poniedziałek, 23 grudnia 2013

Przy wigilijnym stole


W te wyjątkowe dni przyjmijcie najlepsze życzenia, niech te święta upłyną w zdrowiu i śmiechu, a choinka niech sypnie książkami :)

 Obserwowali ją dłuższą chwilę. Uśmiechnięta staruszka sunęła powoli oblodzonym chodnikiem, starając się zachować równowagę. Nie było to łatwe, dzień wcześniej padał rzęsisty deszczyk, a nad razem wszystko skuł lód. Jezdnie i chodniki, schody i podjazdy, wszystko zamieniło się w trudną do pokonania pułapkę. Najtrudniej było starszym osobom, które nie mogły już pochwalić się gibkością. Takim jak obserwowana właśnie staruszka.
Mimo to starowinka dziarsko parła do przodu, jedną ręką przytrzymując się ściany mijanego właśnie budynku, a drugą ściskając rączkę dużej kraciastej torby. Niebieski beret zawadiacko przekrzywił się jej na głowie, a uśmiech nie znikał z rumianej twarzy.
- Dojdzie – powiedział Wojtek.
- Nie dojdzie. Za ślisko jest. - sprzeciwił się Paweł.
Amelka milczała, obserwując zmagania staruszki. Wigilijne przedpołudnie było mroźne, ale słoneczne. Ludzie wylegli z domów, aby dokonać ostatnich sprawunków. Wojtek, Paweł i Amelia nie mieli w planach żadnych zakupów, ale przezornie umknęli z domu przed złym humorem matki, która odkryła, że ostatnia butelka w barku jest pusta. Siedzieli teraz na osiedlowym trzepaku i obserwowali wracających do domów ludzi. Przechodnie ślizgali się na oblodzonych płytkach, a dzieci z zapartym tchem obserwowały te dziwaczne wygibasy, zakładając się, kto boleśnie wyląduje na lodzie. Przy okazji lustrowali niesione sprawunki. Czasami z niesionej torby dochodził ich zapach smażonej ryby, czasami wesoło zamachał zielony pióropusz pora...
- Jestem głodna – poskarżyła się Amelka. Była najmłodsza z trójki rodzeństwa, miała tylko siedem lat, a dzięki drobnej posturze wyglądała na jeszcze mniej. Wojtek poklepał siostrzyczkę po ramieniu.
- Zaraz wracamy do domu. Naciągnij czapkę. Ucho ci wyszło!
Amelka posłusznie naciągnęła na uszy niebieską czapeczkę, ale ona uparcie zjeżdżała na czubek głowy. Była ciasna i zaczerwienione płatki uszu uciekały na zimno. Tymczasem podekscytowany Paweł usiłował zwrócić ich uwagę.
- No i leży! - stwierdził filozoficznym tonem, wskazując staruszkę.
Rzeczywiście, uśmiechnięta starowina leżała rozciągnięta na oblodzonym chodniku, boleśnie postękując. Zawartość kraciastej torby rozsypała się naokoło niej. Pomarańcze stoczyły się na jezdnię, nieduży kawałek karpia łypał w niebo dziurą po oku...
- Nie może wstać – zauważyła Amelka. Nagle zeskoczyła z trzepaka i podbiegła do staruszki. Ta już klęczała, gramoląc się niezdarnie na nogi. Na widok dziewczynki uśmiechnęła się ciepło.
- Widzisz, jaka ze mnie niezdara? Pomożesz mi pozbierać zakupy? - zapytała wesoło – Tylko nie wychodź na jezdnię!
Amelka kiwnęła głową i bez słowa zaczęła zbierać z ziemi produkty, upychając je w torbie. Kawałek ryby, pudełko herbaty, cytryna, parówki, serek topiony i kilka bułek, teraz umorusanych piaskiem. Otrzepała je i wcisnęła na sam wierzch torby, a gdy zauważyła, że staruszka doprowadza do porządku ubranie i nie patrzy na nią, szybko wydobyła jedną bułkę i wcisnęła do kieszeni przykrótkiego płaszczyka.
Podając staruszce torbę, umknęła spojrzeniem w bok, ale z westchnieniem ulgi stwierdziła, że kobieta nic nie zauważyła. Podziękowała Amelce wylewnie, a na odchodnym wcisnęła jej do ręki kilka cukierków w błyszczących, szeleszczących papierkach.
- Miałam je zawiesić na choince – wyjawiła – ale myślę, że lepiej jeśli ci je dam. Ubrałaś już choinkę? - dopytywała.
- Jeszcze nie – skłamała dziewczynka, a właściwie nie do końca skłamała, gdyż ta uśmiechnięta kobiecina nie musiała wiedzieć, że w ich mieszkaniu nie będzie choinki, tak jak i nie będzie Wigilii, ryby i herbaty z cytryną.
- No, to pospiesz się do domu, bo nie zdążysz. - poleciła jej staruszka. Amelka jeszcze raz podziękowała za cukierki i czmychnęła między bloki, a za nią pospieszyli starsi bracia. Kobieta odprowadzała ich wzrokiem, aż zniknęli za załomem muru, potem powolutku ruszyła w kierunku swojej klatki schodowej. Już się nie uśmiechała.

Wojtek, Paweł i Amelka wbiegli do swojego bloku i rzucili się ku schodom do piwnicy. To było ich stałe miejsce, spędzali tutaj mnóstwo czasu, szczególnie gdy mama wracała do domu pijana, lub awanturowała się z którymś z kompanów od kieliszka. Na schodach do piwnicy rodzeństwo bawiło się po szkole, odrabiało lekcje, a czasami kładło się do snu, jeśli matka zbyt długo zamarudziła nie mieście. Sprytnie umykali przed spojrzeniami wścibskich sąsiadów, bo mama ich przestrzegła, co będzie, jeśli sąsiedzi zawiadomią policję. Trafią do domu dziecka i zostaną rozdzieleni, ot co. Już nigdy się nie spotkają.
Przysiedli na schodach i czekali, aż Amelka rozdzieli zdobyte jedzenie. Najpierw rozdała kolorowe cukierki. Potem wprawnym ruchem rozerwała przybrudzoną bułkę na trzy równiutkie części i podała każdemu z braci. W milczeniu przeżuwali pieczywo, czując między zębami drobinki żwiru.
- Co robimy? - zapytał Wojtek, gdy zjedli już bułkę do ostatniego okruszka. Cukierki przezornie schowali na później. Nie spodziewali się znaleźć w domu zbyt wiele jedzenia.
- Chyba trzeba pójść do domu i sprawdzić, co się tam dzieje. - zauważył Paweł.
Pozostałe dzieci pokiwały głowami i trzymając się za ręce, ruszyli w górę schodów. Pod drzwiami mieszkania przystanęli i zaczęli nadsłuchiwać, jednak nie dobiegł ich najmniejszy szelest. Piętro niżej grał telewizor, ale w ich mieszkaniu panowała głucha cisza. Wojtek nacisnął klamkę i bez zdziwienia przyjął fakt, że nie ustąpiła. Nie pierwszy raz matka ruszyła w miasto, zapominając o swoich pociechach.
- Chodźmy na trzepak – powiedział dziarsko, choć walczył z napływającymi do oczu łzami. Na zewnątrz było zimno, naprawdę zimno. Ale widząc przestraszoną minę Amelki, szybko wziął się w karby. - Wiecie co? Chodźmy do centrum handlowego. Jest czynne jeszcze dwie godziny. Ogrzejemy się, a może będą rozdawać cukierki jak w zeszłą niedzielę? Mama za chwilę wróci!
- Tak myślisz? - mina Amelki była pełna zwątpienia.
- Na pewno! Przecież dziś wigilia.

Spędzili w centrum handlowym ponad dwie godziny. Przyglądali się mikołajom w czerwonych kostiumach i roześmianym, piszczącym dzieciom, które ciągnęły ich za długie siwe brody. Obeszli kilka razy wszystkie piętra, ale nikt nie rozdawał cukierków. Tylko hostessa w stroju aniołka wręczała klientom galerii małe kalendarzyki. Nie spojrzała jednak w stronę dzieci, więc ruszyli dalej, zachwycając się wielką choinką i kolorowymi światełkami. Wyszli jako jedni z ostatnich klientów.
Już z daleka wypatrywali światła w oknach swojego mieszkania, ale one pozostały ciemne i przygnębiające. Za to w innych oknach pojawiły się już migające lampki choinek. Wojtek poczuł, że dławi go w gardle i mocniej ścisnął rączkę Amelki, równocześnie nakazując jej szorstko.
- Naciągnij czapkę, ucho ci wyszło.
- Nie mogę – rozpłakała się dziewczynka – Jest za mała.
Po chwili płakała cała trójka. Stali po trzepakiem, trzymając się za ręce i wpatrując szklistym wzrokiem w ciemne okna mieszkania. Matka zapomniała, że jest wigilia, podobnie jak zapomniała, że czekają na nią zmarznięte i głodne dzieci. Zaszyła się gdzieś, ciesząc ciepłem, towarzystwem od kieliszka i butelką. Wojtek był na tyle duży, że to rozumiał, ale z żalem patrzył na rozczarowane buzie młodszego rodzeństwa.
- Chodźmy do piwnicy. Jeśli mama wróci, usłyszymy ją i pobiegniemy na górę. Macie cukierki? Zrobimy sobie wigilię!

Pani Jadwiga obserwowała dzieci z okna. Była szesnasta, zapadł zmierzch, a ona wypatrywała pierwszej gwiazdki. W głębi pokoju stał nakryty do wigilijnej wieczerzy stół, a na nim świerkowy stroik ze świeczką, talerz z opłatkiem i koszyk ze struclą. W kącie pokoju stała niewielka choinka przystrojona kolorowymi światełkami i bombkami.
Nie po raz pierwszy widziała te dzieci snujące się bez celu po osiedlu. Nie znała ich matki, ale od sąsiadki z naprzeciwka wiedziała, że po śmierci męża kobieta popadła w rozpacz i szukała pocieszenia w alkoholu. Szybko wpadła w uzależnienie, a dzieci pozostawiła samym sobie. Pani Jadwiga widziała, jak Amelka chowa do kieszeni przybrudzoną bułkę, ale odwróciła oczy, żeby małej nie zawstydzać. Teraz jednak czuła, że bułka nie wystarczy, że musi zrobić coś więcej. Odwróciła się do krzątającego po pokoju męża.
- Popatrz, to te dzieci. Tak mi ich żal. Jest wigilia, mroźny wieczór, a one biegają po podwórku. - powiedziała cicho.
- Pewnie matka o nich zapomniała – stropił się staruszek, zerkając na zewnątrz – Co zrobimy?
- Zaprośmy je na wigilię – zaproponowała po chwili namysłu.
- A co z ich matką?
- Myślisz, że nawet jeśli wróci do domu, zauważy ich nieobecność?
- Pewnie masz rację – pokiwał głową.

Dzieci dziarsko maszerowały w kierunku klatki, gdy zobaczyły, że w ich stronę macha staruszek w czerwonym szaliku. Nieco przestraszone podeszły bliżej. Starszy pan uśmiechał się przyjaźnie.
- Co tutaj robicie, dzieciaki? - zagadnął.
- My? Nic. Właśnie wracamy do domu. - szybko rzucił Wojtek.
- Do domu? A mama na was czeka?
- Czeka – odparł chłopak. Obawiał się, że to jeden z nadgorliwych sąsiadów, o którym opowiadała matka. Taki, co nie pilnuje własnego nosa i zaraz zadzwoni na policję, żeby zawiadomić, że ona nie zajmuje się dziećmi. A potem przyjadą z domu dziecka i wiadomo, co będzie dalej..
- A może poczeka jeszcze chwilę? - zaproponował stropiony staruszek, który nie wiedział, jak dotrzeć do dzieci, by ich nie przestraszyć, bądź nie sprawić im przykrości. - Moja żona ugotowała dużo pierogów. O wiele za dużo, jak dla dwojga staruszków. A ponieważ ta młoda dama – skłonił się szarmancko w kierunku Amelki – pomogła jej dzisiaj pozbierać zakupy, chcielibyśmy zaprosić was na wigilię.
Dzieci milczały zaskoczone. Staruszek kontynuował.
- Wasza mama na pewno się nie pogniewa, jeśli zjecie kilka pierogów. I piernik też jest.
- Mama jest w pracy! - zawołał Paweł. - Wróci późno.
- No, to skoro jest w pracy... - staruszek nie mrugnął nawet okiem na to niedopowiedzenie. Chęć chronienia matki była wzruszająca, zważywszy na to, ile dzieci przeszły. - Skoro jest w pracy, to na pewno się ucieszy, że spędzicie wieczór przy wigilijnym stole. Prawda?
- Prawda – potwierdził zmieszany Wojtek, a spod płaszczyka Amelki rozległo się donośne burczenie. Starszy pan zaśmiał się wesoło.
- No, to już chodźmy na te pierogi! - wskazał oświetlone wejście na klatkę schodową.

Pierogi były pyszne. Podobnie jak barszczyk i ryba. I piernik. Dzieci najadły się do syta, aż czuły, jak rosną im brzuchy. Pani Jadwiga wciąż podsuwała im pyszne kąski, a pan Zygmunt dolewał kompotu. Z suszonych śliwek.
- Na dobre trawienie – stwierdził, puszczając oko do Amelki.
Po kolacji śpiewali kolędy, to znaczy pani Jadwiga śpiewała, a Amelka podeszła do choinki i delikatnie dotykała kolorowych ozdób. W pewnej chwili starsza pani zauważyła, że dziewczynka wtyka między gałązki otrzymane przed południem cukierki. Podeszła do niej i pogładziła po jasnych włoskach.
- Nie musisz tego robić, kochanie.
- Muszę – stwierdziła dziewczynka. - Pani tego nie wie, ale ja ukradłam pani bułkę – szepnęła cichutko. - Przepraszam, ale byłam bardzo głodna.
- To nie wstyd być głodnym – odszepnęła starsza pani – Wiesz co? Jeśli będziecie głodni, zawsze możecie przyjść do mnie na obiad. Umowa stoi?
- A będą pierogi? - upewniła się dziewczynka.
- Będą pierogi i co tylko zechcecie. - uśmiechnęła się pani Jadwiga. - A może wasza mama zechce przyjść z wami? Wydaje mi się, że jest bardzo samotna.
Amelka przytuliła się do poznanej dopiero co kobiety i poczuła, że po jej policzkach ściekają łzy.
- I wiesz co? - odezwała się nagle staruszka – Zrobimy ci na drutach nową czapkę.










2 komentarze:

  1. No i masz już łez nie mogę powstrzymać ... piękne. I niestety pewnie nie raz się zdarza :(

    OdpowiedzUsuń