niedziela, 6 maja 2018

265. Anna Snoekstra LALECZKI

Colmstock. Nieduże senne miasteczko, w którym perspektywy do życia są gorsze niż kiepskie. Brak pracy, rozwinięty handel narkotykami. Zaczyna się od pożaru sądu, w którym zginął powszechnie lubiany nastolatek, ale prawdziwa panika wybucha w chwili, gdy na progu kilku domów pojawiają się porcelanowe lalki do złudzenia przypominające mieszkające w nich dziewczynki. Rodzi się teoria mówiąca o pedofilu, który w ten sposób oznacza przyszłe ofiary. Miasteczko pogrąża się w strachu, a w mieszkańcach budzą się najgorsze instynkty. Młoda, ambitna dziewczyna marząca o karierze dziennikarki zamierza wykorzystać okazję, stworzyć temat życia i wyrwać się do wielkiego miasta. Nie wszystkim podoba się to, co robi.

Powieść Anny Snoekstra obudziła we mnie sprzeczne uczucia. Już intrygujący opis, obiecujący zagadkowy thriller osadzony w klimatycznym miasteczku, wzbudził moje zainteresowanie. Ta historia zapowiadała się naprawdę wspaniale i miałam wobec niej dość wysokie oczekiwania. Z jednej strony książka sprostała moim wymaganiom co do odprężającej lektury. Nie zabrakło tu dynamicznej akcji, która nawet na moment nie pozostaje w zawieszeniu i nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Autorka trzyma w napięciu do samego końca, a co więcej: potrafi zaskoczyć zupełnie nieoczekiwanymi twistami. A przynajmniej nieoczekiwanymi dla mnie, więc biorę to zdecydowanie za atut tej powieści.

Niestety, lekturze tej książki niemal cały czas towarzyszyło mi uczucie, że nie wykorzystano potencjału tej historii. Przede wszystkim jest to bardzo prosty thriller, prosta jest tu fabuła, prosty jest także język i styl autorki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to nie musi być wadą książki, czyta się lekko i szybko, powiedziałabym nawet, że za lekko. Gdyby rozbudować niektóre z wątków, dać pewnym wydarzeniom drugie dno, zagłębić się trochę w psychikę wybranych bohaterów – wyszłaby z tego mroczna, klimatyczna opowieść, która niejednemu czytelnikowi podniosłaby włoski na karku.

Anna Snoekstra operuje bardzo prostym, lekko przyswajalnym językiem. Owszem, potrafi na swój sposób odmalować klimat małego, pozbawionego perspektyw miasteczka, ale czyni to bardzo oszczędnie. W czasie lektury zwróciłam uwagę na krótkie zdania, jakimi operuje autorka. Przeważają te jednoczłonowe, nierozbudowane, zupełnie jakby autorka czuła awersję do znaków interpunkcyjnych czy spójników. A mam wrażenie, że gdyby te zdania trochę rozwinęła, treść książki mogłaby na tym zyskać, stałaby się głębsza, zdania nabrałyby miękkości. Nie zawsze tak jest. Czasami pojawiają się dłuższe, bardziej rozbudowane treści. I w takiej sytuacji zawsze zastanawiam się, ile w przełożonej książce jest z autora a ile z tłumacza.

Są autorzy, których po jednej książce, po jednym spotkaniu z ich piórem, wyobraźnią i zdolnością budowania historii, wyglądam w zapowiedziach. Ta autorka niestety nie trafi do ich grona. Nie mówię jej stanowczego nie, jednak na chwilę obecną nie przewiduję, byśmy się zaprzyjaźniły. Polecam czy odradzam? Ani jedno ani drugie – wiem, że ta książka znajdzie swojego czytelnika i w pełni to rozumiem. Jest dość wciągająca, intrygująca, zagadkowa, ale zupełnie "nie moja". Macie ochotę się przekonać?

4 komentarze:

  1. Szkoda, że tak się zawiodłaś :/

    Poydrawiam
    http://zksiazkanakanapie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo za dużo oczekiwałam. Alle jeśli ktoś przeczyta po prostu, bez nastawiania się na nie wiadomo co, to może będzie lepiej :)

      Usuń