Pulitzera. Na polskim rynku wydawniczym pojawia się ona po
raz drugi, w odświeżonym wydaniu związanym ze zbliżającą się
premierą ekranizacji. Sam Philip Roth był mi dotychczas znany
wyłącznie „z widzenia” i stanowi kolejny element mojego
eksperymentu z laureatami prestiżowych nagród literackich. I o ile
do Harper Lee i Elizabeth Strout zapałałam natychmiastową
sympatią, a John Steinbeck swoją prostotą rozkochał mnie w sobie
na wieki, autor Amerykańskiej sielanki potrzebował trochę czasu i
jakichś stu pięćdziesięciu stron, by na poważnie przykuć moją
uwagę, wciągnąć mnie w swoją historię i udowodnić, że był
pomysłem trafionym.
Amerykańska
sielanka jest specyficzna i niełatwa. Niespieszna akcja,
poprzetykana licznymi przemyśleniami, może potęgować wrażenie,
że książka się dłuży. Dodatkowo autor ma skłonności do
rozwlekania szczegółów na długie zdania, akapity strony. Czy jest
to wada? Nie, to po prostu jeszcze jedna cecha charakterystyczna tej
powieści i tego autora, która zadecyduje, czy książka przypadnie do gustu określonemu czytelnikowi. Potrafi on podczas jednego zdarzenia płynnie
przejść do opisywania kolejnego, odległego w czasie i przestrzeni.
Czytelnik przechadzający się uliczką życia Szweda Levova zostaje
nagle pchnięty w boczny zaułek i zanim się spostrzeże, zbada go
dokładnie i dogłębnie. A trzeba przyznać, że fascynującego
bohatera obrał sobie Philip Roth. Seymour Szwed Levov, złote
dziecko, szkolna gwiazda, człowiek sukcesu, przedsiębiorca, mąż i
ojciec. W głębi ducha zaś skromny facet, skrępowany własną
popularnością lecz równocześnie dumny z niej, idealista
zakochany w swoim kraju, kraju, którzy jego przodkowie wybrali na
własny i którego społeczności częścią tak bardzo chcieli się
stać. Wierzący w mit amerykańskiej sielanki i zdruzgotany, gdy ta
znika, jak ułuda z chwilą, gdy jego ukochana córka oddaje się
aktom politycznego terroryzmu.
Już
za kilka dni na ekrany kin wejdzie ekranizacja powieści Philipa
Rotha. Podobno jedyny obraz oparty na prozie autora, który jemu
samemu przypadł do gustu. Jestem bardzo ciekawa, jak scenarzyści i
aktorzy podołali tej historii, jak oddali uczucie rozgoryczenia
głównego bohatera. Jak ujęli to bogactwo scen i ważnych detali,
którymi zarzuca nas laureat Pulitzera, bo w tym momencie wydaje mi
się to niewykonalnym. Amerykańska sielanka, powieść dla
wymagającego czytelnika, którego nie zniechęci leniwa akcja (lub
jej brak), nieliczne dialogi (lub ich brak), kilometrowe zdania (lub
jeszcze dłuższe), który dostrzeże głębię tej historii i
poczuje więź z jej bohaterami. Powieść, której ja nie potrafiłabym ocenić żadnymi gwiazdkami, bo wymyka się ona tak sztywnym ocenom.
Ten sposób pisanie przypomina mi Marcela Prousta i jego "W poszukiwaniu straconego czasu", którego właśnie siódmy, czyli ostatni, tom czytam.
OdpowiedzUsuń