wtorek, 27 grudnia 2016

234. Natasza Socha BIURO PRZESYŁEK NIEDORĘCZONYCH



Nie ma lepszego okresu dla czytania książek osadzonych w świątecznym klimacie niż ostatnie dni przed Gwiazdką. Nic to, że za oknem szaro, buro i ponuro albo dziesięć na plusie. Z taką książką naprawdę można nastroić się na Boże Narodzenie. A jeśli dodatkowo będzie ona okraszona humorem, tym lepiej, święta z klimatem i uśmiechem zagwarantowane.

Tuż przed tegorocznymi świętami wraz z Nataszą Sochą zawędrowałam do Miasteczka i zapukałam do Biura przesyłek niedoręczonych. Wyjątkowego miejsca, gdzie na regałach zalegają paczki i listy, których przeznaczeniem jest nigdy nie dotrzeć do adresatów. Razem ze mną do biura trafiła Zuzanna, młoda kobieta, która właśnie otrzymała tutaj pracę. Poruszona historią dwojga ludzi, którzy od niemal czterdziestu lat nie mogą się spotkać, decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce. Ma czas tylko do Wigilii!

Biuro przesyłek niedoręczonych to jedna z tych magicznych opowieści, które idealnie wplatają się w otoczkę świąt. I to bynajmniej nie tych słodkich, lukrowanych, jak pierniczki, bardziej rześkich, ożywczych, jak pachnąca lasem gałązka. Już sama historia, na której swą powieść oparła Natasza Socha jest soczysta i niebanalna. Bo czy może być coś bardziej tajemniczego niż przesyłki, które nie dotarły do adresatów? Jakie sekrety kryją? Jaką niezwykłą zawartość, jakie historie? Bohaterka powieści natrafia na ślad niezwykłej historii miłosnej, która nie może znaleźć szczęśliwego finału od niemal czterdziestu lat. Czy uda się jej skierować sprawy na właściwe tory?

Przepełniona ciepłem, życzliwością i świąteczną magią historia Nataszy Sochy skrzy się humorem. Zaskakuje zakończeniem, wzrusza do łez, nastraja do świąt, urzeka ładnym i ciekawym piórem. Czego chcieć więcej? hm... Dobre pytanie. Może jeszcze tak z pięćdziesięciu stron? Więcej życzeń nie pamiętam ;)

wtorek, 20 grudnia 2016

233. Milenkowe czytanie ELENA Z AVALORU Kocham ten film

Jeśli na Disney Junior lub Chanel pojawia się jakaś ciekawa bajka, to możemy być pewni, że w szybkim czasie Wydawnictwo Egmont zadba o jej książkową wersję. A ja się z tego bardzo cieszę, bo z ograniczania tv i czytania książek wynika wiele dobrego. Poza tym nie ma to, jak mieć na półce opowieści o ulubionych bohaterach i sięgać po nie, ile dusza zapragnie, a nie czekać, aż w programie pojawi się wymarzona bajka :)

Tym razem w nasze ręce trafiła książka Elena z Avaloru Kocham ten film. Od niedawna wspomniany serial animowany jest emitowany na kanale DCH, ale my wcześniej nie miałyśmy przyjemności się z nim zapoznać. Jest to opowieść o księżniczce Elenie, która ratuje królestwo Avaloru spod panowania złej czarownicy. Młoda, bo zaledwie 16-letnia, dziewczyna staje na czele królestwa, mając za sojuszników i pomoc swoich dziadków, małą siostrzyczkę, wuja oraz przyjaciół. Zanim nauczy się władać królestwem, przeżyje wiele fascynujących przygód. 

W książeczce, którą przeczytałyśmy, znajdują się trzy opowieści o Elenie, jej rodzinie i jej przyjaciołach: Najlepsza siostra, Wielka przygoda Eleny i Naomi oraz Lot Jagunów. Najbardziej do gustu przypadła nam pierwsza, która pokazuje siłę siostrzanej miłości i udowadnia, jak ważne jest to, by dotrzymywać danego słowa. Bajka została spisana bardzo przystępnie, więc spodoba się już młodszym dzieciom. Na każdej kartce znajdują się duże, wypełniające strony ilustracje z filmu. Są niezwykle barwne i żywe, ale kolorystyka została na tyle fajnie dobrana, że treść jest w pełni czytelna. Duża i wyraźna czcionka ułatwi czytanie tym dzieciom, które robią to już samodzielnie. Opowieści o Elenie, Izie, Naomi i innych bohaterach przypadły nam do gustu tak bardzo, że nie miałybyśmy nic przeciwko, żeby w książce było ich więcej. Trzy to dla nas stanowczo za mało. 






niedziela, 18 grudnia 2016

232. Camilla Lackberg MORDERSTWA I WOŃ MIGDAŁÓW

Najwyraźniej grudzień upłynie pod kątem recenzowanych opowiadań, ponieważ w moje ręce wpadła kolejna taka książka. Camilli Lackberg szerszemu gronu czytelników przedstawiać nie trzeba, jej saga o Fjalbace ma wielu wiernych fanów. Z pewnością oczekują oni niecierpliwie, aż w ich ręce trafi kolejna powieść z Eriką, Patrikiem i spółką, ale tym razem Wydawnictwo Czarna Owca oddaje w ich ręce publikację nieco inną. Morderstwa i woń migdałów to takie trzy w jednym. Czytelnicy znajdą tutaj trzy króciutkie opowiadania, jedną troszkę dłuższą nowelkę, krótką biografię autorki oraz stworzony przez nią mini-kurs pisania kryminałów.

Czy taka publikacja usatysfakcjonuje czytelników? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Dla wiernych czytelników Camilli Lackberg ta książeczka bezsprzecznie będzie prawdziwą gratką i zyska znaczenie kolekcjonerskie. Czytelników, którzy nastawią się na dłuższą lekturę i kryminalne wrażenia, może nieco rozczarować.

Pierwsze trzy opowiadania zawarte w książeczce są niezwykle króciutkie. Muszę przyznać, że bardzo mi się spodobały, zostały napisane fajnym językiem, do tego wyczułam w nich lekką ironię, zupełnie jakby LC puszczała swym czytelnikom oko. Co prawda są dość przewidywalne, ale nie o rozwiązanie zagadki tutaj chodziło. Są... takie urocze :)) Dłuższa nowelka, która po nich następuje, jest już polskim czytelnikom znana, gdyż ukazała się w książeczce „Zamieć śnieżna i woń migdałów”. Szczęśliwym trafem wcześniej się z nią nie zetknęłam, zatem miałam całkiem świeżą lekturę. Czytelnik spotyka tutaj jednego z policjantów znanych z serii o Fjalbace, który zaproszony na świąteczny obiad do ośrodka na wyspie i odcięty od świata przez szalejącą zamieć, musi rozwiązać zagadkę morderstwa wpływowego nestora rodu. Zgrabne, klimatyczne opowiadanie, wprost idealne na ponure zimowe popołudnia lub wieczory.

Kolejna część publikacji jest poświęcona biografii Camilli Lackberg. Z pewnością będzie ona bardzo wartościowa dla fanów autorki, szczególnie że w niektórych momentach wypowiada się ona sama. Camillę poznajemy jako małą dziewczynkę, dowiadujemy się, jakim była dzieckiem, kiedy zaczęła pisać i co tworzyła, a następnie towarzyszymy jej przez cały proces kreowania jest sylwetki jako autorki i celebrytki. Tej części towarzyszą również liczne zdjęcia, dlatego wydaje mi się, że dla wiernych czytelników będzie to prawdziwą gratką.

Na końcu zamieszczono krótki kurs pisania powieści stworzony przez samą Camillę Lackberg. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili wydał mi się okropnie banalny i uśmiechnęłam się pod nosem. Potem jednak zagłębiłam się dokładniej i muszę przyznać, że niektóre wskazówki są pomocne. Camilla skłania nawet swych czytelników do wykonania ćwiczeń, które mają utrwalić przytoczone przez nią wiadomości. W wolnej chwili na pewno spróbuję, bądź co bądź w komedii kryminalnej też przyda się trochę kryminału ;)

Podsumowując: dla mnie lektura satysfakcjonująca i wciągająca. Z przyjemnością przeczytałam opowiadania, część autobiograficzna była zajmująca, kurs pisania może się przydać. Książkę polecam głównie miłośników twórczości Camilli oraz tym, którzy nie czytali opowiadania „Zamieć śnieżna i woń migdałów”. Muszę też zaznaczyć, że książeczka została pięknie wydana, ma twardą okładkę z elementami lakierowanymi,fajnie się prezentuje, zatem jeśli szukacie skromnego upominku dla fana autorki, będzie jak znalazł.

niedziela, 4 grudnia 2016

231. Elizabeth Strout OLIVE KITTERIDGE


Nie przepadam za opowiadaniami i czytam je bardzo rzadko. Praktycznie w ogóle, wyjątek robię właściwie tylko dla Kinga. Olive Kitteridge też nie wzbudziłaby mojego entuzjazmu, gdybym uważniej przyjrzała się książce i wyłapała, że chodzi o zbiór opowiadań, ale stało się inaczej i zanim ja załapałam w czym rzecz, ona złapała mnie za serce. 

Jest coś, co łączy Elizabeth Strout z moim ulubionym pisarzem: oboje piszą o Maine i oboje czynią to w sposób niespieszny i bardzo klimatyczny. Chociaż z reguły przepadam za wartką akcją, urzekł mnie sposób narracji narzucony przez Strout. Opowieści snują się jedna za drugą, ukazując losy mieszkańców niewielkiego miasteczka nad zatoką i siłę przemijającego czasu. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że stoję na szczycie zalesionego wzgórza (dlaczego Maine zawsze kojarzy mi się z mnóstwem drzew i to jeszcze pokrytych jesienną szatą?) i spoglądam na położone w jego dole miasto. Widzę zadbane domy i sunące ulicą samochody. Obserwuję codzienność mieszkających w miasteczku ludzi i już wiem, dlaczego ta książka po raz pierwszy ukazała się pod tytułem "Okruchy codzienności", choć jej oryginalny tytuł jest identyczny z obecnym. Ona po prostu składa się z tych okruchów codzienności: małych i większych, ważnych i zupełnie nic nieznaczących. 

Ale fundamentem Olive Kitteridge bezsprzecznie jest tytułowa bohaterka. Olive jest ogniwem łączącym bohaterów występujących w poszczególnych opowiadaniach. Czasem pojawia się jako ich główna postać, skupiając na sobie uwagę czytelnika, innym razem staje się przechodniem, słuchaczem muzyki, dawną nauczycielką matematyki, którą wspomina się ze względu na wyjątkową surowość. Olive Kitteridge jest bohaterką z krwi i kości, wobec której nie sposób pozostać obojętnym. Nie zawsze wzbudza ona w czytelniku sympatię, ba, posunę się  nawet do stwierdzenia, że przy pierwszych opowieściach można poczuć do niej głęboką niechęć. Ale z każdą kolejną historią obraz Olive nabiera głębi i ja sama ze zdumieniem odkryłam na koniec, że ją polubiłam!

Elizabeth Strouth otrzymała za tę książkę nagrodę Pulitzera w 2009 roku. Na jej stronach porusza wiele problemów związanych z ludzką codziennością, odkrywa ludzkie słabości i obawy. I chociaż książka utrzyma jest w dość przygnębiającym nastroju, nie można jej odmówić pewnego subtelnego humoru i ciepła. Polecam serdecznie, szczególnie jeśli nie zależy Wam na dynamicznej akcji :)