środa, 5 grudnia 2018

287. Monika Milewska LATAWIEC Z BETONU

Latawiec z betonu Moniki Milewskiej to ciekawa proza, jakże odmienna od typowych powieści obyczajowych, które znajdujemy na księgarnianych półkach. Cała akcja toczy się w obrębie jednego budynku; słynnego gdańskiego falowca, a bohaterem historii jest nie kto inny, a właśnie jego twórca. Pewnego dnia zdumiony architekt odkrywa, że projektując falujące klatki molocha z betonu, zakrzywił czasoprzestrzeń. Od tej pory odbywa fascynujące podróże w czasie i odwiedzając kolejne klatki oraz poznając ich osobliwych mieszkańców, uczestniczy w bardziej lub mniej przełomowych wydarzeniach z polskiej historii. Przy okazji musi przełknąć gorzką pigułkę, ponieważ dowiaduje się, że dzieło jego życia jest dla mieszkańców prawdziwym utrapieniem.Przy okazji mierzy się z dylematami natury moralnej i rozlicza z niepowodzeniami w życiu osobistym.

Choć Powieść Moniki Milewskiej bazuje na wątku nierzeczywistym, jakim jest specyficzna podróż w czasie, nie sposób odmówić tej historii realizmu, a samej autorce zmysłu obserwacji. Towarzysząc inżynierowi w niezwykłych podróżach, nie tylko zyskujemy interesującą lekcję historii, ale także przekrój polskiego społeczeństwa. W czasie lektury doświadczamy różnych emocji. Momentami historia ta jest zabawna i nieco przewrotna, by w innym miejscu nabrać powagi, a nawet przygnębić. Przede wszystkim jest jednak bardzo wciągająca i przystępna.

Mam wrażenie, że dla wielu czytelników Latawiec z betonu okaże się sentymentalną podróżą w przeszłość. Szczególnie, jeśli mieszkali w wielkich blokach i rozumieją problemy, z jakimi zmagali się lokatorzy podobnych obiektów. Dobrze znane nam motywy, jak choćby kolekcja puszek, wybuchowy RUBIN czy słynny Kaszpirowski, z pewnością temu sprzyjają.Osobiście bardzo lubię powieści naszpikowane takimi szczegółami, ponieważ tworzą one specyficzny klimat. To niezwykle oryginalna i interesująca proza, na którą warto zwrócić uwagę. Polecam.

wtorek, 20 listopada 2018

286. Iwona Szelezińska KOPNIJ PIŁKĘ PONAD CHMURY

Lektura reportażu Edyty Stępczak obudziła we mnie ciekawość dotyczącą Nepalu i życia jego mieszkańców. Stąd kolejna książkowa propozycja związana z tym egzotycznym miejscem: reportaż Iwony Szelezińskiej zatytułowany Kopnij piłkę ponad chmury. O ile wcześniej czytana przeze mnie publikacja koncentrowała się głównie na temat trudnej sytuacji i praw mieszkanek Nepalu, tutaj zyskujemy znacznie szersze spojrzenie na obraz tego kraju.


Kopnij piłkę ponad chmury to zbiór jedenastu reportaży poświęconych mieszkańcom Nepalu. Są one dość zróżnicowane, ale wszystkie łączy jedno: pokazują kraj stojący u progu zmian, w którym niewidzialna kreska oddziela to, co stare, tradycyjne, zakorzenione od tego, co nowe, przyszłościowe, niosące znaczące zmiany dla państwa i ludzi. Znajdziemy tu więc między innymi opowieść o bogini dziewicy, o domu, w którym wychowują się dzieci osadzonych w więzieniu, bardzo emocjonującą historię kobiet uratowanych z rąk handlarzy żywym towarem, które latami były zmuszane do pracy w domach publicznych. 


Dzięki rozmowom, które autorka przeprowadziła z bohaterkami swoich reportaży, nie są to wyłącznie suche fakty i liczby, ale relacje, czasem po prostu interesujące, egzotyczne dla Europejczyka, innym razem niezwykle dramatyczne i poruszające. W każdym przypadku forma jest bardzo przystępna, da się wyczuć, że autorka dobrze czuje się w tym miejscu i że bohaterowie tych historii są dla niej ważni. Jeśli ciekawi Was Nepal, i szukacie publikacji na temat tego kraju, jego mieszkańców, tradycji, bolączek, problemów, a także surowego piękna, ta książka jest dla Was.

sobota, 10 listopada 2018

285. Anna Fryczkowska RÓWNONOC

Seria na F/AKTACH od Wydawnictwa Od Deski Do Deski zalicza się do moich ulubionych. Po lekturze znakomitej Czarnej oraz Bestii – studium zła – wiem, że znajdę tu interesujące tytuły inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. I tym razem również się nie zawiodłam. Gdy tylko otworzyłam przesyłkę z powieścią Anny Fryczkowskiej zatytułowaną Równonoc i przeczytałam kilka stron, wiedziałam, że nie odłożę tej książki, dopóki nie skończę. Po kilku minutach z książką spojrzałam na blok kartek i poczułam rozczarowanie, że zostało mi tak niewiele stron. Chciałabym więcej, dużo więcej.

Choć Równonoc jest powieścią, fikcją literacką, to jednak autorka stworzyła ją na podstawie wspomnień i informacji związanych z autentycznymi wydarzeniami. Pod koniec lat 90. w województwie zachodniopomorskim zanotowano serię tajemniczych zaginięć nastoletnich chłopców. Wszystkie zaginięcia miały miejsce w czasie, gdy zima ustępowała miejsca wiośnie, a chłopcy, którzy zaginęli, byli do siebie uderzająco podobni, niemal jak bracia. 

Nie myślcie jednak, że mamy do czynienia z kryminałem. Nie ma tu emocjonującej akcji ani obrazowego śledztwa. Ta powieść jest jak spotkanie z rodzicami zaginionych nastolatków. W czasie lektury czytelnik czuje się tak, jakby siedział naprzeciw pogrążonych w rozpaczy rodziców  i uczestniczył w niewyobrażalnie bolesnej rozmowie. Jakby słuchał dramatycznej opowieści, jak znika dziecko, jak pęcznieje strach, jak do bolącego serca dociera przykra, obezwładniająca prawda, jak powoli gaśnie nadzieja, ale mimo to każdego dzwonka u drzwi człowiek uczepia się jak tratwy ratunkowej. 

Powieść Anny Fryczkowskiej zrobiła na mnie duże wrażenie. Nie potrafiłam czytać jej bez emocji, bo i tematyka trudna i wykonanie świetne, niby proste, oszczędne w słowach, a jednak skłaniające do refleksji. Czasami natrafiam na książki, które skłaniają mnie, bym sięgnęła po inne pozycje autora. I to jest właśnie taka książka. Bardzo gorąco Wam polecam!

piątek, 2 listopada 2018

284. Milenkowe czytanie: Jan Ołdakowski MÓJ PAN WOŁA NA MNIE PIES

Książeczka Jana Ołdakowskiego stanowi część serii z kotylionem – limitowanej edycji Czytam sobie wydanej z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Edycja ta charakteryzuje się tym, że na jej kartach przedstawione są osoby, i te mniej i bardziej znane, dzięki którym nasz kraj odzyskał niepodległość.

Nowa pozycja z serii Czytam sobie trafiła w obecne zainteresowania Milenki w stu procentach. Dzisiaj wszystko, co w jakikolwiek sposób związane jest z psami, wzbudza w mojej córeczce gorące emocje i nie mniejszy entuzjazm. Ja sama podeszłam do lektury ze ściśniętym gardłem, już tak mam, że podobne historie silnie mnie wzruszają i czasem muszę przerywać ich czytanie. Tutaj czytałyśmy nie o byle kim, ale o samym psie Marszałka Piłsudskiego. O psie, który miał na imię Pies :) Dzięki historii Jana Ołdakowskiego oraz ilustracjom Doroty Łoskot Cichockiej miałyśmy okazję poznać jego niezwykłe przygody. Nie zabrakło wzruszeń i humoru, a sama książeczka to taka mała lekcja historii w przystępnej formie.

Ponieważ opowieść o psie Marszałka Piłsudskiego to trzeci poziom programu Czytam sobie, nie ma więc już głoskowania, sylabizowania, jest za to dłuższa treść. Ale czcionka jest wyraźna i duża, więc samodzielnie czytające dzieci z pewnością sobie poradzą. Na końcu zamieszczono słowniczek trudnych pojęć występujących w opowiastce, co pozwoli poszerzać zasób słownictwa. Nie brakuje także dyplomu, a naklejki z kotylionami i uroczym Psem z pewnością spodobają się najmłodszym i zachęcą do czytania.


sobota, 20 października 2018

283. Roy Jacobsen NIEWIDZIALNI

Roy Jacobsen, Niewidzialni, Poznań 2018
Wydawnictwo Poznańskie przygotowało nie lada gratkę dla miłośników literatury skandynawskiej. Po niemal trzydziestu latach powraca Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich. Ukazywała się ona nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w latach 1956-1990, oferując znakomite tytuły autorów norweskich, duńskich, szwedzkich, fińskich, islandzkich oraz fererskich. Bynajmniej nie ograniczała się ona do powieści. W ramach serii publikowano dramaty, baśnie, opowiadania i sagi, a wśród znanych nazwisk wymienić można chociażby Karen Blixen, Hansa Christiana Andersena, Knuta Hamsuna czy Pera Jersilda.

Nową odsłonę serii inaugurują Niewidzialni Roya Jacobsena – norweska powieść, która trafiła do finału Międzynarodowej Nagrody Bookera 2017. Na jej kartach trafiamy na niewielką wyspę, którą zasiedla tylko jedna rodzina. Hans Barroy i jego najbliżsi nie mają lekkiego życia. Ich całym światem jest skrawek lądu na morzu, gdzie żyją, pracują, kochają się i umierają. Rzadko opuszczają ten mały świat, ojciec rodziny rokrocznie wyrusza na Lofoty, by zarabiać przy połowach, poza tym odwiedzają tylko sąsiednie wysepki, gdzie mieści się skład i kościół. Z wyspy widzą inne skrawki lądu, gdzie sąsiedzi żyją tak jak oni. Pracują, korzystają z tego, co wyrzuci im morze. Ich dzieci dorastają w tym miejscu, po czym zakładają tam rodziny i rodzą własne dzieci. Mikroświat na morzu. Jednak dorastająca Ingrid Barroy decyduje się opuścić wyspę. Co przyniesie jej decyzja?

Piękna i niezwykła jest powieść Jacobsena. Niezwykła i inna. Niespieszna, wolno snująca się opowieść, tak różna od emocjonujących zwrotów akcji, wartkich dialogów i barwnych opisów współczesnej literatury. Niewidzialni to książka surowa jak krajobraz wyspy, na której żyją jej bohaterowie. Pozbawiona dialogów, z leniwie snującą się historią. I przez to ciekawa, intrygująca tak, że ciężko się oderwać.

Z pewnością będę polować na kolejne tomy tej serii. Pominąwszy wybór znamienitych tytułów, którego w przypadku Wydawnictwa Poznańskiego jestem pewna, będzie ona wspaniale prezentować się na półce. Wydanie jest proste, klasyczne, oprawa twarda, solidna. Ta książka sama do mnie wołała z półki, nęciła, by wziąć ją do ręki i czytać, powoli, po fragmencie, bez pośpiechu. Posłuchałam.

czwartek, 4 października 2018

Anioł na śniegu - premiera 31 października


Obiecałam fragment nowej powieści i oto jest. Anioł na śniegu, kontynuacja Czterech płatków śniegu :) Zapraszam na kolejne spotkanie z mieszkańcami bloku przy Weissa 5. 

Miłej lektury!

Zuzanna

W piątek piętnastego grudnia po bloku przy ulicy Weissa rozszedł się smakowity zapach pieczonego ciasta. Wraz z każdym uchyleniem drzwi prowadzących na klatkę schodową przyjemny aromat wydobywał się na podwórko. Majsterkujący przy starym polonezie Wacław Malinowski kilkakrotnie pociągnął nosem i poczuł, jak jego żołądek reaguje na przyjemną woń gwałtownym burczeniem. Niestety, piątki – szczególnie te adwentowe i postne – rządziły się w mieszkaniu Malinowskich określonymi kulinarnymi prawami. Tego popołudnia pan Wacław pod czujnym okiem małżonki posłusznie spałaszował talerz makaronu z serem i teraz przepełnionym tęsknotą wzrokiem omiótł okna górującego nad nim budynku. Ciekawe, zza którego dolatywał ten nęcący zapaszek? Kto z sąsiadów będzie tego wieczoru delektował się smakiem i zapachem domowego wypieku? Wacław Malinowski sięgnął do kieszeni i wrzucił do ust miętówkę, a następnie z głośnym westchnieniem zanurkował pod uniesioną maskę.
Tymczasem w mieszkaniu pod numerem piątym pałaszowano właśnie ostatnie kawałeczki pulchnego biszkoptu z dżemem porzeczkowym. Trzy przyjaciółki spotkały się przy popołudniowej kawie, by omówić świąteczne plany i przedyskutować nieobecność czwartej.
Gospodyni spotkania, Zuzanna, pochyliła się nad zeszytem w niebieskiej okładce i sięgnęła do leżącego na stole piórnika. Przez chwilę energicznie mieszała jego zawartością, aż w końcu natrafiła na żelowy długopis z fioletowym wkładem.
– Żałobny! – mruknęła pod nosem, na powrót nurkując ręką między artykuły szkolne. Dwie pozostałe kobiety spojrzały na nią zdumione. Anna przewróciła oczami, Monika uśmiechnęła się leciutko, podrzucając na kolanie drzemiącego synka. Tymczasem Zuzanna natrafiła na czerwony długopis z brokatem i usatysfakcjonowana spojrzała na przyjaciółki. Widząc ich rozbawione spojrzenia, zamarła. – No co?
– Spotkałyśmy się, by stworzyć listę upominków dla lokatorów, a nie wysublimowaną kompozycję kolorystyczną! – mruknęła Anna.
– Ale czerwony pasuje do listy prezentów! I ten brokat… No, chyba że wolicie zieleń? Anna potrząsnęła głową. Monika uniosła starannie wymodelowaną brew.
– Podwędziłaś córce piórnik? – zapytała z niedowierzaniem. Zuza wzruszyła ramionami.
– Mam własny. Z czego się śmiejecie? Lubię, jak wszystko do siebie pasuje! Poza tym ułatwia mi to sprawy organizacyjne. Wystarczy rzut oka i już wiem, z czym mam do czynienia. Listy zakupów piszę na niebiesko. Intencje mszalne na czarno. Zeszyt z przepisami prowadzę wyłącznie piórem kulkowym, a dzienniczek Agaty podpisuję…
– Sraczkowatym! – Anna zarechotała. Monika walczyła ze sobą, ale również nie zdołała opanować wesołości. Zuzanna przyglądała się im bez słowa, z uniesionym czerwonym żelopisem w dłoni, aż w końcu kąciki jej ust zadrżały i po chwili trzy kobiety zaśmiewały się do łez. Anna pierwsza wyprostowała się na krześle, upiła łyczek kawy z ceramicznego kubka ze Świętym Mikołajem i odchrząknęła. – Dobra, pisz sobie na czerwono, fioletowo, a nawet zielono, tylko w końcu miejmy to z głowy. Po ubiegłorocznej akcji obiecałyśmy sobie, że nikt w naszym bloku nie spędzi świąt samotnie i że zadbamy o serdeczną atmosferę między mieszkańcami. Stąd pomysł, by każdemu sprawić mały upominek. Wszyscy za?
– Wszyscy obecni – zgodziła się w imieniu swoim i Moniki Zuzanna, która nie mogła wybaczyć Marzenie, że nie wygospodarowała godzinki na spotkanie z przyjaciółkami i planowanie tak chlubnej i ważnej inicjatywy.
– Świetnie. – Anna skinęła z zadowoleniem głową. – Wspólnie wybierzemy upominki dla sąsiadów, a jeśli chodzi o prezenty dla nas – wyszczerzyła zęby – proponuję wspólny wypad do spa, bez mężów, dzieci, zwierząt domowych… – Rzuciła znaczące spojrzenie w kierunku wiklinowego koszyka, w którym posapywała Nuda, maleńka suczka przygarnięta przez Fijusów.
– To nie przejdzie… – Dłoń Zuzy zawisła nad kartką.
– Nic z tego – sprzeciwiła się gwałtownie Monika. – Po powrocie nie poznałabym własnego domu. 
Pozostałe kobiety pokiwały głowami. Doskonale znały sytuację rodzinną Moniki. Jej teściowa uznawała siebie za wszechwiedzącą. Szczególnie w takich kwestiach jak prowadzenie domu, gotowanie i opieka nad dzieckiem. Co prawda mama Kwiatek mieszkała osobno w niewielkim domku pod miastem, ale nie było dnia, by niby przypadkiem nie wpadła z wizytą do ukochanego wnuczka i przy okazji nie udzieliła Monice bezcennych rad.
– W takim razie będziemy wybierać prezenty naprzemiennie. My trzy…
– Dwie – wtrąciła Zuzanna, unosząc znacząco brew.
– …dla Zuzanny. Wy trzy…
– Dwie– powtórzyła Zuzanna, postukując długopisem w twardą okładkę zeszytu. Anna spiorunowała ją wzrokiem.
– Przepraszam, teraz ja mówię. To nieładnie przerywać, kiedy usiłuję powiedzieć, że wy trzy…
– Dwie – uściśliła Zuza i zaraz dodała: – Przecież wcale się nie odzywam i nie marudzę, że pewne osoby nas zlekceważyły, nie przychodząc na to spotkanie.
– Więc się nie odzywaj i nie marudź. A potem my trzy wybierzemy prezent dla Marzeny – zakończyła Anna. Monika poruszyła się z lekkim grymasem. Piotruś z nia na dzień robił się coraz cięższy, a niestety nie potrafił porzucić zwyczaju zapadania w drzemki na kolanach mamy. Zaciskał pulchną piąstkę na kosmyku za jej uchem i zasypiał w najlepsze. Oczywiście teściowa wiedziała, co o tym powiedzieć! Poczucie bliskości? Kiedyś tego nie było, dzieci się chowały i były zdrowe! Nie to co teraz, cuda-wianki, wydziwianki!
– A co z prezentem dla pani Michalskiej? – zapytała młoda matka. – Macie już jakieś pomysły?
– Tak! – wykrzyknęła Zuzanna, podrywając się znad zeszytu. Piotruś sapnął przez sen, a po kuchni poniosło się stanowcze: „pssst!”. Zuzanna z wrażenia pokryła się purpurą i szybko zasłoniła usta.
– No? – Pozostałe kobiety spojrzały na nią wyczekująco.
– Kupmy jej nową miotłę!
Anna postukała palcem w czoło.
– Ty to się chyba z choinki urwałaś. Codziennie sarka na nas, że musi sprzątać, bo nam się nie chce porządnie butów otrzepać, a ty jej zamierzasz miotłę sprezentować? Może jeszcze inne cholerstwo do tego? Na przykład zestaw środków czyszczących?
– No dobra, dobra.– Obrażona Zuzanna ponownie przyjęła przygarbioną pozycję nad zeszytem. – Jeśli macie lepsze pomysły, to proszę. Mnie się praktyczne prezenty podobają. Zimę stulecia zapowiadają, więc miotła do odśnieżania będzie jak znalazł…
– Może w pakiecie dorzucimy łopatę i trzaśniemy cię nią w głowę – zgodziła się Anna. – Nie, słuchajcie, musimy wymyślić coś ekstra. Tak żeby to naprawdę była miła niespodzianka. O, mam tu kartkę przygotowaną przez panią Celinkę z biblioteki. Pan Malinowski bardzo lubi powieści Dana Browna. Może kupimy mu tę nową książkę? Już trzy razy o nią pytał.
– Dobry pomysł. To gruba cegła. Przyda mu się do obrony przed żoną. – Monika zachichotała. Zuza skinęła głową i starannym, zaokrąglonym pismem zanotowała tytuł przy nazwisku sąsiada z ostatniego piętra.
– Dla pani Malinowskiej bambusowe wałki do włosów. Pasuje? Dla Jakuba… hmmm, może zestaw szklanek do piwa?
– W żadnym razie – sprzeciwiła się Monika. – Kupmy mu wiertełko.
– Wiertełko?
– Tak, od lipca proszę o zawieszenie lustra w łazience i się nie da. Bo wiertełka nie ma.
– W porządku, wiertełko dla Moniki, znaczy dla Jakuba… – Zuzanna zanotowała kolejny pomysł na prezent.
– Dla Kajtka? Mam tu wykaz jego lektur bibliotecznych…
– Oooo! – Zuzanna aż otworzyła szeroko oczy. – Co czyta? Mam nadzieję, że nic świńskiego? – zaniepokoiła się. Rok wcześniej podczas pakowania świątecznych podarunków natrafiła na stertę starych świerszczyków. Przekonana, że należą do jej męża, zaczęła podejrzewać Kajetana o zainteresowanie innymi kobietami, co zaowocowało serią dziwacznych przypadków i całkiem przyjemną znajomością ze zwariowaną panią detektyw, Kaliną Radecką-Piórecką.
– Nieee… – zawahała się Anna. – Zapisał się do oddziału dla dzieci. Czyta Pottera i Tomka na tropie Yeti. Nawiasem mówiąc, przetrzymuje książkę już od wielu miesięcy i dostał dwa upomnienia. Powinien się zgłosić i zapłacić karę.
– Jejku, czy on nigdy nie może normalnie? – zdenerwowała się Zuzanna. – Jak nie porno z lat dziewięćdziesiątych, to nieletni czarodziej, w dodatku sierota!
– O gustach się nie dyskutuje, poza tym to nie było jego porno – upomniała ją przyjaciółka. – A ty lepiej oddaj tego Greya, którego trzymasz od czerwca. Inni też chcą poczytać.

– W tym miasteczku nic się nie ukryje – mruknęła zarumieniona Zuzanna. – Wszystko człowiekowi wypomną, nawet czytane książki…
Czy możemy wrócić do prezentów gwiazdkowych? – Monika postanowiła zainterweniować i przywołać przyjaciółki do porządku. – Dla dzieci, jak rozumiem, kupujemy we własnym zakresie?
Trzy kobiety pochyliły się nad zeszytem i półgłosem rzucały propozycje prezentów dla mieszkańców bloku przy ulicy Weissa. Po dłuższych pertraktacjach i przy licznych zgrzytach, fochach i kompromisach wstępna lista była prawie gotowa, pozostało tylko ustalić upominki dla nich samych i wymyślić coś ciekawego dla pani Michalskiej. Ten podarunek musiał być wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że to właśnie staruszka zainicjowała wspólne świętowanie wśród sąsiadów, ale przede wszystkim ponieważ sama była osobą dość specyficzną. Przyjaciółki spojrzały po sobie zgnębione. Poza pomysłem Zuzanny, który z oczywistych względów nie był brany pod uwagę, nie padła żadna propozycja, co by tu pani Michalskiej sprezentować. Zuzanna westchnęła teatralnie.
– Na szczęście mamy jeszcze tydzień. Coś się wymyśli! – Nagle jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Zamknęła zeszyt, założyła skuwkę na długopis i posłała przyjaciółkom wyczekujące spojrzenie. – Czy teraz, kiedy kwestię prezentów mamy obgadaną, możemy przedyskutować, co dzieje się z naszą drogą Marzeną? Komu zrobić jeszcze kawy?

wtorek, 2 października 2018

282. Dorota Gąsiorowska KARMINOWE SERCE

I wtedy zdarzył się cud – poczuła coś, czego nie doświadczyła od dawna. Powoli, lekko i trochę nieśmiało zaczęła oddychać z nadzieją. Choć wiedziała, że to, o co prosi, nie ma szansy na spełnienie, dotarło do niej, że może przyjść do niej w inny, nieoczekiwany sposób”.

"Karminowe serce", Dorota Gąsiorowska  

 

Jeśli lubicie klimatyczne historie, które aż się proszą, by owinąć się kocem, w zasięgu ręki postawić kubek gorącej herbaty i zapachową świeczkę, zapewniam, że pokochacie najnowszą powieść Doroty Gąsiorowskiej. Kilka dni temu rozmawiałam na temat twórczości autorki z inną blogerką i padło określenie: malowanie słowem. To chyba najtrafniejsza definicja twórczości Doroty Gąsiorowskiej, gdzie nie znajdziecie pędzącej do przodu dynamicznej akcji, poczujecie za to niezwykły klimat opowieści. To jedna z tych historii, przy których czytelnikowi towarzyszy wrażenie, że czuje zapach opadających liści i muśnięcie jesiennego słońca, że oczyma wyobraźni widzi pasemka unoszącej się mgły i płomienie strzelające w kominku. Nietrudno wczuć się w taką powieść, gdy przeżywa się ją tak od środka…

Ale Karminowe serce nie jest lekką opowiastką, jak mogłoby się wydawać, patrząc na tytuł i czytając zapowiedź historii z magiczną cukierenką i domkiem wśród wrzosów w tle. Na jej kartach autorka porusza ważne, życiowe tematy, bliskie wielu spośród nas, takie jak niepełnosprawność, przemoc, żałoba, samotność i bezradność. Owszem, opakowuje je w nieco słodką otoczkę, która ogrzewa nas w długie jesienne wieczory i daje nadzieję na odmianę losu. Czyni to jednak z taką subtelnością, że od słodyczy z pewnością Was nie zemdli. Choć poczujecie się głodni. To Wam gwarantuję, bo sama czytając o przysmakach z cukierni Złote Serce, nabrałam ochoty na domowe ciasto i raz dwa je upiekłam :)

Karminowe serce to moje drugie spotkanie z twórczością autorki i jestem pewna, że nie ostatnie. Nieczęsto czytam takie powieści, ale kiedy już po nie sięgam, szukam klimatycznych historii, które naprawdę "poczuję". Książki Doroty Gąsiorowskiej są nastrojowe, ciepłe i bardzo ładnie napisane. Idealne na jesienne wieczory i nie tylko. Polecam :)

Opis i szczegółowe informacje dotyczące książki znajdziecie tutaj
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak.

niedziela, 30 września 2018

281. Gill Paul SEKRET TATIANY

Odziedziczony po nieznanym pradziadku domek nad jeziorem staje się dla Kitty schronieniem, gdy kobieta próbuje uciec przed problemami małżeńskimi. Wydaje się, że będzie idealnym miejscem, by choć na chwilę zapomnieć o zdradzie męża i przemyśleć dalsze kroki. Kitty rzuca się w wir pracy, aby przywrócić domek do jakiego takiego stanu. Gdy natrafia na cenny, wysadzany klejnotami stary naszyjnik, postanawia dowiedzieć się więcej o człowieku, po którym odziedziczyła chatkę. Rodzinny sekret sięga głębiej, niż mogłaby przypuszczać. Do 1914 roku, gdy wielka księżna Tatiana z rodu Romanowów zakochała się w rannym oficerze kawalerii…

Któż z nas nie słyszał o dramatycznej historii Romanowów, bestialsko zamordowanych pewnej lipcowej nocy. Przez lata nie milkły spekulacje dotyczące członków rodziny carskiej. Zastanawiano się, czy możliwe jest, aby ktokolwiek z rodu Romanowów przetrwał tę masakrę, pojawiały się osoby podające się za cudownie ocalałe księżne, przeprowadzano badania, inscenizacje. Gill Paul zafascynowała ta historia. Jak sama autorka wspomina w posłowiu, także i ona miała nadzieję, że ktoś rzeczywiście przeżył tę noc. I w swoich nadziejach Gill Paul poszła o krok dalej, serwując nam opowieść z gatunku „co by było, gdyby...”. Bo co by było, gdyby księżnej udało się uciec? Gdyby jej ukochany nie zginął pod Carycynem, jak podają źródła historyczne?

Akcja w powieści Paul biegnie dwutorowo, ale przyznaję, że najbardziej do gustu przypadła mi do gustu część historyczna i nie mogłam się doczekać, kiedy nastąpią rozdziały poświęcone Tatianie i Dymitrowi. Nie to, że wątek Kitty był nudny czy źle napisany, po prostu takich historii czytałam już wiele, nie wzbudził więc we mnie większych emocji. Bardzo ciekawa za to byłam, jak potoczą się losy bohaterów sprzed stu lat i te rozdziały książki czytałam z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Historia nie była dla nich łaskawa, w powieści Gill Paul otrzymali od losu szansę, by odwrócić nieszczęśliwą kartę. Czy rzeczywiście to zrobili? Przekonacie się, jeśli przeczytacie Sekret Tatiany. Ja na pewno będę obserwować literackie poczynania autorki i trzymać kciuki, by historia Tatiany i Kitty nie była ostatnią wydaną na polskim rynku książką Paul.

Lubicie książki z wątkiem historycznym, z wielką miłością i tajemnicą w tle? Przekonajcie się, czy Sekret Tatiany spodoba się Wam tak jak mnie :)

sobota, 22 września 2018

280. Edyta Stępczak BURKA W NEPALU NAZYWA SIĘ SARI

Co z legendą, którą z uporem utrwala literatura podróżnicza? Gdzie są Ci wiecznie uśmiechnięci, znani z gościnności ludzi, hojnie dzielący się z przybyłymi ostatnią garścią ryżu, jak lubią postrzegać Nepalczyków turyści? Dlaczego to oblicze, także przecież prawdziwe, tubylcy rzadziej pokazują sobie nawzajem niż obcokrajowcom? „

str.209, Burka w Nepalu nazywa się sari

Gdy myślimy o uciemiężeniu kobiet, przed oczyma stają nam sylwetki spowitych w burki muzułmanek. Ewentualnie pomyślimy jeszcze o mieszkankach krajów Ameryki Południowej i Środkowej, gdzie tak mocno zakorzenił się kult maczo, ze przemoc wobec kobiet uznaje się za coś normalnego. Przyznaję, że nigdy nie patrzyłam na mieszkanki Nepalu pod tym kątem, nie zastanawiałam się, jak wygląda ich codzienne życie i z jakimi trudnościami, ba, dramatami, muszą zmagać się na co dzień. I to pokazuje, jak ważne i potrzebne są reportaże takie jak ten napisany przez Edytę Stępczak. Żeby uświadamiać. Bo to, co dla nas jest malownicze i egzotyczne, dla innych oznacza ból, strach, a nierzadko nawet śmierć.

Problem wykluczenia czy dyskryminowania kobiet ze względu na płeć, który poruszyła Edyta Stępczak, występuje w wielu miejscach na świecie, przybierając większą lub mniejszą skalę. Gdzieś w świecie kobieta skarży się, że zarabia mniej niż jej kolega, nie otrzymuje awansu, premii. W Nepalu kobieta rzadko ma pracę i własne pieniądze, wymaga się od niej posłuszeństwa wobec męża, ojca, teścia, brata. Praktycznie jest własnością, najpierw własnej rodziny, potem rodziny męża. Rodzi dzieci, póki pozwala jej na to udręczone ciało, by wydać na świat upragnionego syna. Sytuacja jest dramatyczna, bo przemoc wobec płci pięknej jest zakorzeniona w kulturze i religii, uznaje się ją za coś całkowicie naturalnego i potrzeba zmiany mentalności Nepalczyków, by cokolwiek zmienić. Także wśród kobiet, które nierzadko same siebie stawiają w pozycji obywatela gorszej kategorii.

Książka Edyty Stępczak zrobiła na mnie duże wrażenie, wlazła mi pod skórę i drażni. Czasem ni stąd ni zowąd uświadamiam sobie, że myślę o niej i o jej bohaterkach. Burka w Nepalu nazywa się sari jest książką, która niesie ze sobą potężny ładunek emocjonalny. Jest bardzo ciekawa, pozwala nam spojrzeć na życie Nepalczyków, nie tylko kobiet, ale także mężczyzn, dzieci, przyjrzeć się barwnej kulturze tego kraju, jednak nie sposób czytać jej bez emocji, bez atakujących z każdej strony rozmaitych myśli i refleksji. Sporo miejsca autorka poświęciła najmłodszym mieszkańcom Nepalu, przyznaję, że tę część czytało mi się najtrudniej, bo sama jestem mamą i szczęście córki jest dla mnie najważniejsze. Córki, którą każdego dnia nazywam swoim szczęściem, trudno było mi więc czytać, że gdzieś na świecie narodziny dziewczynki są przekleństwem. Polecam bardzo gorąco!

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak 

wtorek, 11 września 2018

279. Milenkowe czytanie Dorota Łoskot-Cichocka NELKA I PIESEK FAFIK

Na półkach Milenki stoi dużo „ulubionych” książek, ale jest jedna, która bez względu na upływający czas okazuje się strzałem w dziesiątkę. To książeczka zatytułowana Dobry pies. Ta książka jest tak lubiana, że zabieramy ją do torebki, ilekroć czeka nas wycieczka pociągiem albo posiadówka w poczekalni u lekarza. W domu Milenka wciąż ją czyta, podkładając pod bohaterów opowieści imię własne i Sanczeza, naszego kundelka. Dlaczego o tym wspominam? Bo po raz kolejny w ofercie wydawnictwa Egmont i serii Czytam sobie znalazłam książeczkę z ulubionym psim motywem Milenki. I tym sposobem Rafał Witek zyskał, nie, nie konkurencję, ale po prostu towarzystwo. Obecnie Bazyl, czyli dobry pies z opowieści pana Witka, jest czytany w duecie z Fafikiem, bohaterem opowiastki, którą napisała Dorota Łoskot-Cichocka.

Co wyróżnia historię Nelki i psa Fafika? Przede wszystkim jest to poziom drugi programu Czytam sobie, a więc jest tam trochę więcej treści. Nadal jest to prosta, przystępna dla dziecka historyjka, wydrukowana dużą i wyraźną czcionką, z którą dziecko szlifujące umiejętność czytania na pewno sobie poradzi. Nie brakuje także elementów głoskowania, które tym razem nam się przydały. Milenka co prawda płynnie opanowała czytanie metodą sylabową, niemniej teraz w szkole będzie uczyła się głoskować i przyda nam się mały trening w domu.

Ciekawe jest to, że Nelka i pies Fafik to historia prawdziwa, choć jak wspomina autorka imię pieska zostało zmienione. To bardzo przyjemna, ciepła i optymistyczna opowieść, w której pojawia się pies-przybłęda. Nelka i jej tata oczywiście chcą go przygarnąć, tylko co na to reszta rodziny? To świetna książeczka, by rozwijać wrażliwość najmłodszych na krzywdę zwierząt, a przy okazji pokazać, że przygarnięcie zwierzaka wiąże się z odpowiedzialności i zmienia życie wszystkich domowników. 
Oczywiście polecamy!



poniedziałek, 3 września 2018

278. Natalie Baszile KRÓLOWA CUKRU (RECENZJA PRZEDPREMIEROWA)

Każdy, kto trochę mnie zna literacko, wie, że uwielbiam książki, których akcja jest osadzona na południu Stanów Zjednoczonych. Gatunek nie ma tu większego znaczenia, nie potrzebuję też zachęty w stylu, że drugie Smażone zielone pomidory czy kolejne Służące, po prostu chętnie po nie sięgam i zazwyczaj połykam w dzień lub dwa.

Nie inaczej było z Królową cukru. To opowieść o czarnoskórej Charley Bordelon, która otrzymuje niezwykły spadek i porzuca życie w Los Angeles, by wraz z jedenastoletnią córką zamieszkać w domu swojej babki Miss Honey i poprowadzić plantację trzciny cukrowej. Szybko przekonuje się, że przed nią niełatwe zadanie. Ziemia jest zaniedbana, zarządca rezygnuje, a koszty rosną. Do tego w domu babki pojawia się przyrodni brat Charley, który wyraźnie ma żal, że ojciec pozostawił ziemię wyłącznie córce.

Powieść Natalie Baszile opiera się na dobrze znanych nam motywach. Powrót do domu, szukanie własnego miejsca na ziemi, wykluczenie w małej społeczności, marzenia i heroiczna walka najeżona trudnościami: z jednej strony są to wątki wielokrotnie już eksploatowane, z drugiej – wciąż udaje się z nich wycisnąć coś świeżego i interesującego. Baszile się to udało. Choć w jej powieści trudno nie doszukać się pewnego schematyzmu, książka nadrabia sprawnie i ciekawie poprowadzoną akcją. To nie tylko opowieść o pełnej determinacji walce o plantację, ale także o dość skomplikowanych relacjach rodzinnych opartych na zadawnionych krzywdach, urazach i wydarzeniach rzutujących na życie kolejnych pokoleń. W Królowej cukru nie brak ciekawych, dobrze nakreślonych postaci, które potrafią wzbudzić w czytelniku sympatię lub niechęć. Samo południe w powieści Baszile jest krainą piękną, skąpaną w różnych odcieniach zieleni, przesyconą zapachem pulchnej ziemi i rozlewiska. Ale jest też miejscem, nad którym nadal unosi się słabo wyczuwalna woń strachu. Gdzie na widok białego wyrostka w samochodzie serce czarnej kobiety gwałtownie przyspiesza, bo choć pewne rzeczy się zmieniają, to inne pozostają takie same.

Spotkanie z Królową cukru okazało się bardzo ciekawą, wzruszającą podróżą literacką. Jeśli lubicie takie klimaty i szukacie ładnie napisanej powieści z silną postacią kobiecą, sięgnijcie, myślę, że się nie zawiedziecie. Nie ukrywam, że powieść ta zrobiła na mnie spore wrażenie i mam nadzieję, że kiedyś obejrzę ekranizację i będę miała okazję przeczytać inne powieści autorki. 

za egzemplarz przedpremierowy dziękuję Wydawnictwu Literackiemu

 

sobota, 18 sierpnia 2018

277. Bogna Ziembicka PAMIĘTASZ TAMTO LATO

Lato 1939. Hrabina Olga Mężyńska wraz z synem Teofilem, jego żoną Bisią oraz służącą Lorcią spędza wakacje w Juracie. Wydarzeniem sezonu jest bal maskowy w hotelu Lido. Królową balu jest ciemnowłosa, czarnooka Klementyna, która za nic ma konwenanse i maniery. Gdy tańczy z Teofilem, widać, że tych dwoje trudno będzie rozdzielić. Cztery kobiety kochające jednego mężczyznę. Czy po wojennej zawierusze ich drogi się jeszcze przetną? Jak odnajdą się w powojennej rzeczywistości? Jak potoczą się ich losy?

Uwielbiam książki z tłem historycznym, które pokazują nam, jak wyglądało życie przed laty, dlatego natychmiast zwróciłam uwagę na zapowiedź najnowszej powieści Bogny Ziembickiej. Losy czterech kobiet połączone postacią jednego mężczyzny okazały się niezwykle barwne, dramatyczne i ciekawe. Na okładce powieści znalazłam informację, że od tej książki nie sposób się oderwać i szczerze mówiąc, całkowicie się z tym zgadzam. Nie odłożyłam, póki nie przeczytałam, tak bardzo pochłonęły mnie losy Olgi, Lorci, Klementyny i Bisi. Bogna Ziembicka nie szczędziła swoim bohaterkom dramatycznych przeżyć, odmalowując przy ich pomocy dramatyzm polskiej historii. Pamiętasz tamto lato to powieść o miłości, która przybiera różne oblicza, a także o tęsknocie i próbie odnalezienia się w nowym, obcym i nieprzyjaznym świecie. Jeśli lubicie emocjonujące, obfitujące w zwroty akcji książki z tłem historycznym, powieść Bogny Ziembickiej powinna przypaść Wam do gustu. Styl autorki jest lekki, ale barwny i obrazowy. Ona naprawdę pięknie pisze o tamtych czasach! Tą powieścią skłoniła mnie do sięgnięcia po wcześniejsze książki i na pewno przeczytam cykl o Różanach.

Jednak ta książka – mimo że tak bardzo mi się podobała i pochłonęłam ją z wypiekami na twarzy – ma jednak i swoje wady. Najbardziej przeszkadzało mi to, że jest dość chaotyczna. Powieść została podzielona na cztery części poświęcone czterem bohaterkom wzbogacone o prolog i epilog, jednak autorka, mówiąc nieładnie, przeskakiwała między różnymi płaszczyznami czasowymi, przez co łatwo było się pogubić. Trochę czasu zajęło mi przywyknięcie do takiego stylu pisania, ale nadal uważam, że umieszczenie daty byłoby dużym udogodnieniem dla czytelników. Nie do końca przemówił do mnie również wątek Lorci, do pewnego momentu był bardzo naturalny i prawdopodobny, ale w pewnym miejscu wdarło się trochę klimatu z filmu szpiegowskiego. Poza tym autorka zdobyła moje serce… umieszczeniem w powieści moich rodzinnych stron. Pojawia się Kalwaria Zebrzydowska, pojawiają się Wadowice i Skawina, aż się prosi, by zapytać Bognę Ziembicką, gdzie umieściła Olszynki…Może kiedyś będę miała okazję zapytać :)

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Znak  

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

276. Kerry Fisher POSŁUSZNA ŻONA

Ile tajemnic może kryć jedna rodzina? Sięgając po powieść Kerry Fisher, przekonacie się, że naprawdę wiele. Klan Farinellich, którego częścią poprzez małżeństwo z Nico staje się Maggie, sprawia wrażenie familii idealnej. Nic dziwnego, że przy krewniakach męża kobieta czuje się jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Niechęć teściowej, wściekłość pasierbicy, która jest rozgoryczona, że ktoś zajął miejsce jej nieżyjącej matki, cień idealnej pierwszej żony, a do tego postać Lary, bratowej Nico, eleganckiej, świetnie zorganizowanej, szczęśliwej żony. Pewnego dnia Maggie znajduje list i odkrywa szokującą prawdę o pierwszej żonie Nico. Waha się, czy wyjawić prawdę, czy milczeć i chronić tych, których kocha. Tajemnice skrywa także bratowa Nico, Lara. Pozornie ma wszystko: czułego męża, cudownego synka, piękny dom, idealne, spełnione życie. Nikt nie wie, że małżeństwo jest dla niej więzieniem, z którego nie potrafi się uwolnić.

Posłuszna żona spodobała mi się już od pierwszych stron. Może wpłynął na to fakt, że w moje ręce od dawna nie trafiła podobna powieść, ale bardzo szybko zagłębiłam się w świecie Maggie i Lary. Autorka zastosowała w swojej historii narrację pierwszoosobową, oddając głos obydwu żonom braci Farinnellich. Dwie kobiety, dwie różne historie, dwa zupełnie inne dramaty rodzinne i dwie różne osobistości. Kerry Fisher bardzo sprawnie odmalowała charaktery tych dwóch żon, a wspomniana narracja pierwszoosobowa dodatkowo to zaakcentowała. Cóż, Maggie, nie przebiera w słowach, jest spontaniczna, radosna. Jej fragmenty potrafiły mnie rozbawić. Lara w pierwszej chwili wydaje się sztywna, ale czytelnik szybko odkrywa, że za jej zachowaniem kryje się rozpacz.

Powieść Kerry Fisher nie jest specjalnie dynamiczna i nie obfituje w emocjonujące zdarzenia. Akcja rozwija się w dość powolnym tempie, pozwalając czytelnikowi dostrzec prawdziwe oblicze rodziny Farinellich. To, co najważniejsze, kryje się w relacjach Lary i Maggie. To cichy dramat, o którym nie wiedzą nawet najbliżsi. Ta książka mnie zaskoczyła. Dlaczego? Ponieważ dała mi więcej, niż się spodziewałam. Potrafiła mnie nie tylko wciągnąć do świata wykreowanego przez Kerry Fisher, ale również rozbawić postaciami Beryl i Maggie, czy rozczulić pewnym nieporadnym staruszkiem z alzheimerem, który na widok wchodzącej kobiety wstawał, by oddać jej szacunek. Książka Kerry Fisher nie jest pozbawiona wad, zdarzają się dłużyzny, które nawet cierpliwego czytelnika przyprawiają o mamrotane pod nosem "No dalej". Za błąd uważam tez porównywanie tej powieści Fisher do Diane Chamberlain, ponieważ autorki mają zupełnie inny styl! Chamberlain bierze temat z każdej strony, jej powieści wydają się głębsze. Z kolei Fisher potrafi przemycić w swojej powieści trochę humoru i nadać jej lekkości. Jeśli lubicie historie rodzinne i tajemnice, przekonajcie się, dlaczego ta powieść mi się spodobała :)

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu.  

piątek, 27 lipca 2018

275. Anna Herbich DZIEWCZYNY Z WOŁYNIA

Bardzo lubię serię „Prawdziwe historie” Wydawnictwa Znak Horyzont. Cenię publikacje Kamila Janickiego, ale szczególne miejsce na mojej półce zajmują książki Anny Herbich. Jej „Dziewczyny...” to historia w niezwykle przystępnej formie, opowiedziana ustami świadków opisanych wydarzeń. Najnowszej części cyklu zatytułowanej „Dziewczyny z Wołynia” trochę się bałam. Wiedziałam, że opowieści przedstawione na jej stronach przyniosą wiele emocji, gniewu, bólu i łez. Nie pomyliłam się – było smutno, momentami ciężko, ale cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę. Bohaterki Anny Herbich zasługują na to, by zostać wysłuchane.

Wołyń. Miejsce niemal mityczne, dziś przez Polaków utożsamiane głównie z ludobójstwem, jakie miało tam miejsce 75 lat temu. Dla kobiet z książki Anny Herbich to przede wszystkim dom. Mała ojczyzna tworzona przez zielone łąki, lasy, malownicze wioski i leniwie płynące rzeki. Miejsce, gdzie obok siebie zgodnie żyli Polacy, Ukraińcy, Żydzi czy Czesi. Kraina szczęśliwego dzieciństwa utracona nagle i boleśnie. Co ponadto? Cierpienie. Wspomnienie strasznych scen, krzywdy najbliższych, zdewastowanych lub spalonych gospodarstw, bólu i krwi.

Dziesięć kobiet, dziesięć Wołynianek, którym jakimś cudem udało się przeżyć tę gehennę. W chwili, gdy banderowcy mordowali Polaków były tylko dziećmi. Mimo to ich wspomnienia są żywe. Patrzyły na ciała swoich bliskich, na maltretowanych sąsiadów, na żywcem płonącą trzodę. Opowiadają o kryciu się w piwnicach, łanach zbóż, budynkach gospodarczych. O ciągłym strachu, jaki towarzyszył ludziom świadomym, że najbliżsi sąsiedzi rozpoczęli na nich polowanie. O rozpaczliwej nadziei, jakiej czepiali się Polacy, sądząc, że skoro nikomu krzywdy nie zrobili, ich również nikt nie skrzywdzi… Ale historie bohaterek Anny Herbich to nie tylko krwawa jatka, krew i łzy. To również piękne wspomnienia o Wołyniu, który nigdy nie powróci. O pięknych strojach, szczęśliwych rodzinach, zadbanych gospodarstwach, szumiących sadach i wyjątkowych tradycjach. Potrafię sobie wyobrazić, jak Wołynianki uśmiechają się, snując opowieść o tej pięknej krainie, jak błyszczą im oczy. Bo i ja uśmiechałam się przez łzy, czytając, jak pięknie to opisywały.

Lektura Dziewczyn z Wołynia z pewnością nie jest łatwa, jednak bardzo się cieszę, że sięgnęłam po tę pozycję. Nie odważyłam się obejrzeć filmu Wojciecha Smarzowskiego, bojąc się brutalnych scen, zyskałam za to relację dzielnych kobiet, które przetrwały tę rzeź. Pamięć o tych strasznych wydarzeniach żyje, póki żyją one. Póki my podsycamy płomień pamięci i oddajemy cześć zamordowanym.

piątek, 20 lipca 2018

274. Joan Lindsay PIKNIK POD WISZĄCĄ SKAŁĄ

Stworzyłam swego czasu listę książek, które obowiązkowo muszę przeczytać. Trafiają na nią zapowiedzi, które przyciągają moją uwagę, czasem starocie trudne do znalezienia nawet w bibliotekach, a także książki, na podstawie których powstały obejrzane filmy, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Piknik pod wiszącą skałą był jedną z pierwszych pozycji, jakie wpisałam na tę listę, z wielkim zadowoleniem przyjęłam więc fakt, że Wydawnictwo Replika postanowiła wypuścić na rynek nowe wydanie powieści Joan Lindsay.

Nie będę ukrywać, że do lektury skłoniła mnie wyśmienita adaptacja Petera Weira. Film uczynił na mnie wielkie wrażenie i dość długo nie mogłam wyrzucić z pamięci poszczególnych scen. Obejrzałam go z mieszaniną fascynacji, zachwytu i lekkiego niepokoju. Tajemnica zaginionych dziewcząt zalazła mi za skórę, postanowiłam więc poznać książkową wersję tej historii, mając nadzieję, że Joan Lindsay rozjaśni nieco to, co na ekranie ukryto w mroku.

Dziś mogę śmiało powiedzieć, że Piknik pod wiszącą skałą jest książką, po którą sięgnę jeszcze nie raz. Ta niespiesznie snująca się opowieść zachwyca pięknym językiem, wyjętym jakby z innej epoki oraz duszną, senną, nieco mroczną atmosferą. Myślę, że jeszcze większe wrażenie robi ona na czytelnikach, którzy nie znali wcześniej tej historii w kinowym wydaniu, bo nie wiedzą, czego się spodziewać i muszą odczuwać jeszcze większy niepokój. Dodatkowo sama autorka podsyca ten niepokój, sugerując czytelnikowi, że sam musi zadecydować, czy wydarzenia przedstawione w książce są prawdziwe czy fikcyjne.

Tym, co najbardziej zafascynowało mnie w powieści Joan Lindsay była oczywiście tajemnica tytułowego pikniku i zniknięcia Mirandy, Marion, Edyty oraz ich nauczycielki panny McCraw, ale ta historia skrywa wiele więcej. Pokazuje, co działo się po tych wydarzeniach, jakie konsekwencje dla bohaterów one niosły i jak na nich wpływały. Piknik pod wiszącą skałą to również ciekawy obraz tamtej epoki oraz samej pensji dla panien. Elitarna szkoła, jej tajemnice, to zawsze wzbudza dreszczyk emocji, a gdy towarzyszy temu tak zagadkowe wydarzenie, jak to opisane w powieści Joan Lindsay, nie może być nudno. Uważam, że Piknik pod wiszącą skałą warto przeczytać, i to nie tylko z tego względu, że książka ta wpisała się już w kanony klasyki. Przede wszystkim to interesujący miszmasz gatunkowy, który ociera się o powieść grozy, dramat i literaturę obyczajową. A także dlatego, że jest to książka po prostu pięknie napisana, językiem obrazowym i ciut poetyckim, poruszającym wyobraźnię. 

za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Replika.  


niedziela, 15 lipca 2018

273. Barbara Sęk NOWAKOWIE t.1 Kruchy fundament

Nowakowie. Kruchy fundament to moje drugie spotkanie z twórczością Barbary Sęk. Już przy lekturze „Miłości na szkle” przekonałam się, że autorka chętnie sięga po wątki trudne, nieoczywiste, pokazujące, że życie nie jest czarno-białe i ma wiele odcieni, czasem przyjemnych dla oka, a czasem niekoniecznie. Tym razem Barbara Sęk bierze pod lupę rodzinę, zwyczajnych polskich Nowaków, jakich wiele w naszym otoczeniu. Tę rodzinę stworzoną przez autorkę wyróżnia być może wysoki status materialny i to, że sprawia wrażenie familii idealnej. On, wzięty prawnik, ona zajmuje się pięknym, przestronnym domem i potomstwem. Do tego całkiem udane dzieci w liczbie czterech sztuk. Rodzina jak z obrazka, prawda? A co jeśli ten obrazek jest tylko iluzją? Co, jeśli ramka spajająca rodzinny portret pewnego dnia pęka?

W pierwszym tomie powieści Nowakowie Barbara Sęk udowadnia nam, jak często ulegamy pozorom. Nawet ta idealna rodzina może skrywać tajemnice, których ujawnienie grozi poważnymi konsekwencjami dla jej członków. Mam wrażenie, że na stronach tej jednej książki autorka zmieszała różne odcienie miłości, związku, małżeństwa oraz rodzicielstwa, poruszając chyba każdy ich aspekt. Pokazała, że pozornie idealne małżeństwo wcale nie musi być szczęśliwe. Udowodniła, jak wiele jest się w stanie znieść dla bliskich i poczucia bezpieczeństwa. Ukazała, że „ta druga” nie zawsze jest wyrachowaną lalą, która czyha na rodzinne szczęście, by odebrać dzieciom ojca, a żonie męża. U Barbary Sęk nie ma białych i czarnych charakterów, jej postaci składają się z całej gamy różnych cech i uczuć, przeżywają rozczarowania, triumfy, boją się, nienawidzą, krzyczą i płaczą. Są prawdziwi. Jednych polubimy, innych nie, ale z pewnością trudno wobec któregokolwiek przejść obojętnie.

Nie chcę zbyt wiele Wam zdradzić z fabuły tej powieści, wspomnę więc tylko, że byłam zaskoczona, jak wiele tam się dzieje w stosunkowo niewielkim przedziale czasowym. Chociaż narracja została poprowadzona w trzeciej osobie, towarzyszymy poszczególnym postaciom w zdarzeniach, przekonując się, jakie konsekwencje dla nich niosą. Możemy wczuć się w nich, dowiedzieć, o czym myślą, jak i dlaczego właśnie tak, postępują. Przyznaję, że początek tej powieści był dla mnie trudny i chaotyczny. Nie mogłam się wpasować pomiędzy tak licznych bohaterów, umościć sobie wygodnego miejsca, by obserwować ich życie. Na szczęście udało mi się to po kilkudziesięciu stronach i mogłam zatopić się w lekturze. Jeśli lubicie życiowe historie, w których happy end nie jest oczywisty, ale za to nie brakuje emocji, będziecie zadowoleni. 

Za egzemplarz dziękuję autorce i wydawnictwu.  

poniedziałek, 2 lipca 2018

272. Jay Asher, Jessica Freeburg SZCZUROŁAP (ilustracje Jeff Stokely)

Znacie legendę o Szczurołapie? Człowieku, który przybył do Hameln i za godziwą opłatę zgodził się wypędzić niszczące miasto szczury, a kiedy przekonał się, że został oszukany, zemścił się w okrutny sposób, uprowadzając za pomocą swojej niezwykłej muzyki wszystkie dzieci? To opowieść, która nie raz wzbudzała we mnie dreszczyk grozy. Odwołania do niej pojawiają się w wielu książkach i filmach, np. w Sadze o Ludziach Lodu. Tym razem po tę niezwykłą legendę sięgnęli Jay Asher oraz Jessica Freeburg.

Powieść Ashera – 13 powodów – zrobiła na mnie spore wrażenie, kiedy więc zauważyłam zapowiedź Szczurołapa, wiedziałam, że muszę przeczytać tę pozycję. Przyznaję, że zaskoczyła mnie forma powieści graficznej, ale już po chwili nie potrafiłam się oderwać. Historia Magdaleny i tajemniczego przybysza z fletem pochłonęła mnie od pierwszych stron. Asher i Freeburg stworzyli niezwykłą wersję opowieści o szczurołapie. Ujęło mnie to, że nie skupili się wyłącznie na postaci wędrowca z fletem, ale także na mieszkańcach miasteczka, odsłaniając ich jasne i ciemne strony. Oraz to, jak bardzo uniwersalna i ponadczasowa okazała się ich historia. To, o czym opowiada, pasuje i do wydarzeń sprzed wieków i do tego, co dzieje się wokół nas na co dzień.

Kluczową postacią jest tu Magdalena. Głucha dziewczyna, odrzucona przez prawie całe społeczeństwo, obiekt drwin i agresji. Jej historia pokazuje, jak niewiele zmieniło się na przestrzeni wieków. Niepełnosprawni, inni, biedni, mniej ładni, mniej inteligentni, mniej sprytni, oj, długo by wymieniać – nadal spotykają się z szykanami i atakami. Czy nie o tym pisał Asher w swoich 13 powodach? Czy nie z tym zmagają się miliony dzieci, nastolatków i dorosłych na całym świecie? Magdalena z opowieści o Szczurołapie jest postacią fikcyjną, ale tak naprawdę spotkamy ją tuż za rogiem.

Nie odłożyłam, dopóki nie doczytałam. Podczas lektury towarzyszyły mi różne emocje i refleksje, nie zawsze przyjemne, a po zamknięciu książki wielokrotnie wracałam do niej myślami. I nadal wracam, choć minął tydzień, odkąd odłożyłam ją na półkę. Może zadziałała magia starych legend, może przemówiły do mnie problemy dnia współczesnego, nie wiem. Ale wiem, że polecam Wam gorąco. 

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Rebis.  

poniedziałek, 25 czerwca 2018

271. Magdalena Witkiewicz SERIA O LILCE (Lilka i spółka, Lilka i wielka afera, Mateusz i zapomniany skarb)


Mateusz i zapomniany skarb to trzecia odsłona przygód rezolutnego rodzeństwa z Gdańska i ich przyjaciół. Co tu ukrywać: odkąd Milenka otrzymała dwie pierwsze części książki Magdy Witkiewicz (Lilka i spółka, Lilka i wielka afera), pokochała tę zwariowaną bandę. Największą sympatię wzbudziła w niej sama Lilka, a także zwierzęta o niezwykłych imionach: Docent, Raphacholin i Rutinoscorbin. Byłam zdziwiona, bo miałam wrażenia, że Milenka jest do tych książek trochę za mała, ale jednak zaiskrzyło. Do tego stopnia, że zaglądając mi przez ramię na Facebooka, wypatrzyła zapowiedź trzeciej części cyklu i zapragnęła kupić „tę w niebieskiej okładce”. I kupiła, na targach książki w Warszawie :)

W momencie, kiedy jesteśmy już po lekturze trzech książeczek Magdaleny Witkiewicz, mogę pokusić się o małe podsumowanie i zbiorczą recenzję wszystkich części cyklu. Dla ułatwienia, będę te książki nazywać Serią o Lilce, ponieważ dla Milenki liczy się przede wszystkim Lilka i koniec :D No i co tu dużo pisać: obie jesteśmy bardzo zadowolone z lektury, obie polubiłyśmy sympatyczną zgraję i pewnie nie raz jeszcze do tych książeczek wrócimy.

Seria o Lilce to połączenie przygodówki z książką o małych detektywach. Wszystkie trzy części łączy motyw wakacji, młodzi bohaterowie opuszczają rodzinny dom, by wypoczywać, bawić się i szukać przygód. I znajdują je, bez względu na to, czy lato mają spędzić w Jastarni czy w ukrytej wśród kaszubskich lasów Amalce, zawsze trafiają na ślad jakiejś wielkiej sprawy lub zagadki. Naturalnie nie byliby sobą, gdyby nie próbowali rozwiązać tej zagadki i nie wpakowali się w różne tarapaty. Nie sposób się przy nich nudzić.

Książki Magdy Witkiewicz to niezwykle pogodne opowieści dla młodego czytelnika, przy których ten starszy niejednokrotnie parsknie śmiechem. Pełne są różnych przemyśleń i obserwacji świata widzianego oczami dziecka. Ale przede wszystkim przesycone są wyjątkową atmosferą lata, przygód, beztroski. Pachną truskawkami, słoną wodą morską albo lasem, w zależności od tego, gdzie nasi bohaterowie właśnie pojadą. Napisane są prostym, przystępnym językiem, z humorem i realizmem. W naszym przypadku faworytkami nadal są dwie pierwsze części, w których narratorką jest Lilka. Najwyraźniej Milenka woli „babski” głos, z którym może się identyfikować. No i Magda Witkiewicz zaliczyła u mojej córki małego minusa, bo w trzeciej części kotów było jak na lekarstwo. :D Z kotami czy bez – i tak polecamy, seria o Lilce to idealna lektura na wakacje i nie tylko. Zimą przypomni zapach lata, latem zachęci do zabaw i figli. Czekamy na kolejne!

piątek, 15 czerwca 2018

270. Kamil Janicki EPOKA MILCZENIA Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić

Molestowanie seksualne, wulgarne zaczepki, gwałty – życie naszych babek i prababek nie było usłane różami. Kobiety żyjące w przedwojennej Polsce mało kiedy mogły liczyć na obronę i sprawiedliwość. Nawet jeśli przełamywały wstyd i miały odwagę opowiedzieć o krzywdzie, jaka je spotkała, uznawano, że wina leży po ich stronie, że przedstawione wydarzenia są wytworem ich wyobraźni, a jeśli zasądzano jakieś wyroki, to były one śmiesznie niskie. O przestępstwach seksualnych czy dewiacjach się nie mówiło. Był to temat tabu, lepiej było udawać, że takie rzeczy w ogóle nie mają miejsca. A pokrzywdzeni? Cóż, skoro zazwyczaj nie mogli liczyć na zrozumienie ze strony swoich najbliższych, nie powinna dziwić obojętność a nawet wrogość społeczeństwa, prawda?

W swojej najnowszej książce Kamil Janicki bierze pod lupę dwudziestolecie międzywojenne i obdziera je z ładnego, kolorowego papierka. Epoka, którą wielokrotnie przedstawia się jako niezwykle barwną, kulturalną i wyrafinowaną, w rzeczywistości nie była taka idealna i obfitowała w straszliwe zbrodnie seksualne. I bynajmniej nie były one udziałem tak zwanego marginesu społecznego czy biedoty. Owszem, w takim środowisku z pewnością było się na napaść bardziej narażonym, ale „wstydliwe występki” zdarzały się także w dobrych i majętnych domach. Choć naturalnie na wypadało o tym wspominać.

Kamil Janicki odsłania przed nami nie tylko brud opisanej epoki, ale wskazuje również demoralizację społeczeństwa, które w wielu przypadkach nie widziało w podobnych przestępstwach niczego zdrożnego czy dziwnego. W niektórych kręgach uznawane za normalne było to, że służące świadczą chlebodawcom seksualne usługi, zupełnie jakby nie były one ludźmi, ale sprzętami ustawionymi w domu dla wygody państwa. Również prasa – zamiast piętnować podobne występki – niejednokrotnie czyniła je tematem żartów, frywolnych opowiastek czy wierszyków. Wszak gwałt to świetna zabawa, można się pośmiać, czyż nie?

Nie będę ukrywać: to nie jest przyjemna książka. To lektura, przy której wszystko aż skręca od środka, zaciska się zęby z bezsilności i kręci głową z niedowierzaniem. Niby wiemy, że gwałt nie jest znakiem naszych czasów, że i przed laty molestowało się dzieci i rozpowszechniano treści pornograficzne, niby nie powinno to dziwić, ale i tak boli. Nie sposób przeczytać książki Janickiego bez emocji i tego wewnętrznego bólu. Przynajmniej ja nie potrafiłam, a już przy rozdziałach poświęconych wykorzystywaniu dzieci i zwierząt, musiałam robić przerwy w czytaniu, bo nie dawałam rady. Książka Kamila Janickiego jest mocna i bezkompromisowa. Odsłania to, co przez lata próbowano ukryć. Takie pozycje są potrzebne, bo choć w niewielkim stopniu oddają sprawiedliwość tym, których krzywdzono i tym, którym sprawiedliwości przed laty odmówiono. 

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu.  









poniedziałek, 4 czerwca 2018

269. Mikołaj Marcela BEST SELER I ZAGADKA ZNIKAJĄCYCH WARZYW


Od dziecka lubiłam historie z zagadkami kryminalnymi dla młodszego czytelnika. Nie bez powodu moim ulubionym bohaterem u Lindgren był detektyw Kalle Blomkvist, a Chmielewskiej przeczytałam wyłącznie (i biję się w piersi) cykl o Janeczce i Pawełku. Może i z tego powodu usiłuję zarazić Milenkę podobnymi opowieściami. Dla niej Best Seler okazał się ciut za trudny, ale i tak bohaterowie Mikołaja Marceli zdobyli jej sympatię.

Na kartach książki przenosimy się do urokliwego miasteczka – Jarzynowa. Jak sama nazwa wskazuje, mieszkają w nim same warzywa. Kogóż my tu nie mamy! Jest Augusta Kapusta, jej rezolutne córeczki Brukselki: Rachelka, Kornelka, Anielka i Melka. Jest tytułowy Best Seler – dumnie noszący gwiazdę szeryfa i strzegący bezpieczeństwa mieszkańców miasteczka i są jego współpracownicy: Czarka Pieczarka, Natalia Pietrucha oraz Wiktor Por. A także cała masa innych ciekawych postaci, które spokojnie żyją sobie w Jarzynowie, pochłaniając smaczne sole mineralne i unikając Wielkiego Lasu, gdzie podobno straszy wampij… nad sielskim życiem mieszkańców miasteczka unosi się tylko jeden cień: przed laty zniknęła i nigdy nie została odnaleziona Malina Pomidor. Gdy niespodziewanie znika jedna z sióstr Brukselek, na mieszkańców pada strach. Zagadkę usiłuje rozwiązać ambitny szeryf, a młode Brukselki rozpoczynają śledztwo na własną rękę.

Best Seler i zagadka znikających warzyw to niezwykle ciepła i sympatyczna opowieść dla młodszego czytelnika. Niech was jednak nie zwiodą moje słowa, bo to najprawdziwsza historia kryminalna, która trzyma w napięciu do ostatniej strony i nie raz przyprawia o mocniejsze uderzenie serca. Aż sama byłam zdziwiona, że aż tak mnie pochłonęła i sprawiła, że nie mogłam doczekać się finału i rozwiązania zagadki znikających warzyw. Ubawiłam się przy niej setnie, ponieważ historia stworzona przez Mikołaja Marcelę jest nie tylko dynamiczna i emocjonująca, ale również przesycona fajnym humorem. Momentami perypetie mieszkańców Jarzynowa przeradzały się w ognistą, pełną temperamentu telenowelę, co jeszcze dodawało tej historii uroku. Bo czy nie fajnie poczytać o romansie Frytki Ziemniak czy Ewki Marchewki? Przecież warzywa też ludzie, chcą kochać i być kochane! A że nie brakuje w ich życiu dramatów i uniesień? Przynajmniej nie narzekają na nudę.

I czytelnik też na nią narzekać nie może, bo kolejnym atutem vege kryminału Marceli jest mnogość zwrotów akcji. W tej historii nie ma miejsca na stagnację, cały czas coś się dzieje, ktoś wpada w tarapaty albo trafia na nowy trop, ktoś znika lub wprost przeciwnie: pojawia się nie wiadomo skąd. Tak jak wspomniałam, dla Milenki książka okazała się nieco za trudna, ale ona w sumie jest młodsza niż grupa docelowa tej opowieści. Za to od pierwszego spotkania pokochała zabawne przydomki warzyw, które skojarzyły się jej z Gangiem Świeżaków. Do dzisiaj przy zabawie przypomina sobie bohaterów książki Mikołaja Marceli i zmienia imiona naszym domowym świeżakom. Jej uznaniem cieszyła się też oprawa książki. Co prawda nie ma tu kolorowych i specjalnie licznych obrazków, ale kiedy pokazałam jej, jak fajnie rusza się przy kartkowaniu malutki Best Seler – po prostu oniemiała z zachwytu!

Mam przeczucie, że to tej książki wrócimy za rok, może za dwa lata, gdy Milenka do niej trochę dojrzeje. Mam też nadzieję, że Mikołaj Marcela nie poprzestanie na tej jednej książce dla dzieci i dalej będzie tworzył tak pozytywne i zakręcone, a przy tym ciekawe historie kryminalne. Bo tego na naszym rynku wydawniczym jest naprawdę mało, a dzieci naprawdę lubią. No dobra, ja lubię :D
Polecam!


wtorek, 29 maja 2018

268. Dolores Redondo DAM CI TO WSZYSTKO

Dolores Redondo podbiła moje czytelnicze serce trylogią Baztan i zajęła w nim stałe miejsce. Od dawna obserwowałam facebookowy profil autorki i niecierpliwie wypatrywałam zapowiedzi polskiego przekładu powieści „Todo este te dare”. I doczekałam się nareszcie – powieść ukazała się w maju tego roku nakładem Wydawnictwa Kobiecego.

Przyznaję, że trudne było dla mnie do przełknięcia to, że autorka odeszła od Baztan, a także konwencji i klimatu tamtych powieści. Dam ci to wszystko jest zupełnie inna, ale na szczęście dowiedziałam się o tym jeszcze przed rozpoczęciem lektury i kiedy w końcu zabrałam się za czytanie, nie było mowy o rozczarowaniu.

Bohaterem powieści jest powieściopisarz, Manuel, który dowiaduje się, że w wypadku samochodowym w Galicji zginął jego mąż. Manuel czuje się zdezorientowany, przecież Alvaro nie miał żadnych powodów, by przebywać w Galicji, w tym czasie miał znajdować się w zupełnie innym miejscu. Wkrótce Manuel odkrywa, że to nie jedyna tajemnica, jaką miał przed nim nieżyjący małżonek. Kiedy przybywa do Galicji dowiaduje się, że Alvaro należał do arystokratycznego rodu Muniz de Davilów, a na domiar wszystkiego cały majątek przekazał w spadku jemu, Manuelowi. Pisarz zamierza zrezygnować ze spadku i jak najszybciej wyjechać, jednak powstrzymuje go emerytowany policjant Nogueira, który jest zdania, że Alvaro nie zginął w zwyczajnym wypadku…

Kryminał ten został uhonorowany prestiżową hiszpańską nagrodą literacką Premio Planet. Kryminał? Hm, nie do końca, a przynajmniej nie tylko. W moim odczuciu Dam ci to wszystko nie jest klasycznym kryminałem. Choć osią tej powieści jest tajemnicza śmierć Alvara i związane z nią amatorskie śledztwo Manuela i Nogueiry, autorka porusza na jej stronach wiele ważnych tematów. Nie chcę wymieniać jakich, aby nie psuć wam efektu zaskoczenia i przyjemności z lektury. Cóż mogę napisać – Dolores mnie nie zawiodła. Chociaż nowa powieść znacznie odbiega od trylogii Baztan, za którą pokochałam twórczość Redondo, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu o wielkim talencie autorki. Tamta seria była jakby oderwana od ziemi, przesiąknięta mistycyzmem. Tutaj tego nie ma: to realna, współczesna historia, która mogłaby się wydarzyć gdzieś obok nas. Problemy przedstawione na jej stronach są uniwersalne i ponadczasowe, choć pojawiają się w różnych formach i na różną skalę. W miejsce pradawnych wierzeń pojawia się  arystokratyczna rodzina, toksyczne relacje, zadawnione spory, kłamstwa i sekrety, dzięki którym książkę przenika duszna atmosfera. Jeśli lubicie historie naszpikowane rodzinnymi tajemnicami, trzymające w napięciu do końca – polecam!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu.