Bardzo
lubię serię „Prawdziwe historie” Wydawnictwa Znak Horyzont.
Cenię publikacje Kamila Janickiego, ale szczególne miejsce na mojej
półce zajmują książki Anny Herbich. Jej „Dziewczyny...” to
historia w niezwykle przystępnej formie, opowiedziana ustami
świadków opisanych wydarzeń. Najnowszej części cyklu
zatytułowanej „Dziewczyny z Wołynia” trochę się bałam.
Wiedziałam, że opowieści przedstawione na jej stronach przyniosą
wiele emocji, gniewu, bólu i łez. Nie pomyliłam się – było
smutno, momentami ciężko, ale cieszę się, że sięgnęłam po tę
książkę. Bohaterki Anny Herbich zasługują na to, by zostać
wysłuchane.
Wołyń.
Miejsce niemal mityczne, dziś przez Polaków utożsamiane głównie
z ludobójstwem, jakie miało tam miejsce 75 lat temu. Dla kobiet z
książki Anny Herbich to przede wszystkim dom. Mała ojczyzna
tworzona przez zielone łąki, lasy, malownicze wioski i leniwie
płynące rzeki. Miejsce, gdzie obok siebie zgodnie żyli Polacy,
Ukraińcy, Żydzi czy Czesi. Kraina szczęśliwego dzieciństwa
utracona nagle i boleśnie. Co ponadto? Cierpienie. Wspomnienie
strasznych scen, krzywdy najbliższych, zdewastowanych lub spalonych
gospodarstw, bólu i krwi.
Dziesięć
kobiet, dziesięć Wołynianek, którym jakimś cudem udało się
przeżyć tę gehennę. W chwili, gdy banderowcy mordowali Polaków
były tylko dziećmi. Mimo to ich wspomnienia są żywe. Patrzyły na
ciała swoich bliskich, na maltretowanych sąsiadów, na żywcem
płonącą trzodę. Opowiadają o kryciu się w piwnicach, łanach
zbóż, budynkach gospodarczych. O ciągłym strachu, jaki
towarzyszył ludziom świadomym, że najbliżsi sąsiedzi rozpoczęli
na nich polowanie. O rozpaczliwej nadziei, jakiej czepiali się
Polacy, sądząc, że skoro nikomu krzywdy nie zrobili, ich również
nikt nie skrzywdzi… Ale historie bohaterek Anny Herbich to nie
tylko krwawa jatka, krew i łzy. To również piękne wspomnienia o
Wołyniu, który nigdy nie powróci. O pięknych strojach,
szczęśliwych rodzinach, zadbanych gospodarstwach, szumiących
sadach i wyjątkowych tradycjach. Potrafię sobie wyobrazić, jak
Wołynianki uśmiechają się, snując opowieść o tej pięknej
krainie, jak błyszczą im oczy. Bo i ja uśmiechałam się przez
łzy, czytając, jak pięknie to opisywały.
Lektura
Dziewczyn z Wołynia z pewnością nie jest łatwa, jednak bardzo się
cieszę, że sięgnęłam po tę pozycję. Nie odważyłam się
obejrzeć filmu Wojciecha Smarzowskiego, bojąc się brutalnych scen,
zyskałam za to relację dzielnych kobiet, które przetrwały tę
rzeź. Pamięć o tych strasznych wydarzeniach żyje, póki żyją
one. Póki my podsycamy płomień pamięci i oddajemy cześć
zamordowanym.
Bardzo cenię sobie tego typu literaturę. 😊
OdpowiedzUsuńLubię takie książki i tę również mam w planach. :)
OdpowiedzUsuńChciałabym, a boję się, bo wiem, że będę ryczeć, a jeszcze teraz, jak mam doła, to depresja murowana
OdpowiedzUsuńTrzeba będzie przeczytać, tym bardziej, że moja babcia pochodzi z tamtych stron.
OdpowiedzUsuńNiestety mój egzemparz nie dotarł, muszę napisać co się z nim stało :)
OdpowiedzUsuńNie, to nie dla mnie. Wole fikcje. Zeby poczytac o morderstwach, gwaltach i ludzkich tragediach, wystarczy, ze otworze kazda strone internetowa z wiadomosciami...
OdpowiedzUsuń