wtorek, 29 kwietnia 2014

119. Joanna Sykat MACIERZYNKI

W swej maleńkości są wielkie... Macierzynki.



Przyszło mi wziąć udział w wyjątkowym wydarzeniu zorganizowanym przez autorkę Macierzynek, Joannę Sykat. Z Inicjatywy autorki maleńka książeczka wędruje od domu do domu i cieszy oczy czytelniczek. 
Z prawdziwą przyjemnością powitałam Macierzynki w naszych progach. 

Aż trudno uwierzyć, że tak malutka książeczka może kryć w sobie tyle uczuć i emocji. Przypomina nieco te zeszyty z aforyzmami, które niektórzy tak lubią kupować, a których ja unikam jak diabeł święconej wody. Lub pamiętnik w skórzanej oprawie - pełen zapisków, rzeczy ważnych i ważniejszych. I poniekąd Macierzynki są właśnie takim pamiętnikiem: Pamiętnikiem matki, która odkrywa cud macierzyństwa, dzień po dniu. Która potrafi cieszyć się zapachem swojego dziecka i tym, że ma ręce, by je przytulić. 

Myślę, że każda z nas, matek powinna stworzyć swoje Macierzynki, zamknąć w nich potęgę naszego uczucia, wpuścić tam radości i lęki. Być może każda z nas ma je gdzieś w środku, w sercu. Joanna Sykat swoje Macierzynki przeniosła na papier i zrobiła to pięknie. Słodko, ale bez lukru!

ps. Książka jest nie tylko pięknie napisana, ale także wydana. Elegancka skórzana okładka a w środku macierzyństwo ukazane na obrazach wybitnych malarzy. Wspaniała pamiątka!

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

118. Maria Duenas OLVIDO ZNACZY ZAPOMNIENIE

Przez ocean by zapomnieć?


O czym chce zapomnieć Blanca Perea, dojrzała kobieta, matka dwóch dorosłych synów? Przed czym uciec? Choćby przed tym, że po wielu wspólnych latach szczęśliwego pożycia jej mąż zakochuje się w młodszej kobiecie i opuszcza żonę, by założyć rodzinę z tą drugą. Blanca chce wyjechać jak najdalej od rodzinnej Hiszpanii. Odciąć się od niedawnych wydarzeń i bólu, który czuje. Przyjmuje propozycję pracy na niewielkim kalifornijskim uniwersytecie, gdzie ma zająć się badaniem dziedzictwa naukowego tragicznie zmarłego hiszpańskiego profesora.

Każdy, kto zna mnie choć ociupinkę, wie, że mam fioła na punkcie Hiszpanii, jej kultury i języka. Oczywistym było, że nie mogłam przejść obojętnie obok książki, która obiecywała zabrać mnie w czytelniczą podróż po miejscach, które mnie fascynują i odkryć przede mną ich historię. Czego oczekiwałam? Myślę, że czegoś w klimacie Zafona, który rozkochał mnie w tym kraju. Co otrzymałam? Coś zupełnie innego. Bo jeśli Maria Duenas czaruje na tym polu, to posługuje się zupełnie inną różdżką.

Akcja powieści rozgrywa się na płaszczyźnie kilku przestrzeni czasowych, a czytelnik poruszając się między nimi ma szansę poznać wiele barwnych i charakterystycznych postaci. Współczesność należy do Blanki, która pracując nad papierami profesora Andresa Fontany, poznaje jego życie, marzenia i sekrety, równocześnie starając się poskładać do kupy siebie samą. Dzięki wydarzeniom, których udziałem przyjdzie jej się stać, spojrzy inaczej na to, co ją spotkało i nauczy się przebaczać. Gdzieś w tle toczyć się będzie życie uniwersytetu Santa Cecilia, którego spokój zakłóci spór o ostatnie dzikie tereny w mieście i  nowo powstające centrum handlowe.

Autorka nie ograniczyła się jednak do współczesności, postanowiła zabrać swoich czytelników w niezwykłą podróż w czasie i pokazać nam Hiszpanię lat trzydziestych i pięćdziesiątych minionego stulecia wraz z jej ówczesnym niespokojnym klimatem. Przypomniała nam, że ten kraj, tak często kojarzony jako pocztówkowo sielski zmagał z wielkim analfabetyzmem i biedą. A także z dyktaturą, poważnymi represjami, cenzurą.

Maria Duenas sięgnęła po bardzo interesującą historię i potrafiła stworzyć z niej dobrą książkę, jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że brzydko mówiąc mogła z niej "wyciągnąć" więcej. Nie zaspokoiła do końca mojej czytelniczej żądzy. Bardzo podobało mi się to, że sięgnęła po historię powstania misji na terenie Kalifornii, nigdy wcześniej nie miałam okazji czytać książki, która do nich nawiązuje. W ten sposób autorka bardzo ładnie oddała hołd tej części historii, w którą wpisali się jej rodacy. Podobała mi się także część dotycząca Hiszpanii sprzed lat. Zabrakło mi dynamiki i emocji. Momentami akcja wydawała się zamierać w miejscu i toczyć jakimś sennym, flegmatycznym torem. Chyba podświadomie liczyłam, że udziałem bohaterów staną się jakieś emocjonujące przygody, które doprowadzą do rozwiązania tajemnic profesora. Niestety, powieść była bardzo spokojna i nie sprawiła, że moje serducho mocniej zabiło...

Podsumowując: dobrze napisana, interesująca powieść, szczególnie dla tych, których interesuje kultura i historia Hiszpanii. Podczas lektury można poznać wiele ciekawych faktów. Na jej minus zapisuję wolną, mało emocjonującą akcję, ale oczywiście to, co dla mnie jest minusem, kogoś może w niej ująć :)

Za możliwość odbycia tej podróży dziękuję :




środa, 23 kwietnia 2014

117. Lisa Scottoline NIE ODCHODŹ



Mike Scanlon trzydziestosześcioletni lekarz odbywa służbę wojskową w Afganistanie. W kraju pozostawił żonę, Chloe, oraz nie dawno narodzoną córeczkę. Powoli odlicza dni do momentu, gdy wypełni swój obowiązek i będzie mógł powrócić do bliskich. Niespodziewanie otrzymuje wstrząsającą informację o śmierci żony. Jak się okazuje, okoliczności jej śmierci kładą się cieniem na ich małżeństwie i rodzicielstwie Chloe. Mike staje przed zupełnie nowymi obowiązkami, musi stać się na powrót bliski córce, która wcale go nie zna. Równocześnie musi uporać się z traumatycznymi przeżyciami wojennymi. To będzie trudna walka. Czy Mike ją wygra?

Lisa Scottoline jest autorką bestselerowych powieści dla pań. Nie odchodź wydana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka jest kolejną powieścią klubu Kobiety to czytają, zakątka w sieci, który umożliwia czytelniczkom dzielenie się wrażeniami po zakończonej lekturze. 

Powieść Lisy Scottoline jest zapisem dosyć skomplikowanych relacji rodzinnych. Główny bohater to lekarz podiatra, który odbywa służbę wojskową w Afganistanie, twardy mężczyzna z krwi i kości. W kraju pozostawił żonę, która opiekuje się malutką córeczką, Emily. Chloe nie jest tak silna, jak Mike, tęskni, smutki topi w alkoholu. W wyniku nieszczęśliwego wypadku umiera. Mike musi zmierzyć się z nowymi okolicznościami, prawdą o zmarłej żonie i opieką nad maleńką dziewczynką. Trudno powiedzieć, co bardziej go przeraża. W końcu decyduje się powierzyć Emily swojej szwagierce, a sam kontynuuje misje. Pech go jednak nie opuszcza, zostaje poważnie ranny. Kiedy wraca do kraju i chce nawiązać kontakt z córeczką, okazuje się, że to nie takie łatwe. Dziewczynka go nie zna. Mike musi stoczyć walkę o swoje dziecko z krewnymi. I z samym sobą, gdyż przede wszystkim to swoje życie musi poukładać.

Nie odchodź jest jedną z tych książek, które szczególnie mocno oddziaływają na emocje czytelników. Bohaterowie wzbudzają w nas żywe uczucia: drażnią, irytują, budzą współczucie, wzruszają. Nie potrafimy przejść obok nich obojętnie. Historia ojca, który po długiej nieobecności chce odzyskać uczucie i przywiązanie swojego dziecka jest naprawdę poruszającym wątkiem. Autorka naciska tutaj ważny problem opieki rodzicielskiej, tak jakby pytając czytelnika, co jest ważniejsze: więzy krwi czy przyzwyczajenie i poczucie bezpieczeństwa? Ona sama nie ocenia, nie udziela odpowiedzi, ale swoją opowieścią zmusza czytelnika to zajęcia stanowiska w tym sporze. 

Inną kluczową kwestią, jaką Lisa Scottoline porusza w Nie odchodź są relacje rodzinne, samotność, tęsknota. Często zapominamy, jak trudne jest przebywanie z dala od swoich bliskich, od osoby, z którą można dzielić codzienne troski lub po prostu pogadać o drobnostkach, przytulić się. Rozłąka bywa bardzo trudna i bolesna, niektórym osobom ciężko ją udźwignąć, co widzimy na przykładzie Chloe. 

Było to moje pierwsze spotkanie z autorką i oceniam je bardzo dobrze. Lisa Scottoline pisze powieści, jakie lubię: obszerne, wielowarstwowe, zmuszające czytelnika do refleksji i odpowiedzi na ważne pytania, odrobinkę tajemnicze, a przede wszystkim takie, o których nie można łatwo zapomnieć, które trzeba nieco przetrawić i nad którymi myśli się jeszcze wiele dni po odstawieniu powieści na półkę...

Polecam serdecznie!

Recenzja dla 


Dzięki; 



środa, 16 kwietnia 2014

116. Barbara Mutch KOLOR JEJ SERCA


Niezwykła powieść, która zabiera nas w podróż, której nigdy nie zapomnimy...



Kiedy myślimy o rasizmie, najczęściej przed oczyma mamy Stany Zjednoczone, segregację rasową, plantacje niewolników. O apartheidzie wiemy znacznie mniej. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że biały człowiek czarnemu zgotował naprawdę okrutny los. I to gdzie? Na ziemiach czarnego człowieka. W miejscu, skąd się wywodzi, do którego biały nie miał prawa. Jednak przyszedł, zawłaszczył, stłamsił, uwięził i zabił. Zawyrokował, że czarny człowiek jest niczym.

Ada przyszła na świat w 1930 roku w domu białych pracodawców swojej matki Miriam. Od dnia narodzin czuła, że przynależy do tego domu i rodziny. Między nią a jej panią, Cathleen, narodziła się wyjątkowa więź, którą potęgowała miłość obu kobiet do gry na fortepianie. Dziewczyna zastępowała kobiecie jej własne dzieci, szczególnie że syn zmarł w tragicznych okolicznościach, a stosunki z córką nie były najlepsze. Cathleen troszczyła się o Adę, uczyła ją czytać i powierzała jej swe sekrety za pomocą własnego dziennika.
Pewnego dnia Ada zniknęła z jej domu. Oszalała z niepokoju Cathleen wbrew woli męża poszukuje swojej ulubienicy. Nie wie, że Ada została zhańbiona przez jej własnego małżonka i urodziła dziecko mieszanej rasy. W kraju, gdzie coraz głośniej odzywał się głos apartheidu, Adzie przyszło walczyć o godność i życie dla siebie i swojej córeczki.

Powieść Barbary Mutch podbiła moje serce. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z historią dotyczącą apartheidu, z ręką na sercu muszę przyznać, że wiem o nim naprawdę niewiele. Tym bardziej się cieszę, że Kolor jej serca trafił w moje ręce, gdyż dzięki tej książce mogłam nadrobić podstawowe braki. Rozpoczynając lekturę, spodziewałam się wzruszającej historii, ale rzeczywistość przeszła moje wyobrażenia. Wraz z tą książką otrzymałam znacznie więcej.

Z jednej strony Kolor jej serca jest zapisem bardzo ważnych wydarzeń historycznych, z których wagi wielu z nas nie zdaje sobie nawet sprawy. Z kart tej książki przebija dramat ludzi, którzy byli szykanowani, wyzyskiwani, bici, pozbawieni podstawowych praw. Którzy zostali ustanowieni jako podgatunek i izolowani. Tylko z powodu koloru swojej skóry. Jednak ich duch nie został złamany, chcieli walczyć o swoje prawa i robili to. Podczas lektury tej powieści jesteśmy świadkami tych dramatycznych wydarzeń i choć w niewielkim stopniu możemy poczuć, co stało się ich udziałem...

Kolor jej serca to jednak nie tylko historia apartheidu. To także - a może i przede wszystkim - opowieść o przyjaźni dwóch kobiet, której na przeszkodzie nie stanęła ani różnica wieku, ani status materialny, ani kolor skóry. W tych ciężkich czasach, trudnych warunkach, narodziła się wspaniała więź, która przetrwała wiele dramatycznych wydarzeń. Piękna przyjaźń ponad podziałami, ważniejsza od wojny, ludzkiej chciwości i nienawiści. Po prostu piękna.

Narratorką historii autorka uczyniła Adę. To właśnie ciemnoskóra kobieta snuje swoją opowieść i dzieli się z nami refleksjami na temat mijających dni. Towarzyszymy Adzie na co dzień, uczestniczymy we wszystkich ważnych wydarzeniach jej życia, tych przyjemnych i tych bolesnych i dramatycznych. Obserwujemy jej przemianę, patrzymy jak dojrzewa. Tkwimy u jej boku na przestrzeni wielu lat, obserwując dokonujące się przemiany jej oczami. Refleksje Cathleen są nam znane z jej dziennika, który stanowi uzupełnienie opowieści Ady.

Kolor jej serca jest piękną, poruszającą opowieścią z interesującym tłem historycznym. Nie jest to lekka książka, wydarzenia z jej kart często są bardzo smutne i skłaniają do refleksji. Autorka poświęciła swoim bohaterkom naprawdę wiele uwagi, ich losy są interesujące i barwne, często dramatyczne i trudne. Dzięki temu książka stała się bardziej wyrazista. Styl pani Mutch jest przyjemny, udało się jej ubrać swoją opowieść w naprawdę ładne słowa. Mam nadzieję, że trzyma w zanadrzu więcej takich historii.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję:




wtorek, 15 kwietnia 2014

115. Agnieszka Turzyniecka DZIEWCZYNKA Z BALONIKAMI

Kiedy życie traci blask...


Marlena, dwudziestokilkuletnia Polka mieszkająca w Niemczech cierpi na depresję. Zgłasza się do szpitala w nadziei, że otrzyma tutaj pomoc i trafia na oddział psychiatryczny. Rozpoczyna się żmudny proces terapii i przyjmowania leków. Nie jest lekko, ale stopniowo kobieta otwiera się i odkrywa wydarzenia z przeszłości, które rzutują na całe jej dorosłe życie: stosunki w rodzinnym domu i nieudane związki z mężczyznami. Pewnego dnia Marlena poznaje przystojnego Martina. Jak nowy mężczyzna wpłynie na życie kobiety?
Czy Marlena nauczy się żyć ze swoją chorobą i odnajdzie oparcie w bliskich?

Agnieszkę Turzyniecką poznałam przy lekturze powieści "Inspektor Kres i zaginiona", która stanowiła jej książkowy debiut. I choć tematyka kryminalna jest mi zdecydowania bliższa, to muszę przyznać, że w tej nowej odsłonie autorka pokazała się z bardzo dobrej strony. Nie zawahała się, by poruszyć w swojej nowej powieści problem, który w naszym kraju wciąż jest spychany gdzieś na bok: mianowicie chorobę afektywną dwubiegunową. 

Cierpiący na choroby o podłożu psychicznym są często traktowani z pobłażaniem i irytacją. Słyszą, także od swoich bliskich, że powinni wziąć się w garść i nie rozczulać się nad sobą. Tymczasem zwykłą jesienną chandrę bardzo łatwo pomylić z długotrwałą depresja, która może mieć opłakane skutki, choćby targnięcie się na własne życie. Zdrowe osoby nie podejrzewają, jaką walkę muszą toczyć każdego dnia dotknięci tą przypadłością. Z jakimi demonami się mierzyć. 

Właśnie dla tych, którzy nie wiedzą, nie rozumieją i lekceważą ta książka jest pozycją obowiązkową. Agnieszka Turzyniecka przedstawia nam tę chorobę widzianą "od środka", z perspektywy dotkniętej nią kobiety. Wraz z Marleną przechodzimy przez wszystkie etapy leczenia. Nie jest zabawnie i kolorowo. Oglądamy szpital psychiatryczny od wewnątrz, uczestniczymy w terapii, która na światło dzienne wyciąga bolesne obrazy z przeszłości, uświadamiamy sobie, jak wielką moc ma wypowiedziane niegdyś krzywdzące słowo. Realizm tej powieści poraża i ... zawstydza. Tak, zawstydza. Nas: ludzi, którzy krzywdzą, nie dostrzegając wagi problemu. 

Co ważne, mimo że autorka porusza tak trudny temat, czyni to z wdziękiem i sprawia, że tę historię wręcz się pochłania. Porywa czytelnika i zmusza, by wziął w niej udział. Obserwował zmagania bohaterów. Kibicował jednym, irytował się na innych. Nie można pozostać obojętnym. 

Takie powieści jak Dziewczynka z balonikami Agnieszki Turzynieckiej są nam po prostu potrzebne. 
By zrozumieć, by zaakceptować, by pomóc. Polecam!




środa, 9 kwietnia 2014

114. Piotr Kulpa PAN NA WISIOŁACH: MROCZNE SIEDLISKO

Tutaj strach ma naprawdę wielkie oczy...



Mroczne Siedlisko to pierwsza część trylogii Pan na Wisiołach autorstwa Piotra Kulpy. Autor wydał do tej pory dwie powieści familijne, prowadzi teatr amatorski Trupa Propaganda, jest także frontmanem zespołu meakulpa. W swojej najnowszej powieści zabiera nas w podróż do demonicznej miejscowości Wisioły w Starogórach. Co nas tam czeka?


Tymoteusz Smuta, były biznesmen i niepijący alkoholik otrzymuje w spadku starą chałupę położoną gdzieś w Starogórach. Początkowo chce pozbyć się niespodziewanego spadku, jednak po głębszym namyśle, rodzina postanawia zmienić całe swoje życie i zamieszkać w nowym miejscu. Tymek, jego żona Magda, oraz dziewięcioletni synek, Czaruś, sprowadzają się do osady Wisioły. W nowym domu Smutowie widzą szansę na lepsze życie. Mają nadzieję, że tutaj rozwiną swoje pasje i odnajdą spokój i harmonię, a ich dziecko odzyska mowę. Początkowo jest sielsko i przyjemnie. Cisza, spokój, piękna przyroda, zaczynają spełniać się pierwsze marzenia. Wkrótce jednak nowi mieszkańcy wsi zauważają, że tubylcy zachowują się doprawdy osobliwie. Jakie tajemnice skrywają? Dlaczego nie chcą, by w ich kręgu pojawił się ktoś nowy? Kim jest tajemniczy cygan Gajgaro, tak życzliwy dla nowych mieszkańców, obdarzony charyzmą i magnetyzmem? 

Czy można wyobrazić sobie lepsze tło dla powieści grozy, niż na wpół opuszczona wieś w górach, która sprawia wrażenie, jakby zatrzymał się w niej czas? Miejsce, którego nie odwiedzają przypadkowi turyści, gdzie pomiędzy budynkami hula złowróżebny wiatr? Myślę, że nie. Nigdy wcześniej nie miałam w rękach polskiej powieści tego gatunku i wprost rozsadzała mnie ciekawość, czy autorowi Mrocznego Siedliska uda się pobudzić moją wyobraźnię. Czy zamieszkam wraz z bohaterami w demonicznych Wisiołach i przeżyję przygody, które powodują dreszcze? Czy poczuję tę książkę sobą?

Już prolog powieści roznieca w czytelniku iskrę ciekawości. Pełna zagadek i niedomówień scena, nad którą unosi się atmosfera grozy, jest tylko zaproszeniem do dalszej części. Do zbadania, co wydarzyło się w tajemniczej osadzie, gdzie pojawili się przybysze z miasta. Czytelnik wie, że stało się coś złego, okrutnego, ale jeszcze nie potrafi powiedzieć, co to było. Nie wie, czego może się spodziewać. Musi cofnąć się do początku tej historii. A przynajmniej do chwili, gdy stała się ona udziałem głównych bohaterów: Tymka i Magdy. 

Miejscem akcji Piotr Kulpa uczynił fikcyjną wieś Wisioły. Choć darmo szukać tego miejsca na mapach, to autorowi udało się wiernie oddać klimat opuszczonej osady gdzieś w górach. Przemycone w opowieści podania, legendy i zwyczaje wydają się żyć własnym życiem, współgrając z przerażającymi praktykami, jakimi oddają się bohaterowie książki. Senna, spokojna atmosfera maleńkiej wsi nadaje wydarzeniom autentyczności i sprawia, że gdzieś w głębi nas pojawia się ukłucie niepokoju. Bo choć to przecież niemożliwe, to może jednak...?

Autor jednak nie ograniczył się do elementów grozy, mocno zaakcentował także psychologię. Bohaterowie zmagają się ze swoimi słabościami, walczą z pokusami, badają własną psychikę. Stawiają pytania, które nie zawsze są proste i na które niekoniecznie trzeba znaleźć racjonalne odpowiedzi. Co więcej: skrywają bolesne tajemnice, które odcisnęły piętno na życiu całej rodziny. Udowodniają, że nie są do końca grzeczni, mają swoje grzeszki na sumieniu i muszą z tym żyć. Być może spychając je gdzieś na dno świadomości, być może myśląc o nich każdej nocy...

Niezaprzeczalnym atutem książki jest wartka akcja, którą tak lubię. Czytając Mroczne Siedlisko miałam wrażenie, że oglądam film. Obrazy same przesuwały się przed moimi oczyma, wyobraźnia działała na wysokich obrotach. Piotr Kulpa napisał naprawdę dobrą powieść grozy, nieprzewidywalną, zaskakującą i mocną. Jedyne na co mogę narzekać, to fakt, że niewiele odkrył w pierwszej części, zaostrzył apetyt i pozostawił mnie głodną. Głodną książki, grozy i rozwikłania tajemnic, jakie zaserwował w swojej opowieści. 

Za możliwość odwiedzenia Wisiołów dziękuję wydawnictwu: 














niedziela, 6 kwietnia 2014

113. Monika Rebizant-Siwiło WRZOSOWISKA

Już okładka tej powieści zapowiada, że będzie pięknie, magicznie i kobieco. Musiałam dać się porwać i zatonąć we Wrzosowiskach...



Wrzosowiska. Piękna i urokliwa miejscowość, owiana tajemnicą, a jak głosi legenda także i magią. To tutaj została rzucona klątwa na kobiety z rodziny Natalii. To stąd uciekła Julia po tym, jak dwadzieścia lat temu została potwornie skrzywdzona na Czartowym Polu. To tutaj zjawia się młody kleryk Jakub, w którego snach pojawia się tajemnicza ciemnooka kobieta. 

W tym niezwykłym miejscu splatają się ze sobą losy bohaterów i ich przodków, którzy stali się świadkami historii i działania niezwykłych mocy. By odkryć tajemnice, zdjąć ciążącą na rodzinie klątwę, a przede wszystkim by wejrzeć w głąb samych siebie i znaleźć odpowiedzi na towarzyszące od lat wątpliwości, będą oni musieli wyruszyć w niezwykłą podróż w przeszłość i poznać tragiczne losy tych, od których wszystko się zaczęło...

Powieść Wrzosowiska podbiła moje serce już przy pierwszych stronach lektury, gdy na mojej skórze pojawiła się rozkoszna gęsia skórka. W tym momencie zrozumiałam, że autorka posiada dar oddziaływania nie tylko na moją wyobraźnię, ale także i na zmysły. Tym przyjemniej kontynuowałam lekturę sagi wiedźm z Wrzosowisk, wiedziałam już, że na jej kartach otrzymam nie tylko obraz zawiłych losów ludzkich, które plączą się, jak kawałek sznurka, ale także szczyptę magii, miłości i historii. Szybko okazało się, że w książce Moniki Rebizant-Siwiło to połączenie znakomicie się sprawdza. 

Autorka pochodzi z Tomaszowa Lubelskiego i jest wielką miłośniczka swoich rodzinnych stron. Uroda Roztocza uderza w czytelnika niemal z każdej kartki książki. Nie są to nachalne opisy, jakich często mamy po dziurki w nosie i omijamy szerokim łukiem. Pani Monika w subtelny, delikatny sposób dzieli się z nami miłością do tego pięknego zakątka. Zauroczyła mnie do tego stopnia, że zaraz po lekturze powieści zaczęłam szukać możliwości zwiedzenia miejsc poznanych w książce. Podążenia śladem bohaterów minionych dni. 
Im także autorka poświęca uwagę, wplatając w swoją opowieść. Żyli naprawdę, kiedyś, teraz ożywają w jej historii na nowo, tak jak i być może pamięć o nich.

Wspaniała, wciągająca i intrygująca książka, w której magia przeplata się z prozą życia. Od której ciężko się oderwać i po kartach której wręcz się płynie, tak lekko i ładnie jest napisana. Z ręką na sercu: chciałabym częściej trafiać na tak przyjemne pozycje. Tym samym rozpoczynam polowanie na inne powieści autorki, aby przekonać się, czy zauroczył mnie jej talent, czy magia Wrzosowisk...


Recenzja napisana dla: 


dzięki





środa, 2 kwietnia 2014

112. Lauren Beukes LŚNIĄCE DZIEWCZYNY


Tego mordercy nie była w stanie powstrzymać nawet bariera czasu...

źródło; rebis.com.pl
Harper Curtis, bezrobotny i bezdomny zawadiaka, który dla kilku centów nie zawaha się ukrócić ludzkiego życia. Przypadkowo wchodzi w posiadanie klucza do wyjątkowego domu. Domu, który posiada niezwykłe możliwości, pozwala nie tylko ogrzać się w swoim wnętrzu, zjeść pierwszy od wielu dni prawdziwy posiłek, czy napić się dobrego alkoholu. Dom swojemu lokatorowi pozwala także wędrować w czasie, przenieść się do dowolnego momentu. W zamian żąda tylko małego dowodu wdzięczności. Harper ma stać się mordercą. Ma obserwować i zabić wszystkie lśniące dziewczyny. 

Kirby Mazrachi, choć sama o tym nie wie, jest jedną z dziewczyn, które lśnią. Musi umrzeć. Zostaje napadnięta i potwornie pokiereszowana, ale jakimś cudem utrzymuje się przy życiu. Życiu, które od tej chwili naznaczone jest piętnem; tej, która przeżyła własną śmierć. To staje się obsesją Kirby, dziewczyna dąży do tego by zdemaskować niedoszłego mordercę, podejrzewa że jest on odpowiedzialny za inne zbrodnie. Wspiera ją Dan, reporter, który niegdyś zajmował się sprawami kryminalnymi i opisywał jej przypadek. To, co odkrywają, wydaje się być zupełnie nieprawdopodobne...


Lauren Beukes pracuje jako dziennikarka i scenarzystka telewizyjna. Swoje opowiadania publikowała w kilkunastu antologiach. Jest także autorką bestsellerowej powieści Zoo City, która została wydana przez Rebis w 2012 roku. 

Na co liczyłam sięgając po Lśniące Dziewczyny? Przede wszystkim na dobrze napisany thriller z nieszablonową serią morderstw. Otrzymałam to i nawet nieco więcej, gdyż okazało się, że wątek kryminalny został przepleciony z fantastycznym. Co prawda "fantastyka" kojarzy mi się z bajkowymi krainami i istotami nie z tego świata:elfami, goblinami i krasnoludkami, ale jak inaczej nazwać element portalu, który przenosi mordercę w czasie? Ponieważ kilka lat temu przemaglowałam ten pomysł z Kingiem i jego Dallas 63 i nie było to dla mnie nic nowego, przeszłam nad tym do porządku dziennego i spokojnie kontynuowałam lekturę. Podróż w czasie, by zabijać? A czemu by nie. 

Tych podróży w czasie jest zresztą bardzo wiele i czytelnik "skacze" wraz z mordercą z jednego momentu w drugi. Dwadzieścia, trzydzieści lat? To nie przeszkoda. Wystarczy tylko uchylić drzwi Domu. Co za tym idzie, trzeba się troszkę pilnować i skupić, aby zachować odpowiednią chronologię wydarzeń. Początkowo wprowadza to nieco chaosu, ale autorka szybko przyzwyczaja nas do tego, kto jest kim i dlaczego akurat w tym roku. Z biegiem czasu wszystko ładnie się zazębia i tworzy spójną całość. 

Lśniące Dziewczyny z pewnością nie zaliczają się do typowej literatury z gatunku kryminału czy thrillera. Na ogół w tego typu książkach czytelnik uczestniczy w śledztwie, a nawet gimnastykuje swój umysł, główkując: kto zabił. W tej powieści mordercę znamy niemal od pierwszej chwili. Wiemy, dlaczego zabija (Dom mu kazał), jak zabija ( uczestniczymy w każdym akcie mordu i musimy zmierzyć się z bardzo brutalnymi szczegółami, polecam osobom o bogatej wyobraźni... ), kto go przechytrzył i kto go ściga. Ponieważ wiemy naprawdę wiele, pozostaje nam tylko wygodnie się oprzeć i skupić na przyjemności płynącej z lektury. A przyjemność płynie wartko, bo Lauren Beukes posiada dobre, miłe dla czytelnika pióro, które aż chce się śledzić. 

Muszę zwrócić uwagę na fakt, że autorka sporo uwagi poświęca swoim bohaterom i znakomicie kreuje ich postaci. Nie chodzi mi tu tylko o głównych bohaterów czyli Curtisa i Kirby, którzy stali mi przed oczyma jak wymalowani, ale także tych drugoplanowych. Każda z zamordowanych kobiet jest charakterystyczna i barwna, każda z nich zdradza czytelnikowi kawałek swojej historii, przykuwa uwagę i wzbudza współczucie, wszak czytelnik wie, że za chwilę zginie... Momentami bardzo emocjonalnie podchodziłam do tych bohaterek drugiego planu, jak przykładowo w chwili gdy ginęła matka czwórki dzieci...

Jestem bardzo zadowolona z lektury tej książki i ogromnie cieszę się, że trafiła w moje ręce. Nie wykluczam, że przeczytam ją jeszcze raz, za pewien czas, aby wszystko ułożyć sobie po raz kolejny. Oczywiście nie jest to idealna książka, zawiera pewne niedociągnięcia. Żałuję, że autorka nie przedstawiła nam ani skrawka historii Domu. Chciałabym ją poznać. Wiedzieć, dlaczego wymagał ofiar i czy rzeczywiście wymagał.
Zirytowało mnie także zakończenie, skojarzyło mi się z finałem typowego horroru produkcji amerykańskiej. 
Jednak te szczegóły giną w cieniu pozytywnych wrażeń z lektury Lśniących Dziewczyn...

Za możliwość odbycia podróży w czasie w towarzystwie Harpera Curtisa dziękuję: