piątek, 27 lipca 2018

275. Anna Herbich DZIEWCZYNY Z WOŁYNIA

Bardzo lubię serię „Prawdziwe historie” Wydawnictwa Znak Horyzont. Cenię publikacje Kamila Janickiego, ale szczególne miejsce na mojej półce zajmują książki Anny Herbich. Jej „Dziewczyny...” to historia w niezwykle przystępnej formie, opowiedziana ustami świadków opisanych wydarzeń. Najnowszej części cyklu zatytułowanej „Dziewczyny z Wołynia” trochę się bałam. Wiedziałam, że opowieści przedstawione na jej stronach przyniosą wiele emocji, gniewu, bólu i łez. Nie pomyliłam się – było smutno, momentami ciężko, ale cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę. Bohaterki Anny Herbich zasługują na to, by zostać wysłuchane.

Wołyń. Miejsce niemal mityczne, dziś przez Polaków utożsamiane głównie z ludobójstwem, jakie miało tam miejsce 75 lat temu. Dla kobiet z książki Anny Herbich to przede wszystkim dom. Mała ojczyzna tworzona przez zielone łąki, lasy, malownicze wioski i leniwie płynące rzeki. Miejsce, gdzie obok siebie zgodnie żyli Polacy, Ukraińcy, Żydzi czy Czesi. Kraina szczęśliwego dzieciństwa utracona nagle i boleśnie. Co ponadto? Cierpienie. Wspomnienie strasznych scen, krzywdy najbliższych, zdewastowanych lub spalonych gospodarstw, bólu i krwi.

Dziesięć kobiet, dziesięć Wołynianek, którym jakimś cudem udało się przeżyć tę gehennę. W chwili, gdy banderowcy mordowali Polaków były tylko dziećmi. Mimo to ich wspomnienia są żywe. Patrzyły na ciała swoich bliskich, na maltretowanych sąsiadów, na żywcem płonącą trzodę. Opowiadają o kryciu się w piwnicach, łanach zbóż, budynkach gospodarczych. O ciągłym strachu, jaki towarzyszył ludziom świadomym, że najbliżsi sąsiedzi rozpoczęli na nich polowanie. O rozpaczliwej nadziei, jakiej czepiali się Polacy, sądząc, że skoro nikomu krzywdy nie zrobili, ich również nikt nie skrzywdzi… Ale historie bohaterek Anny Herbich to nie tylko krwawa jatka, krew i łzy. To również piękne wspomnienia o Wołyniu, który nigdy nie powróci. O pięknych strojach, szczęśliwych rodzinach, zadbanych gospodarstwach, szumiących sadach i wyjątkowych tradycjach. Potrafię sobie wyobrazić, jak Wołynianki uśmiechają się, snując opowieść o tej pięknej krainie, jak błyszczą im oczy. Bo i ja uśmiechałam się przez łzy, czytając, jak pięknie to opisywały.

Lektura Dziewczyn z Wołynia z pewnością nie jest łatwa, jednak bardzo się cieszę, że sięgnęłam po tę pozycję. Nie odważyłam się obejrzeć filmu Wojciecha Smarzowskiego, bojąc się brutalnych scen, zyskałam za to relację dzielnych kobiet, które przetrwały tę rzeź. Pamięć o tych strasznych wydarzeniach żyje, póki żyją one. Póki my podsycamy płomień pamięci i oddajemy cześć zamordowanym.

6 komentarzy:

  1. Bardzo cenię sobie tego typu literaturę. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię takie książki i tę również mam w planach. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym, a boję się, bo wiem, że będę ryczeć, a jeszcze teraz, jak mam doła, to depresja murowana

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeba będzie przeczytać, tym bardziej, że moja babcia pochodzi z tamtych stron.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety mój egzemparz nie dotarł, muszę napisać co się z nim stało :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, to nie dla mnie. Wole fikcje. Zeby poczytac o morderstwach, gwaltach i ludzkich tragediach, wystarczy, ze otworze kazda strone internetowa z wiadomosciami...

    OdpowiedzUsuń